Zaginione dzieła. Ekspert: wiele z nich można by odnaleźć, sprawdzając ściany w prywatnych domach
W krajowym wykazie skradzionych zabytków znajduje się ponad 7300 pozycji. Na razie lista obejmuje obiekty zaginione tylko po 1970 roku. Utracone po II wojnie obrazy także można liczyć w tysiącach. W Polsce jest wielu pasjonatów, poszukiwaczy, którzy próbują je odnaleźć. Rozmawiamy z jednym z nich, dr Robertem Kudelskim, badaczem i autorem publikacji poświęconych eksploracji oraz zbiorom sztuki zaginionych podczas II wojny światowej.
24.11.2016 | aktual.: 24.11.2016 17:10
WP: Monika Rozpędek: Odnaleziono ukradziony w 1997 roku obraz Wojciecha Kossaka "Marszałek Józef Piłsudski na Kasztance". W galerii, w centrum stolicy. W miejscu, gdzie ludzie znają się na sztuce. Obraz nie był jakoś specjalnie schowany. Coś tu jest nie tak.
dr Robert Kudelski: Proszę pamiętać, że Kossaków było kilku. Namalowali dziesiątki, jeśli nie setki obrazów. Nie ma świadomości tego, który z obrazów pochodzi z kradzieży czy w inny sposób zawieruszył się w historii. Nawet w malarstwie są konkretne obszary. Ktoś zajmuje się jednym okresem malarstwa, ktoś innym. Z całym szacunkiem, osoba, która pracuje w galerii mogła nie wiedzieć, że dysponuje obrazem, który został skradziony. Parę tygodni temu, obraz przedstawiający walkę Orląt Lwowskich też został odnaleziony przypadkowo. Takie przypadki się zdarzają. Myślę, że wiele dzieł sztuki, które uważamy za zaginione, można by odnaleźć sprawdzając to, co wisi na ścianach w prywatnych domach albo galeriach.
WP: Współcześni poszukiwacze zaginionych dzieł sztuki mają życie jak z filmu o przygodach Indiany Jonesa?
- Absolutnie jest to świetna przygoda, której towarzyszą bardzo duże emocje. Jeśli weźmiemy pod uwagę historie związane z zaginionymi albo ukrytymi dziełami, to wiele z nich nadawałoby się na kolejną część filmu o przygodach Indiana Jonesa. Mamy do czynienia z ukryciem albo rabunkiem bardzo cennych dóbr. Często też dane dzieło związane jest z jakąś tajemnicą. Oprócz cierpliwego przeglądania archiwów, moja praca także składa się z elementów, które pociągają ludzi czytających książki czy oglądających filmy tego typu. Wchodzę w miejsca niedostępne, zaminowane albo ściśle strzeżone.
WP: Czyli nie są panu obce momenty rodem z filmu? Niebezpieczne, z dreszczykiem emocji...
- Oczywiście, że tak. Zdarzało mi się wchodzić do miejsc, do których nikt nie wchodził od czasu zakończenia wojny albo jeszcze wcześniej. Sprawdzać opuszczone, podziemne tunele czy sztolnie, w których była szansa, że coś jest ukryte. Takie miejsca są często niebezpieczne. Oczywiście, mamy ze sobą odpowiedni sprzęt. Ale musimy być też przygotowani na materiały wybuchowe z II wojny światowej, które mogą znajdować się w takich miejscach. Na przestrzeni ostatnich lat, kilku poszukiwaczy zginęło z tego powodu. Nie zawsze, wchodząc do niedostępnego tunelu, skrytki, bunkra, możemy czuć się bezpiecznie. To część naszej pracy. Trzeba być niezwykle ostrożnym.
WP: Jednym z najbardziej poszukiwanych obrazów na świecie jest zaginiony podczas II wojny światowej "Portret Młodzieńca" Rafaela Santi. Dzieło stało się pana konikiem. Wydaje się, że to szukanie igły w stogu siana.
- To temat, który śni mi się po nocach. Skarb, najważniejsza rzecz, której poszukuję. Temat badam od wielu, wielu lat. Zrobiłem wszystko, co mogłem, by sprawdzić różne tropy. One zaprowadziły mnie na tajemniczy Dolny Śląsk, gdzie krąży najwięcej historii o ukrytych podczas II wojny światowej skarbach. Zbadałem różne miejsca, dotarłem do ludzi, pałaców, dokumentów związanych z tą historią. To niesamowicie pasjonująca zagadka. Wciąż dzieje się coś nowego.
