Za nieostrożność płacą odciętymi palcami
W niedzielę zaledwie w ciągu pięciu godzin ponad 20 pacjentów z poważnymi ranami rąk zgłosiło się do ambulatorium chirurgicznego łódzkiego pogotowia ratunkowego. Mieli obrażenia spowodowane ostrymi narzędziami, także piłą tarczową, podczas wykonywania prac w domu, ogrodzie i na działce - wyjaśnia Express Ilustrowany".
Średnio każdy przyjęty pacjent ma skaleczone dwa palce. Od kiedy zrobiło się ciepło, prawie 50 osób z takimi obrażeniami trafia codziennie na oddziały chirurgiczno-urazowe łódzkich szpitali, m.in. im. WAM, Kopernika, Jonschera i na pogotowie ratunkowe. Ofiarami są często zawodowi stolarze, ale także kobiety.
- To był ułamek sekundy - mówi Zdzisław Lenarczyk, jedna z ofiar tarczowej piły, który trafił do szpitala im. WAM w Łodzi. - Już ponad 30 lat tnę drewno i nic mi się nie stało, a tym razem miałem pecha. Nie można było uratować odciętego najmniejszego palca prawej ręki. Pozostałe są poważnie skaleczone.
- Dziennie trafia do nas kilku pacjentów z poważnymi obrażeniami palców, śródręcza i nadgarstka - mówi dr Robert Rokicki, chirurg z klinicznego oddziału chirurgii ręki szpitala im. WAM w Łodzi. - Najpierw trzeba zespolić uszkodzone kości, następnie naczynia krwionośne, nerwy i ścięgna. Często nie można od razu zszyć ścięgien i konieczna jest dwu- lub trzyetapowa rekonstrukcja. Wstawiamy wtedy protezy i dopiero po 8 tygodniach dokonujemy przeszczepu ścięgien. Czasami trzeba amputować rękę na poziomie śródręcza.
Rocznie na oddziale leczonych jest 300-400 osób. Lekarze przestrzegają, by używać piły tarczowej z założoną na niej osłoną.