Zagrożona wolność słowa?
Gdyby dwa miesiące temu jakikolwiek polski sąd wydał nakaz zatrzymania choćby zwykłego dziennikarza "Przekroju", "Gazety Wyborczej" czy "Polityki", natychmiast podniósłby się krzyk o łamanie fundamentalnych zasad demokracji - pisze w "Rzeczpospolitej" Tomasz Terlikowski.
02.11.2007 | aktual.: 02.11.2007 00:55
Według niego, braci Kaczyńskich oskarżono by o to, że naciskają na sądy, aby ograniczyć niezależność mediów. Organizacje dziennikarskie, Human Rigth International, Reporterzy bez Granic i dziesiątki innych organizacji, mediów i autorytetów nie żałowałyby głosów, by bronić zagrożonych zatrzymaniem dziennikarzy.
Wszyscy oni mieliby rację. Wolność słowa, wolność opinii to jedne z podstawowych cech demokracji. Pomysł, by za kontrolowanie osób publicznych wytaczać dziennikarzom procesy karne czy zatrzymywać ich w aresztach musi się kojarzyć z najgorszymi pomysłami zwolenników totalitaryzmu. Szczególnie wtedy, gdy zatrzymanie stosuje się wobec osób, o których wiadomo, że ich poglądy zdecydowanie odbiegają od poglądów władzy - zauważa publicysta.
W takiej sytuacji decyzja sądu zawsze może być interpretowana jako próba wykazania się lojalnością wobec rządzących. Jednak gdy sąd nakazał zatrzymanie - w dniu 13 grudnia, co dodaje całej sprawie symbolicznego smaczku - szefów "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza i Katarzyny Hejke, głosy o politycznym wykorzystaniu sądownictwa jakoś się nie podniosły. Decyzja sądu została w medialnych komentarzach skrytykowana, ale uznano, że wszystkiemu winne jest anachroniczne prawo - zauważa Terlikowski i pyta: skąd pewność, że w całej tej sprawie nie ma podtekstu politycznego? Czy można to wykluczyć?
Dlaczego poza standardowymi słowami oburzenia nie ma wielkiej medialnej burzy, nie grzmią ponadpartyjne autorytety? Czyżby powodem było polityczne stanowisko "Gazety Polskiej", niechętnej partii, która tworzy dziś rząd? Czy mamy do czynienia z moralnością Kalego? Czy znów - jak bywało w latach 90. - polityczna tendencyjność wobec jednych będzie grzechem, a wobec innych oznaczać będzie jedynie zdrową regulację rynku medialnego? - docieka autor komentarza w "Rzeczpospolitej". (PAP)