Zagadka Malborka
Co naprawdę zdarzyło się pod koniec II wojny światowej w należącym niegdyś do Niemiec Marienburgu?
26.01.2009 | aktual.: 02.02.2009 13:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mężczyzna ubrany w zielony kombinezon, taki sam, jaki noszą wszyscy pracownicy Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Malborku, schodzi oblodzoną ścieżką w głąb rowu z przewieszonym przez ramię kilofem. Nie dalej niż 200 metrów od tego miejsca wnoszą się majestatyczne mury starego zamku krzyżackiego. Radosław Gajc jest robotnikiem budowlanym, jednym z tych, którzy mają położyć fundamenty pod luksusowy hotel. Jednak nawet jemu samemu trudno oprzeć się wrażeniu, że jest raczej grabarzem.
Już po kilku uderzeniach kilofem natrafia na kości. Sięga po podręczną łopatkę, po czym ostrożnie odsłania fragmenty kości żuchwowej, w której tkwią jeszcze dwa zęby. Znalezisko wrzuca do czarnego plastikowego wiadra.
– Początkowo trafialiśmy tylko na szkielety dzieci. Byłem bardzo przejęty, bo sam mam synka – mówi. Wspólnie z kolegami Radosław Gajc dokopał się do masowego grobu, który kryje w sobie szczątki co najmniej 1,8 tys. ciał. W chwili wrzucenia do rowu wszystkie ciała były nagie. Czy osoby te zmarły pod koniec II wojny światowej, czy tuż po niej na skutek zarazy? Czy to ciała poległych w walkach, które wyniesiono z domów i ulic, po czym zakopano we wspólnym grobie, chcąc zachować chociaż taką formę pochówku? A może to ofiary bestialskiego mordu? Niektóre czaszki noszą ślady po kulach.
Fala zbrodni
Prace ekshumacyjne, które prowadzi Zbigniew Sawicki, historyk specjalizujący się w epoce średniowiecza i archeolog Muzeum Zamkowego w Malborku, trwają od kilku miesięcy. W tym czasie odpowiedniej ekspertyzy nie dokonali ani kryminolodzy, ani lekarze sądowi, a pracownicy budowlani nie zostali w najmniejszym stopniu przeszkoleni w tym zakresie. W 1945 roku przez Malbork przetoczyła się fala zbrodni. Zebrano liczne wypowiedzi Niemców, Polaków, a także jednego żołnierza Armii Czerwonej. Wiele wskazówek znajduje się w dokumentacji pochodzącej z prywatnego archiwum w Hamburgu. Już w 1996 r. na terenie twierdzy znaleziono ciała 178 osób. Dziewięć lat później w dawnej fosie obronnej przylegającej do zachodnich murów zamku wykopano kości należące do kolejnych 123 zmarłych. Wśród nich były szczątki pięciu kobiet i sześciorga dzieci. Nigdy wcześniej nie natrafiono jednak na mogiłę z tak wieloma ciałami.
Ślady prowadzą do ostatnich lat wojny, które w znacznym stopniu i przez dłuższy czas oszczędziły ziemie Prus Zachodnich. Wehrmacht był rozbity, Armia Czerwona w natarciu. W 1944 r. naziści ogłosili 30-tysięczne miasto mianem „twierdzy”. Tysiące mężczyzn przystąpiło do budowy rowów przeciwczołgowych, transzei i bunkrów. Obroną Malborka miały zająć się dwie dywizje. Według planów dowództwa ludność cywilna miała być ewakuowana. Jednak gdy 25 stycznia 1945 r. jednostki Armii Czerwonej dotarły do Malborka, naprzeciw nich stanęło tylko dwa tysiące żołnierzy, a miasto było pełne uchodźców. Wozy zablokowały ulice prowadzące do mostów, na dworcu kolejowym trwała rozpaczliwa walka o ostatnie miejsca w pociągach. Trudno stwierdzić, ilu cywilów wpadło w ręce czerwonoarmistów. Od końca wojny za zaginionych uważa się 1840 Niemców z Malborka i okolic. Nikt nie wie, czy zginęli oni w mieście, czy podczas ucieczki. Wszelki ślad zaginął także po rosyjskich i polskich robotnikach przymusowych, którzy mieli pomagać w pracy w
polu. To samo dotyczy ponad tysiąca włoskich więźniów wojennych, których na początku 1945 r. przetrzymywano w Malborku. Wiadomo natomiast, że w pobliskich wioskach żołnierze Stalina zabijali mężczyzn i gwałcili kobiety. W samym mieście nie było lepiej. Członkowie niemieckiej Grupy Bojowej „Marienburg”, którzy jeszcze tygodniami walczyli w okopach, podczas jednego w wypadów znaleźli zwłoki kilku starszych kobiet. Wszystkie zabito siekierą. – Walki były bardzo trudne – opowiada dziś były żołnierz Armii Czerwonej Wiktor Zalgaller, który po wojnie pracował jako matematyk w Leningradzie, a obecnie jako emeryt przebywa w Izraelu.
– W mieście ginęły także kobiety i dzieci. Ale czy można mówić o masakrze zakończonej masowym pochówkiem w centrum miasta? – Mieliśmy dostęp do miejsca, w którym teraz wykopano szczątki – mówi Richard Weiser, ówczesny podchorąży z Grupy Bojowej „Marienburg”. Jak dodaje, regularnie pojmowano i przesłuchiwano czerwonoarmistów. Weiser jest przekonany, że on i jego kompani na pewno wiedzieliby o ewentualnej masakrze.
