HistoriaZamach na Stalina. Dlaczego niemieckiemu wywiadowi nie udało się zmienić przebiegu wojny?

Zamach na Stalina. Dlaczego niemieckiemu wywiadowi nie udało się zmienić przebiegu wojny?

Operacja była zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach. Oficer Armii Czerwonej, który przeszedł na stronę Niemców miał zabić Józefa Stalina i zmienić przebieg wojny. Zamachowiec, kierownictwo wywiadu ani nawet Hitler nie wiedzieli o jednym fakcie, przez który cała akcja od początku była skazana na niepowodzenie.

Zamach na Stalina. Dlaczego niemieckiemu wywiadowi nie udało się zmienić przebiegu wojny?
Źródło zdjęć: © PAP | Józef Stalin w 1935 r.

Najwyżsi dygnitarze nazistowscy po klęsce wojsk niemieckich pod Stalingradem zaczęli rozważać możliwość likwidacji przywódcy Związku Radzieckiego. Wiedzieli, że cała władza państwowa spoczywa w jego rękach i to on praktycznie przewodzi koalicji alianckiej. Rozumieli, że po pozbyciu się dyktatora, w Rosji wybuchnie walka o władzę, a możliwość zawarcia separatystycznego pokoju z Wielką Brytanią oraz Stanami Zjednoczonymi będzie wtedy bardziej realna.

Pomysł ściśle tajnej operacji wywiadu III Rzeszy o kryptonimie "Szach czerwonemu królowi" powstał w październiku 1943 roku. Nazistowskie służby specjalne brały pod uwagę różne sposoby zabicia Stalina. Atak grup dywersyjnych czy komandosów został wykluczony. Zamachu mogła bowiem dokonać tylko osoba znajdująca się w bliskim otoczeniu despoty. Odpowiedniego do tej misji człowieka zaczęto poszukiwać wśród wziętych do niewoli byłych żołnierzy sowieckich.

Na przyszłego zabójcę wybrano byłego porucznika Armii Czerwonej - Piotra Szyłę. Niewiele dziś wiadomo o jego przeszłości. Pewne jest, że porzucił studia prawnicze i był poszukiwany przez policję za różne przestępstwa na tle finansowym. Ukrywając się, co najmniej dwa razy zmienił nazwisko, by stać się w końcu Piotrem Tawrinem.

W lipcu 1941 roku został zmobilizowany do Armii Czerwonej. Był dowódcą plutonu w 359 Dywizji Strzeleckiej 30 Armii. 31 maja 1942 roku zdezerterował i poddał się Niemcom. Zainteresowały się nim służby wywiadowcze III Rzeszy, widząc w Tawrinie potencjalnego agenta niemieckiego. Po bardzo dokładnej infiltracji w różnych obozach jenieckich na terenie Niemiec, został w końcu wysłany do szkoły Abwehry w Austrii i na przełomie 1943 i 1944 roku przetransportowany na tereny dzisiejszej Łotwy. Oficjalnie Tawrina oddelegowano do 647 Grupy Policji Polowej w Kodymie pod Rygą, gdzie tak naprawdę mieścił się ośrodek szkolenia agentów przerzucanych za radziecką linię frontu.

W wąskim gronie na szczytach władz nazistowskich szef wywiadu SS-Brigadeführer Walter Schellenberg zaproponował, by to Tawrin zamordował Stalina. Przedstawiono dwa warianty zamachu po przerzuceniu agenta za linię frontu. Pierwszy to akcja w trakcie jednego z nielicznych wystąpień radzieckiego wodza, na które Tawrin byłby wprowadzony przez działających w Moskwie agentów. Miałby zabić Stalina za pomocą broni palnej z zatrutymi nabojami - jednostrzałowym wiecznym piórem albo specjalnie skonstruowaną pancerzownicą na bazie pancerfausta, odpalaną z ukrytej w ramieniu wyrzutni. Bardziej realna wydawała się akcja w trakcie przejazdu wodza z Kremla do osobistej daczy pod Moskwą, w Kuncewie. Niemieccy inżynierowie skonstruowali do tego zadania zdalnie sterowaną minę magnetyczną, która miała zniszczyć opancerzony wóz Stalina. Bronią posiłkową miała być wspomniana pancerzownica, która - jak wynikało z przeprowadzonych testów - potrafiła przebić kilkucentymetrowy pancerz z odległości do 30 m.