WP: Nie zniechęcił się pan niepowodzeniem po tylu latach poszukiwania?
- Nie. Moja zabawa z "Młodzieńcem" trwa już kilkanaście lat. Wiem coraz więcej. Wciąż uzupełniam wiedzę, którą już mam. Wiele osób uważa, że obraz został zniszczony w czasie wojny. Ja jestem absolutnie przekonany, że ten obraz istnieje. I wcześniej czy później uda się go odnaleźć.
WP: Ludzie masowo zainteresowali się historią obrazu po publikacji beletrystycznej książki Miłoszewskiego "Bezcenny". Opowieść trafia do wyobraźni. Dopuszcza pan do siebie myśl, że któregoś dnia stanie pan oko w oko z Rafaelem?
- Jestem o tym przekonany, że będę miał szansę w ciągu mojego życia zobaczyć ten obraz na własne oczy. Już czas, żeby się odnalazł. Nie żyją już ludzie, którzy - jestem przekonany - brali udział w rabunku "Młodzieńca". Ale żyją ich dzieci. Najwyższy czas, by ujawniły tajemnice swoich rodziców.
WP: Co ich powstrzymuje?
- Niechęć przed ujawnianiem skandalicznej przeszłości swojej rodziny. Trzeba pamiętać, że wyjęcie dziś "z szafy" jakiegoś zaginionego obrazu ujawnia, iż matka czy ojciec najprawdopodobniej zatrzymał lub ukradł obraz, mając świadomość, że należy do Polski. I zrobił to nieprzypadkowo, ponieważ był związany z władzami nazistowskimi. Od razu przyrośnie do niego łatka, że był nazistą i złodziejem. Nikt nie chce chwalić się czymś takim. Odbyłem wiele rozmów z rodzinami byłych urzędników Generalnego Gubernatorstwa. Mimo że minęło tyle lat, niechętnie mówią o tym aspekcie. Nikt nie chce, by w ogólnoświatowych mediach pojawiło się nazwisko dziś już szanowanej rodziny, która brała udział w rabieży polskich dzieł sztuki.
WP: Czyli jest jakiś trop, którego można się chwycić, szukając zaginionego dzieła?
Jest wiele ludzi, którzy wydaliby bardzo dużo pieniędzy, by takie dzieło posiadać.
WP: Joanna Bator w "Ciemno, prawie noc" stworzyła bohatera, który poszukiwał pereł księżnej Daisy. Całkowicie się w tym zatracił, odklejając się od rzeczywistości. Jak cienka jest granica między wejściem w historię danego dzieła a momentem zatracenia się w niej?
- Jest bardzo cienka. Widziałem wiele osób, które ją przekroczyły. Wchodząc w poszukiwanie skarbów, wiele ludzi "zatonęło" w ich historiach, teoriach, legendach, mitach. Sami zaczęli żyć w dziwnym, wyimaginowanym świecie, obawiając się nawet o swoje życie ze względu na to, że dysponują ważnymi informacjami. Zupełnie bezzasadnie. To się zdarzało i wciąż się zdarza.
WP: Panu to nie grozi?
- Na szczęście jestem racjonalistą. Mimo początkowej fascynacji i wiary w większość legend z polskimi skarbami, udało mi się utrzymać równowagę. Pasjonuje mnie rozwiązanie zagadek historii, której częścią są właśnie poszukiwania. Staram się jednak trzeźwo patrzeć na tego typu historie.
WP: Docierając do miejsca, w którym skarb może się znajdować, pozwala pan sobie na nadzieję, że on tam jest? Czy raczej stroni Pan od emocjonalnego podejścia?
- Z poszukiwaniem skarbów, zagonionych dzieł sztuki, zawsze wiążą się emocje. Jednak po wielu latach doświadczeń, do opowieści wokół jakiegoś skarbu podchodzę z większą ostrożnością. Staram się najpierw dokładnie wszystko udokumentować i przetrawić logicznie każdą informację. Najczęściej okazuje się, że idę tam po to, by potwierdzić, że czegoś tam nie ma.