Lilly Groeger, która od czerwca 1945 roku mieszkała kilka miesięcy w Malborku, poinformowała, że podczas walk „Rosjanin” kazał wszystkim starszym osobom przebywającym w Malborku przenieść się do pobliskiej wsi – Starego Targu (niem. Altmark). Niektóre z tych osób zastrzelono. Żołnierze po obu stronach prowadzili zacięte walki, które prawdopodobnie pochłonęły życie setek osób. Mówiono później o snajperach, o co najmniej 50 ostrzelanych czołgach, o nieprzerwanym ataku Sowietów. Dopiero w nocy 10 marca Grupa Bojowa „Marienburg” się poddała. Jednak swoich zabitych, jak zeznaje Richard Weiser, świadek tamtych wydarzeń, chowała na terenie fortecy. To nie oni leżą w grobie, z którego Radosław Gajc wykopuje szczątki.
Pod skrzydłami Armii Czerwonej
A co wydarzyło się w pierwszych tygodniach po zakończeniu wojny? Według planów aliantów Prusy Zachodnie miały zostać włączone do Polski. Z powodu braku polskiej administracji Malbork podlegał jednak Armii Czerwonej. Archeolog Zbigniew Sawicki przypuszcza, że przystąpiono wówczas do sprzątania. W obawie przed epidemią ciała zmarłych złożono w jednym miejscu i pochowano wraz z rozkładającymi się zwierzętami, których szkielety również wykopano. Jednak według relacji niemieckiego księdza Konrada Willa w połowie kwietnia 1945 r. na ulicach i w domach leżały ludzkie zwłoki. Spośród 300 mieszkańców, których duchowny zastał w Malborku, wybrał kilku mężczyzn, którzy mieli mu pomóc w grzebaniu ofiar. W sumie do końca roku pochowali w grobach 273 osoby.
Dowództwo Armii Czerwonej wydało rozkaz, by na zdobytych Ziemiach Wschodnich internować zdolnych do pracy Niemców. Mieli wykonywać prace przymusowe na miejscu lub w Związku Radzieckim. W Malborku znajdował się wówczas jeden z obozów, do których żołnierze Stalina kierowali nie tylko zatrzymanych Niemców, ale także Polaków. Warunki życia w nich były przerażające. Nie zachowały się niestety żadne relacje świadków z Malborka o tych wydarzeniach. Ci, którym udało się przeżyć, jak Lilly Groeger, wyznali po wojnie tylko tyle, że Rosjanie zatrzymywali prawie każdego człowieka. Starsi wracali po sześciu tygodniach, z młodych nie wrócił nikt. Ale jeżeli rzeczywiście na dużą skalę mordowano niemieckich robotników przymusowych, to w jaki sposób w mogile znalazły się dzieci? Na Ziemiach Wschodnich panował wówczas chaos. Uchodźcy, pojmani przez czerwonoarmistów, zostali odesłani na swoje tereny. Trafili tam także polscy osadnicy, którzy na rozkaz prowizorycznego rządu komunistycznego mieli osiedlić się na nowym terytorium
państwa. Wielu Niemców cierpiało z powodu głodu, a latem 1945 r. umarło, także w Malborku, na skutek tyfusu. Inni przeżyli i wyjechali później do Niemiec Zachodnich. Nikt nie mówił o masowym umieraniu. Nad pozostałymi w Malborku Niemcami znęcali się nie tylko Rosjanie, ale również Polacy. 78-letni Max Domming, były folksdojcz, wspomina pewne dramatyczne zdarzenie, które miało miejsce zimą 1945 roku. Max Domming, który był wówczas 15-letnim chłopcem, przywiózł do miasta na wozie cztery cetnary pszenicy, aby je tam zemleć. – Musiałem godzinę poczekać, dlatego postanowiłem rozejrzeć się po mieście – opowiada. Stał jakieś dziesięć metrów przed wejściem na dworzec, gdy nagle drzwi wyłamały się, a z budynku wybiegły kobiety i dzieci, „jak rwący potok wody”. Polska milicja pędziła ich pospiesznie kijami w kierunku miasta. – Kolumna ludzi nie miała końca – opowiada. Zanim w 1995 r. Max Domming przeszedł na emeryturę, przez długie lata był referentem w partyjnym zarządzie SPD. Jego zdaniem liczba tamtych osób
oscylowała wokół 200–300. Co się z nimi stało, tego Max Domming nie wie. Niemcy, którym udało się wytrwać do samego końca, musieli opuścić miasto. Trzeciego listopada 1947 r. odpowiedni urząd dumnie zakomunikował, że nowo utworzony okręg Malbork jest „w prawie 100 procentach wyczyszczony z Niemców”.
Rów pełen ludzkich szczątków nadal pozostaje zagadką. Brakuje wskazówek, które mogłyby odtworzyć jego historię.
– Nie znajdujemy żadnych rzeczy osobistych, żadnych okularów, złotych zębów, żadnych fragmentów odzieży – dziwi się główny archeolog. Każdego dnia przyjeżdża ciężarówka i zawozi wykopaliska do blaszanego hangaru za miastem. Tam składuje się szczątki w czarnych workach.