Akcja "Zeppelin"

Kiedy ostatecznie wybrano zamachowca, rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do misji. W ośrodku szkolącym agentów stworzono postać mjr. Koroliowa, oficera kontrwywiadu Smiersz przy 39 Armii. Żeby uwiarygodnić tę postać, oprócz idealnie podrobionych dokumentów, a nawet zebranych oryginalnych wycinków sowieckich gazet, spreparowano medale, odznaczenia i order Bohatera Związku Radzieckiego. Oficer miał jechać do Moskwy, żeby się wyleczyć z pofrontowych ran. Niemieccy lekarze dokonali odpowiednich zabiegów medycznych, by ciało Tawrina wyglądało jak okaleczone w walce. W przygotowaniach do tej operacji zwracano uwagę na szczegóły w takim stopniu, że nawet radziecki motocykl M-72, którym agent miał jechać do Moskwy, miał paliwo rosyjskiej produkcji.

Od strony taktycznej i psychologicznej rosyjskim oficerem zajął się najsłynniejszy komandos III Rzeszy - SS-Sturmbannführer Otto Skorzeny. Bezpośrednim szefem operacji "Zeppelin" został SS-Obersturmbannführer Heinz Greif, a nadzorował ją i koordynował SS-Obersturmbannführer Otto Kraus.

Co ciekawe, w 1944 roku Tawrin poznał swoją przyszłą żonę Sonię. Postawił niemieckim oficerom warunek, że na akcję może wyruszyć tylko z nią. Naziści się zgodzili i kobieta wcieliła się w postać ppor. Sziłowej. Przeszła kurs radiotelegrafistki i po dotarciu obojga agentów do Moskwy, miała przekazywać Niemcom informacje.

Na początku czerwca 1944 roku wszystko było dopięte na ostatni guzik. Mjr Koroliow i ppor. Sziłowa mieli zostać przetransportowani na tereny Rosji Radzieckiej samolotem Arado Ar 232, należącym do Kampgeschwander 200 - jednostki do zadań specjalnych Luftwaffe. Pierwsza próba dotarcia w okolice Moskwy nie powiodła się ze względu na silny ostrzał radzieckich baterii przeciwlotniczych. Później maszyna musiała zawrócić z powodu awarii. Trzeci termin to była noc z 5 na 6 września 1944 roku. Kilka dni wcześniej za linią frontu zrzucono oddział spadochroniarzy, którzy mieli rozpoznać ewentualne lądowiska dla samolotu.

W ciemną noc sześcioosobowa załoga oraz dwaj niemieccy agenci odlecieli w kierunku Moskwy. Gdy znaleźli się nad linią frontu, wpadli pod silny ogień artylerii przeciwlotniczej Rosjan i Ar 232 został uszkodzony. Pilot postanowił zmienić lądowisko i skierował maszynę na zapasowe, w Karmanowie, około 90 km od Moskwy. Tam podczas lądowania samolot zapalił się i nie był w stanie wrócić na lotnisko macierzyste. Tawrinowie wyciągnęli z maszyny motocykl i ruszyli w kierunku szosy Smoleńsk - Moskwa. Załoga arada w dwóch grupach postanowiła przedzierać się do własnych linii frontu.

Przyszły zamachowiec i jego radiotelegrafistka byli już 45 km od Kremla, gdy pojawił się przed nimi szlaban kontroli drogowej. Zniecierpliwiony zbyt długą procedurą sprawdzania dokumentów mjr Koroliow zaczął pospieszać czerwonoarmistów, tłumacząc, że jedzie na motorze całą noc. Te słowa zwróciły uwagę szer. Iwana Szurkowa. Tej nocy padał ulewny deszcz, tymczasem motor był czysty, jakby niedawno dopiero ruszył. Drugi z żołnierzy poszedł do budki strażniczej, z której wrócił wraz byłym dowódcą Tawrina z 1942 roku. Ten zaś natychmiast go rozpoznał i Tawrinowie zostali aresztowani. Od razu przyznali się, że są niemieckimi agentami.

