Zaczyna się protest rolników. Traktory sparaliżują cały region, a później może całą Polskę
Rolnicy z województwa zachodniopomorskiego ostrzegają: w listopadzie i grudniu na drogi wyjadą setki traktorów. Przejazdy po drogach krajowych, a miejscami także blokady to scenariusz, który może sparaliżować region. Jak ustaliła WP, w każdej gminie i powiecie planowane są ogniska protestu. Akcja ma potrwać nawet miesiąc, a jej organizatorzy nie wykluczają, że bunt rozleje się na całą Polskę.
- Zaczynamy zgłaszać protesty władzom w każdej gminie i każdym powiecie. Chcemy, żeby mapa protestów wyglądała jak w 2023 roku – gęsto od ognisk niezadowolenia. Już wiemy, że rolnicy ze wschodu chcą ruszyć w ślad za nami, więc inne regiony Polski też się przyłączą - zapowiada w rozmowie z WP Jakub Buchajczyk, rolnik z okolic Drawna, jeden z inicjatorów akcji Oddolny Ogólnopolski Protest Rolników.
Jak mówi Buchajczyk, trwa etap zgłoszeń i uzyskiwania zgód od władz gmin i miast. - Nastawiamy się na maksymalną liczbę miejsc protestu, by był on widoczny w całym regionie. Już wiemy, że zgłoszenia wpłynęły m.in. z gmin Recz, Drawno, Krzęcin, Choszczno i Pyrzyce - tłumaczy rozmówca WP.
Według niego każdego dnia dochodzą nowe punkty protestów. W piątek w Krąpielu kolejną blokadę drogi krajowej nr 10 zorganizował rolnik Edward Kosmal, inny z liderów protestów w regionie.
Odkryli tunel wykopany pod polską granicą. Pokazali nagranie
Według planów w połowie listopada, zaraz po zakończeniu prac polowych, na drogi województwa zachodniopomorskiego wyjadą kolumny traktorów. Protesty mają potrwać do połowy grudnia. Organizatorzy nie ukrywają: skala może być podobna do tej z 2023 roku, kiedy rolnicy sparaliżowali ruch w niemal całym kraju.
Rolnictwo pod kreską. Dlaczego rolnicy protestują?
Powodem gniewu rolników jest dramatyczna sytuacja ekonomiczna w gospodarstwach. - Samozbiory nie uratowały rolników. To tylko desperacka próba sprzedania towaru, którego nikt nie chce kupować za uczciwą cenę. Zboża, rzepak, mleko, bydło mięsne – wszystko jest dziś pod kreską finansową - mówi dalej Buchajczyk, który prowadzi rodzinne gospodarstwo zajmujące się zarówno produkcją roślinną, jak i zwierzęcą.
- Napływ importowanej żywności dobija nasze gospodarstwa. Decyzje szeroko rozumianych rządzących sprawiły, że rynek został zalany tanim zbożem, warzywami i mlekiem w proszku. Same zapowiedzi wdrożenia tych umów wystarczyły, by ceny spadły – dosłownie na łeb, na szyję - dodaje rolnik.
Rolnicy znów wyjadą na drogi. "To walka o przetrwanie"
- Minister rolnictwa, choć dziś wygląda na dość osamotnionego w tej walce, w końcu otrzymał wsparcie rządu do podejmowania decyzji na forum Unii Europejskiej. Ale samo stanowisko, że Polska "się sprzeciwia", to za mało, żeby zatrzymać upadek rolnictwa - podkreśla Buchajczyk.
- Liczymy na zrozumienie Polaków, bo dziś walka nie toczy się tylko o nasze gospodarstwa, ale o całe polskie rolnictwo. Jeśli my padniemy, to konsumenci zapłacą za to wysoką cenę. I to dosłownie, w sklepach - dodaje.
"Dogoniliśmy Europę, ale teraz nas dobijają"
Jak podkreśla Buchajczyk, polskie gospodarstwa rodzinne w ostatnich latach zainwestowały ogromne środki w modernizację i dostosowanie się do unijnych standardów. Twierdzi, że polscy rolnicy dogonili Europę, podnieśli standardy produkcji, spełniamy wymogi środowiskowe, ale nie mamy żadnej ochrony przed zalewem taniego importu. - Mamy kredyty, wysokie koszty, a ceny skupu są poniżej opłacalności. To prosta droga do bankructwa - mówi.
Rolnicy chcą interwencji państwa i wprowadzenia mechanizmów ochronnych, które pozwolą utrzymać polską produkcję. - Nie walczymy o luksusy, tylko o przetrwanie. Jeśli władza nie zrozumie, że bez rolnictwa nie będzie żywności, to za chwilę nie będzie już czego ratować - ostrzega Buchajczyk.
Rolnicy z innych regionów kraju - jak relacjonują organizatorzy protestu - już rozważają przyłączenie się do akcji rozpoczętej w Zachodniopomorskiem. Zainteresowanie rośnie, a inicjatywa zaczyna nabierać ogólnopolskiego charakteru. W ocenie Buchajczyka, który współorganizuje blokadę, sytuacja jest na tyle napięta, że wystarczy drobny impuls, by protest rozlał się na cały kraj. Rolnicy z północy - jak podkreśla - potrafią pociągnąć za sobą resztę Polski. Na wsi narasta desperacja, wielu gospodarzy nie ma już z czego żyć, dlatego trudno mówić o symbolicznym sprzeciwie - to raczej zapowiedź szerokiego buntu.
Przypomnijmy, że w 2023 roku rolnicy w całej Polsce wychodzili na drogi i blokowali przejścia graniczne, sprzeciwiając się niekontrolowanemu importowi zboża i produktów rolnych z Ukrainy, który - jak twierdzili rolnicy - destabilizował rynek i obniżał ceny skupu. Ówczesny rząd Prawa i Sprawiedliwości, pod presją protestujących, opublikował listę firm importujących ukraińskie zboże, próbując pokazać determinację w rozwiązaniu kryzysu.
Jednak sytuacja niewiele się poprawiła. W 2024 roku, mimo zmiany władzy, rolnicy ponownie wyszli na ulice - a to ze względu na absurdalne ich zdaniem regulacje unijnego Zielonego Ładu. Po serii masowych protestów w całym kraju, minister rolnictwa Czesław Siekierski z gabinetu Donalda Tuska podpisał z przedstawicielami rolników porozumienie, które miało uporządkować przepływ towarów z Ukrainy i zwiększyć ochronę polskiego rynku.
W praktyce jednak - jak twierdzą sami rolnicy - niewiele się zmieniło. Import wciąż trwa, a ceny w skupach pozostają niskie, co ponownie doprowadziło do narastającej frustracji na wsi.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski