ŚwiatZaginiony lot MH370. Naukowcy twierdzą, że wiedzą, gdzie szukać wraku samolotu

Zaginiony lot MH370. Naukowcy twierdzą, że wiedzą, gdzie szukać wraku samolotu

Naukowcy twierdzą, że wiedzą, gdzie znajduje się wrak samolotu Malaysia Airlines, który w 2014 roku zaginął nad Oceanem Indyjskim. Nie wiadomo jednak, czy znajdą się pieniądze na wznowienie poszukiwań i wydobycie szczątków.

Zaginiony lot MH370. Naukowcy twierdzą, że wiedzą, gdzie szukać wraku samolotu
Źródło zdjęć: © AFP | J .K. Jagdev

05.01.2017 | aktual.: 05.01.2017 16:05

Zagadka lotu MH370 do dziś rozpala wielkie emocje. Boeing 777 z 239 pasażerami na pokładzie, lecący z Kuala Lumpur do Pekinu, zerwał łączność nad Morzem Południowochińskim i zboczył z wyznaczonej trasy, skręcając na zachód. Ostatni raz widziany był na wojskowym radarze nad Morzem Andamańskim. Na podstawie komunikacji satelitarnej udało się ustalić, że maszyna skręciła dalej na południe i leciała jeszcze przez pięć godzin, po czym runęła do Oceanu Indyjskiego gdzieś na zachód od Australii, najprawdopodobniej z powodu wyczerpania paliwa.

Właściwie to z grubsza tyle, co wiemy na pewno o okolicznościach wypadku. Wszystko inne to domysły i spekulacje. Nie wiadomo, co było przyczyną katastrofy ani czy załoga i pasażerowie samolotu jeszcze żyli, gdy samolot spadał do wody. Dopiero po ponad roku fale Oceanu Indyjskiego wyrzuciły na brzeg pierwsze szczątki maszyny - znaleziono je na plaży wyspy Reunion. W następnych miesiącach regularnie odkrywano kolejne fragmenty - m.in. u wybrzeży RPA i Mozambiku oraz na Mauritiusie.

Ogromny obszar i kosztowne poszukiwania

Jedynie znalezienie czarnych skrzynek mogłoby wyjaśnić tragiczną tajemnicę lotu MH370. Przez ostatnie dwa lata z okładem pod przewodnictwem Australii prowadzone były poszukiwania wraku, finansowane również przez Malezję i Chiny (na pokładzie samolotu było wielu chińskich obywateli), ale nie przyniosły one rezultatu. Dwa tygodnie temu australijskie władze ogłosiły, że w dotychczasowym rejonie poszukiwań najprawdopodobniej nie ma samolotu i wkrótce akcja zostanie zawieszona. Problemem są pieniądze, bo do tej pory cała operacja pochłonęła 150 mln USD (Malezja wyłożyła 70 mln, Australia - 60 mln, Chiny - 20 mln) i nikt nie jest skory do wykładania kolejnych sum.

Tymczasem amerykański portal The Daily Beast dowiedział się, że naukowcy z australijskiej agencji federalnej Commonwealth Scientific and Industrial Research Organization (CSIRO), są pewni, że dotychczasowe poszukiwania prowadzone były w złym miejscu, a właściwa lokalizacja znajduje się na północ od tego rejonu.

Wcześniejsze ustalenia okazały się być nieprecyzyjne, bo oparto je na symulacjach komputerowych zawierających zbyt małą liczbę danych. Co prawda dzięki łączności boeinga z satelitą z dużym prawdopodobieństwem określono długość geograficzną, na jakiej spadł, jednak ogromnych problemów nastręczało wyznaczenie szerokości. W dużym uproszczeniu, by tego dokonać, oszacowano, jaką odległość mógł pokonać samolot przy zakładanej prędkości, wysokości i przewożonym zapasie paliwa.

Wyznaczony obszar, który objęto podwodnymi poszukiwaniami, objął ok. 119 tys. kilometrów kwadratowych, czyli powierzchnię odpowiadającą więcej niż jednej trzeciej terytorium Polski. Jednak według najnowszych kalkulacji dokonanych przez CSIRO wrak najprawdopodobniej znajduje się na północ od tego rejonu. Co więcej, australijscy naukowcy prawie pięciokrotnie zawęzili obszar poszukiwań - do niespełna 25 tys. kilometrów kwadratowych.

Jak wyjaśnia Daily Beast, kluczem do rozwiązania zagadki okazały się być wyrzucone przez morze szczątki samolotu. Mimo że odnajdywano je w różnych miejscach zachodniego Oceanu Indyjskiego, często bardzo odległych od siebie, to wszystkie pochodziły przecież z jednego miejsca, gdzie spadł samolot.

Tytaniczna praca

Australijczycy wykonali tytaniczną pracę, zbierając od organizacji meteorologicznych i oceanograficznych na całym świecie dane z ostatnich lat dotyczące prądów morskich, wiatrów, temperatur i warunków pogodowych na Oceanie Indyjskim. Przeprowadzili też szereg eksperymentów sprawdzających, jak zachowują się w wodzie znalezione fragmenty boeinga. Następnie zaprzęgli do pracy superkomputery, które na podstawie wprowadzonych informacji oszacowały trasy, jakie przebyły wyłowione szczątki. W ten sposób, po nitce do kłębka, określono prawdopodobne miejsce katastrofy lotu MH370.

Co ciekawe, wcześniej podobnej analizy dokonał zespół naukowców z europejskiej organizacji Natural Hazards and Earth System Sciences (NHESS). Uzyskany rezultat nie był tak precyzyjny, jak ustalenia Australijczyków, ale bardzo zbliżony. - Badanie CSIRO jest dokładniejsze niż nasze, ale potwierdza, że przyjęte przez nas założenia były realistyczne - powiedział amerykańskiemu portalowi Eric Jansen z NHESS.

Jeden z liderów australijskiego zespołu podkreślił w rozmowie z Daily Beast, że ich praca jest jeszcze daleka od ukończenia. Zapowiedział dalsze zbieranie informacji, kolejne eksperymenty i wykorzystanie nowego modelu analizy danych. Można więc się spodziewać, że badany obszar zostanie jeszcze bardziej zawężony.

Kłopot w tym, że nie wiadomo, czy zainteresowane państwa wyłożą kolejne miliony na kontynuowanie poszukiwań. Na razie nie ma o tym mowy, choć według władz Australii zawieszenie akcji nie oznacza, że definitywnie ją zakończono.

Nadzieją dla rodzin ofiar, które domagają się odpowiedzi na pytanie, co naprawdę stało się z ich bliskimi, może być prywatna inicjatywa. John Goglia, członek amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, powiedział portalowi Popular Mechanics, że dalsze poszukiwania mogą zostać sfinansowane przez koncern Boeing. - Poszukiwania będą prowadzone na mniejszą skalę i będą bardziej skoncentrowane, ale to prawdopodobnie nawet lepiej - powiedział Goglia.

samolotkatastrofa lotniczamalaysia airlines
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (167)