Zabrali nam synka, bo jesteśmy głuchoniemi!

Sąd pokazał wyjątkową bezduszność: uznał, że niepełnosprawni rodzice nie mogą samodzielnie opiekować się swoim dzieckiem - czytamy w "Fakcie".

Piotr Zacharek, głuchoniemy z Chełmna (woj. kujawsko-pomorskie), przesuwa dłonią po policzku - to oznacza łzy. Dotyka do serca i głowy - to tęsknota i miłość. Tak opowiada o prawie 5-letnim dziś synku Rafałku, którego nie widział od 1,5 roku.

W mieszkaniu Lucyny (39 l.) i Piotra (49 l.) Zacharków pełno pluszowych zabawek. Kupowali je dla synka. Choć oboje nie mówią i nie słyszą, dziecko nie ma tych problemów. Ale Rafałek nie mieszka z rodzicami. Jest w rodzinie zastępczej - u dziadka, Bolesława W.

"Zacharkowie po urodzeniu syna mieszkali z dziadkami. Ustalili, że dziadkowie będą rodziną zastępczą, a pieniądze za opiekę trafią na konto dziecka" - wspomina Dariusz Kazimierski (31 l.), kuzyn Zacharków i ich przewodnik po świecie słyszących. Tylko że wtedy nie przypuszczali, że taka decyzja obróci się przeciwko nim.

Pewnego dnia doszło do ostrej kłótni Zacharków z rodzicami. Po tym Zacharkowie wyprowadzili się z domu Bolesława W. Zamieszkali w Chełmnie. Bezskutecznie próbowali odzyskać Rafałka. W końcu oddali sprawę do sądu. Przegrali, bo... są głuchoniemi!

Dwa lata temu sąd przyznał, że Zacharkowie mogą samodzielnie funkcjonować. Nie miał do nich żadnych zastrzeżeń - nie są alkoholikami, nie używają narkotyków, nie przekraczają społecznych norm. "Nie oznacza to jednak, że mogą samodzielnie wychować dwuletnie dziecko, które wkracza w intensywny rozwój mowy" - orzekł sąd i stwierdził, że Rafałek może zamieszkać u rodziców, kiedy osiągnie wiek przedszkolny. Wtedy kontakt z rówieśnikami zastąpi mu rozmowy w domu.

"Jeździli często na wieś, do dziadków, wracali z rozdartym sercem. Dziadek chłopaka wyganiał rodziców, nie pokazywał nawet synka" - zapewnia Kazimierski. Rafałek zaczął traktować ich jak obcych. Od półtora roku Zacharkowie nie widzieli syna.

Alicja Świebodzińska (51 l.), prezes sądu, nie widzi niczego niewłaściwego w orzeczeniu. "Skoro sąd zabrał dziecko, to musiał mieć podstawy" - stwierdza zdecydowanie.

O szczegółach sprawy mówi kurator sądowa, Hanna Mistelska (41 l.). "Do upadłego będę bronić dziadków. Troszczą się o Rafałka, a Zacharkowie tylko atakują" - podkreśla. Zapewnia przy tym, że doskonale zna wszystkie realia tej sprawy. Po chwili dopytuje jednak, czy Lucyna Zacharek zna język migowy, czy rzeczywiście nie słyszy.

Dziadek Rafałka rozmawia z nami na progu. Cały czas krzyczy, nerwowo przerywa pytania. "Zacharkowie p... głupoty! Kłamią!" - złości się.

Iwona Dmochowska (41 l.), zastępca kierownika toruńskiej Poradni Rehabilitacyjnej dla Niesłyszących Dzieci i Młodzieży, nie rozumie sądowego werdyktu. Wiele par głuchoniemych z powodzeniem wychowuje swoje dzieci. Brak rozmów z rodzicami wyrównują takie placówki jak toruńska poradnia.

"Słyszące dzieci stają się łącznikiem pomiędzy światem rodziców i światem ludzi słyszących. Rozmawiają językiem migowym. Dziecko uwrażliwia się na potrzeby innych" - uważa Iwona Dmochowska.

Pytamy rodziców, czy wierzą w powrót Rafałka. Czy pójdą znowu do sądu? "Nie wierzymy już w sądy" - miga w odpowiedzi pan Piotr i ociera łzy.

Grzegorz Dudziński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)