Za sprawą Olewnika stał ktoś wysoko postawiony?
Sprawa porwania Krzysztofa Olewnika zbyt długo trwała bez żadnej reakcji - miesiące, a później lata. Są przesłanki, że stał za tym ktoś wysoko z policji lub polityki - mówił w "Kontrwywiadzie" RMF FM Grzegorz Schetyna.
08.04.2008 | aktual.: 08.04.2008 10:13
RMF FM: Co się dzieje z tymi policjantami, którzy prowadzili śledztwo dotyczące porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika? Czy oni są cały czas pańskimi podwładnymi? Oni cały czas pracują w policji i strzegą naszego bezpieczeństwa?
Grzegorz Schetyna: Część z nich odeszła ze służby. Część jeszcze jest na innych stanowiskach. Ta sprawa dopiero dzisiaj – przyzna pan – zaczyna być wyjaśniana. Ona ma historię już siedmioletnią. Działa się w czasach dwóch rządów – SLD i PiS, i tak naprawdę nic ze strony nadzoru nie zostało zrobione.
Ale czy jest tak, że oni mogą być pewni pracy w policji, czy pan jednak będzie ich powoli z tej służby usuwał?
- Dokładnie tak. To nie kwestia komendy mazowieckiej, czy tylko policjantów, którzy prowadzili śledztwo, ale także prokuratury. Ta sprawa musi być gruntownie zbadana. Wczoraj rozmawialiśmy z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ćwiąkalskim, także z ministrem Rapackim i komendantem Matejukiem. Powołany zostanie zespół nadzorowany w prokuraturze krajowej. Damy wszystkich najlepszych ludzi z policji, żeby można było wyjaśnić wszystkie te kwestie, także zaniechań, czy fatalnych działań policjantów.
O szefie tej grupy, która tak fatalnie prowadziło to śledztwo, ojciec zamordowanego mówi: „Bydlę, nie człowiek”. Pan by się podpisał pod tymi bardzo mocnymi słowami?
- Jeżeli wszystko jest choć w części prawdziwe, to co obserwujemy, oglądamy od kilku dni, to tak. Inaczej tego nie można nazwać.
Ale według pańskiej wiedzy i pańskiego poczucia rzeczywiście było tak, że tych policjantów ktoś chronił? Tak mówi rodzina zamordowanego. Oni mieli poczucie, jakby za tymi szeregowymi policjantami stał albo ktoś bardzo wysoko z policji, albo z polityki.
- I są takie przesłanki, że mogło tak być. Jak powiedziałem, ta sprawa musi być gruntownie wyjaśniona, ale nie tylko na etapie prowadzenia postępowania przez policję, ale też przez prokuraturę. Dla mnie optymistycznym sygnałem jest to, że minister Ćwiąkalski zaprosił i wprowadził do tego zespołu prokuratora Jasińskiego, który w Olsztynie całą sprawę wyjaśnił i skierował wnioski do sądu.
Pan powiedział, że są takie przesłanki. Przesłanki, że…? Za nimi ktoś stał?
- Jest dużo znaków zapytania. Ta sprawa zbyt długo trwała bez żadnej reakcji. Można się zasłaniać, że tutaj najpierw był zaangażowany prywatny detektyw, potem była błędna teza o samouprowadzeniu. Ale to są miesiące, a później lata.
Ale według pana, to był raczej jakiś układ lokalny, czy rzeczywiście ktoś z centralnych polityków z pierwszych stron gazet mógł to zlecić?
- Nie sądzę. Ja uważam, że ta sprawa zamykała się w tej części Mazowsza, ale trudno stawiać tezy daleko idące. Poczekajmy. My nie możemy obiecywać. Mnie jest przykro jeżeli widzę teraz ministra Ziobrę, który toczy gromy i pokazuje się jako jedyny sprawiedliwy, a chciałem zapytać, co zrobił wtedy?
To Janusz Kaczmarek przeniósł to śledztwo i to on doprowadził do tego, że sprawcy zostali zatrzymani,… w czasach Zbigniewa Ziobry.
- Janusz Kaczmarek przeniósł śledztwo i on się angażował, natomiast nic nie zdarzyło się po tym pierwszym samobójstwie. To pierwsze samobójstwo, takie bardzo spektakularne, nie dało do myślenia i nie spowodowało odmiany w całym postępowaniu.
Samobójstwo, pańskim zdaniem, bez ingerencji z zewnątrz?
- Trudno mi powiedzieć. Oba, moim zdaniem, były spowodowane różnymi przyczynami, bo jedno przed procesem, drugie po wydaniu wyroku.