Wkrótce dwójkę niedoszłych zamachowców przejęło NKWD. W bagażniku motocykla rosyjscy śledczy znaleźli prawie 430 tys. rubli, kilka sztuk broni palnej i cały sprzęt przygotowany do operacji "Zeppelin". Po rozkręceniu na drobne części motoru i kosza dla pasażera, NKWD znalazło jeszcze ponad 100 rodzajów stempli urzędniczych i wojskowych używanych w Związku Radzieckim i Armii Czerwonej, kilkadziesiąt medali, ładunki wybuchowe i kilkanaście par fałszywych dokumentów.

Tawrinowie, widząc beznadziejność sytuacji, postanowili podjąć współpracę z NKWD. Radziecka operacja pod kryptonimem "Mgła" miała na celu oszukiwanie niemieckich służb specjalnych - informowanie o sukcesywnie realizowanych przygotowaniach do zamachu na Stalina. Niemcy dopiero w 1945 roku zorientowali się, że są wprowadzani w błąd, a cała operacja się nie powiodła. Piotr i Sonia Tawrinowie jeszcze przez jakiś czas byli wykorzystywani przez NKWD, ale gdy stali się dla organów bezpieczeństwa zbędni, 1 lutego 1952 roku skazano ich za zdradę stanu na karę śmierci i stracono.

Operacja bez szans?

Fiasko tak starannie przygotowanej operacji nie było kwestią przypadku. Rosjanie wiedzieli o niemieckich planach i znali dokładnie personalia zamachowca (już wcześniej był w kartotekach NKWD jako osoba podejrzana o kolaborację z nazistami) oraz datę jego przylotu na teren Rosji. W najbliższym otoczeniu Fürhera znajdował się sowiecki agent o pseudonimie "Justus". Do dziś nie wiadomo, kto to był. O całej operacji wiedziało parę osób: Schellenberg, Kaltenbrunner, Skorzeny, Himmler, Hitler i jego sekretarz - Martin Borman. Wielu historyków uważa, że to ten ostatni był sowieckim agentem i mógł przekazywać Rosjanom najściślej strzeżone tajemnice III Rzeszy. Sam szef Abwehry Wilhelm Canaris w rozmowach z swoimi współpracownikami podkreślał, że Borman i jego ludzie są na usługach wywiadu radzieckiego. I to właśnie on w celu zidentyfikowania i złapania zamachowca sprowadził w rejon, gdzie miał lądować samolot, byłego dowódcę Tawrina z 1942 roku.

Niemiecki oddział zwiadowczy, którego zadaniem było sprawdzenie lądowiska, został schwytany przez NKWD i zmuszony do współpracy. Taki sam los spotkał całą załogę Ar 232, która nigdy nie dotarła do niemieckich linii. Tylko przypadek sprawił, że Tawrinowi udało się zbliżyć w okolice Moskwy. Rosyjskie służby specjalne - pewne złapania zamachowca od razu jak tylko wyląduje na ziemi, przygotowały obławę na głównym lotnisku, nie obstawiając zapasowego. Nie poinformowały jednak o całej operacji dowódców baterii przeciwlotniczych znajdujących się na linii frontu. Te zaś, gdy tylko usłyszały, a potem zauważyły niemiecki samolot zmierzający nad terytorium zajmowane przez Armię Czerwoną, otworzyły ogień w jego kierunku i uszkodziły jeden z silników, co spowodowało, że dowódca maszyny skierował ją na lotnisko zapasowe w okolicach Rżewa. Wszystkie patrole na szosie Smoleńsk-Moskwa wiedziały jednak o możliwości pojawienia się pary "niemieckich terrorystów" ubranych w mundury żołnierzy radzieckich.

Dziś, kiedy wiadomo, jak obsesyjnie Stalin bał się o swoje życie i jakie stosował środki zapobiegawcze, aby uniknąć zamachu, widać, że szanse na powodzenie tej operacji były bliskie zeru.

Jakub Nawrocki, Polska Zbrojna

historiazamachnkwd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)