Za łapówki wpuszczali do kanalizacji toksyczne ścieki
20 pracowników łódzkiego Zakładu Wodociągów i Kanalizacji podejrzanych jest o wpuszczanie do miejskiej kanalizacji toksycznych odpadów i wystawianie za to lewych faktur. Prokuratura bada, jak długo trwał ten proceder.
Odpady z ubojni, zakładów przemysłowych, oleje i smary trafiały na lewo do miejskiej kanalizacji. Pracownicy Zakładu Wodociągów i Kanalizacji za łapówki wystawiali fałszywe faktury lub w ogóle nie rejestrowali wpuszczanych do zlewni ścieków. Aferą zajęła się już łódzka prokuratura.
W ZWiK poleciały głowy - z obowiązku świadczenia pracy do czasu wyjaśnienia sprawy zostało zwolnionych 20 osób - m.in. kierownicy czterech działów i główny specjalista z wydziału kanalizacji. Wymienione zostały także załogi trzech miejskich zlewni ścieków, gdzie były wylewane nielegalne odpady.
- Złożyłem doniesienie do prokuratury w sprawie przyjmowania przez pracowników spółki korzyści majątkowych - mówi Marek Pyka, prezes Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi. - Odbierali ścieki nielegalnie, bez dokumentacji lub fałszując rejestry. Możliwe jest także, że wlewano tam substancje niebezpieczne dla zdrowia. Zdarzało się również, że liczniki pomiarowe rejestrujące ilość ścieków trafiających do zlewni były wyłączane.
Ścieki komunalne trafiają do jednej z trzech specjalnych zlewni (przy ulicach Skarpowej, Finansowej i Bielskiej). Tam pracownicy ZWiK ustalają rodzaj ścieków i stawkę, jaką trzeba uiścić za ich wpuszczenie do kanalizacji. Nie mają tam prawa trafić m.in. substancje pochodzące z ubojni, zakładów przemysłowych, oleje i smary - one powinny przejść proces wstępnego oczyszczenia w podczyszczalniach na terenach zakładów.
- Wiemy, że smary i oleje były spuszczane w wyjątkowo dużych ilościach - mówi Marek Pyka. - Straty sięgają co najmniej kilkuset tysięcy złotych.
ZWiK oprócz powiadomienia prokuratury (która zabezpieczyła wczoraj dokumenty) powołał wewnętrzną komisję mającą wyjaśnić aferę. Zakład zamierza po oszacowaniu strat domagać się odszkodowania od nieuczciwych pracowników oraz firm, które brały udział w tym procederze. Miejska spółka zapewnia, że choć toksyczne ścieki trafiały do kanalizacji, to nie ma zagrożenia dla mieszkańców, bezpieczna jest też woda.
- Tolerowanie tego procederu przy większych zrzutach mogłoby mieć jednak konsekwencje groźne także dla ludzi - może nie dla łodzian, którzy wodę mają ze studni głębinowych, ale z dalszych miejscowości - mówi prezydent Jerzy Kropiwnicki, który w tej sprawie zwołał wczoraj specjalną konferencję prasową.
Na razie nie wiadomo, jak długo trwał proceder wlewania niebezpiecznych odpadów do kanalizacji - prokuratura ma zbadać dokumentację ZWiK z ostatnich trzech lat, bowiem przez taki czas jest ona przechowywana. O wylewaniu ścieków i fałszowaniu rejestrów władze miasta i ZWiK dowiedziały się od dziennikarzy telewizyjnych (stacja TVN) po obywatelskim donosie.