ŚwiatZa kilka miesięcy ten kraj będzie dobity...

Za kilka miesięcy ten kraj będzie dobity...

Polska, popierając pakiet pomocowy Unii Europejskie dla Grecji, może nie tylko Grecji nie pomóc, ale nawet przyczynić się do pogłębienia zapaści polityki w Europie. Za kilka miesięcy Grecja będzie dobita, a za kilka lat Unia nie będzie mogła zrealizować ważnych inwestycji - pisze Michał Sutowski w Wirtualnej Polsce.

22.06.2011 | aktual.: 22.06.2011 13:17

Słodko i zaszczytnie jest bronić ojczyzny przed "bankructwem i utratą niezależności” - nie wiem, co na to zwykli Grecy, ale posłowie rządzącej Grecją partii PASOK dali się przekonać. Rząd Jeorjosa Papandreu przetrwał, państwa strefy Euro Plus (plus Polska) wypłacą w końcu te 12 miliardów na spłatę kredytów, Hellada nie zbankrutuje - przynajmniej do lipca. No chyba, że posłom coś odbije i w końcu czerwca zablokują plany kolejnych cięć - albo też posłów na taczkach wywiezie tzw. lud i w ogóle nie będzie komu głosować.

Trudno o lepszą ilustrację dzisiejszej nędzy polityki europejskiej niż właśnie kryzys grecki. Po pierwsze, pomysł warunkowej "bratniej pomocy" dla Grecji oznacza de facto zawieszenie demokracji w tym kraju. Powrócił stary dobry język technokracji: przewodniczący Barroso zachęcał ostatnio Greków do "podjęcia rozsądnej decyzji”. W sytuacji kraju na krawędzi bankructwa stanowi to wymuszenie: tymczasowa pomoc za jak najbardziej trwałe cięcia i prywatyzację niemal wszystkiego - choć trudno wskazać przykład kraju, który taką metodą wyszedłby trwale z głębokiej recesji.

Po drugie - surowość Europy wobec Greków idzie w parze z tradycyjną już troską o los banków. Cięcia budżetowe i transze kredytów służą przecież spłacie zadłużenia - także wobec banków i funduszy współodpowiedzialnych za kryzys roku 2008. Rządom Eurolandu brakuje politycznej woli, aby wymusić partycypację w pakiecie ratunkowym na podmiotach prywatnych - choć jeszcze niedawno wiele z nich obficie korzystało z publicznej (czyt. podatników) pomocy. Państwa muszą ratować banki - banki nie muszą nic. No chyba, że dostaną państwowe gwarancje (jak to było: zysk zawsze prywatny, ryzyko zawsze publiczne?) ...

Po trzecie - elitom politycznym Europy brakuje nie tylko "planów awaryjnych”, wizji skutecznej profilaktyki na przyszłość, ale nawet wyobraźni na temat ewentualnych skutków krachu. O wadze strefy euro - na poziomie działań, a nie pełnych patosu, apokaliptycznych deklaracji - musiał ostatnio przypomnieć Angeli Merkel... wielki biznes (szefowie Siemensa, Daimlera, Boscha). Menedżerowie przemysłu gorączkowo nawołują rządy strefy euro do interwencji, ponieważ najlepiej zdają sobie sprawę z faktu, że Niemcy to nie tylko unijny płatnik netto. To przede wszystkim największy beneficjent strefy euro - pomimo greckiej zapaści, niemiecki budżet zanotował w maju... 9-procentowy wzrost przychodów. Eksport kwitnie - ale w warunkach wspólnej waluty.

Z katastrofy podobnej do greckiej nie ma łatwego wyjścia - ale nawet Europejski Bank Centralny, MFW i premierów Eurolandu stać na coś więcej niż mantrę rodem sprzed kryzysu: "ciąć, ciąć, ciąć”. Upadły projekty długofalowe - jak choćby wspólne euroobligacje, redukujące ryzyko bankructwa poszczególnych państw i tzw. efektu domina. Dług Grecji wynosi około 340 mld euro - nikt nie wskazał pomysłu jak osłabiony cięciami kraj, pozbawiony (już niedługo) sektora publicznego, miałby go spłacić. Propozycje radykalnej (o połowę) redukcji długu wychodzą już nawet z kręgów CDU (poseł Manfred Kolbe), ale rozbijają się m.in. o terror agencji ratingowych – kompromitacja z 2008 roku nie przeszkadza im dalej rozdawać kart.

Radek Sikorski, ramię w ramię (czy raczej pióro w pióro) z ministrem Westerwelle, deklaruje na łamach Gazety Wyborczej: "Polska i Niemcy mają zbieżne stanowisko w sprawie sposobu przywracania równowagi finansowej”. I można postawić duże pieniądze, że tego rodzaju oświadczenie - podobnie jak cała wizyta rządu niemieckiego w Warszawie - będzie rozpatrywana w kategoriach: "racjonalna polityka europejska” versus "kondominium”. Bo zarówno rząd, jak i opozycja, jeśli chodzi o polską politykę w UE, tkwią po uszy w fałszywym dylemacie "przystosowanie czy opór”. Kochać się z - rozgrywającymi w Europie - Niemcami czy nienawidzić? Oto jest pytanie - kluczowe dla PO, PiS i całego batalionu ich zwolenników wśród ekspertów, publicystów i komentatorów. Na poziomie forów internetowych dochodzi jeszcze jeden dylemat: ratować greckich "nierobów” czy nie ratować i dlaczego za nasze pieniądze?

Świetnie, że rząd dąży do pogłębienia więzi z Niemcami, planuje budować gazowe interkonektory i mosty, zakładać za Odrą katedry polonistyki i organizować wymiany młodzieży, wreszcie uzgadniać wspólne stanowiska w sprawach polityki zagranicznej. I to rewelacyjnie, że poczuwa się do odpowiedzialności - wspólnie z Niemcami - za trwałość strefy euro. Tylko że akurat w kwestii euro, nasze stosunki bilateralne są sprawą drugorzędną. Popierając pakt konsolidacyjny euro (autorstwa głównie obecnej koalicji CDU z FDP) i obecny "pakiet ratunkowy” dla Grecji, Polska wpisuje się w działania, które nie tylko mogą Grecji nie pomóc, ale i pogłębiają zapaść polityki w Europie. Wymuszone m.in. przez chadeckie Niemcy "dyscypliny budżetowe” dobrobyt przyniosą mało komu. Za kilka miesięcy dobiją Greków. Za kilka lat - nie pozwolą nam sfinansować np. reform w energetyce. Już dzisiaj - zamieniają europejską demokrację w farsę. Czy jak już Wanda wreszcie zechciała Niemca, musi to robić na grecki koszt?

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (153)