Za ciasny gorset dławi – list do redakcji WP
Kiedy dziś rano przeglądałem prasę internetową, znalazłem w
„Życiu Warszawy” notatkę informującą o wynikach
kontroli Państwowej Inspekcji Pracy przeprowadzanej w prywatnych
firmach. Otóż kontrolerzy zgodnie stwierdzili, że 70%
zatrudnianych w nich pracowników nie otrzymuje na czas swoich
wynagrodzeń.
Można by nad tym faktem przejść do porządku dziennego, gdyby nie fakt, ze na jednym z forów dyskusyjnych znalazłem głosy osób strasznie z tego powodu oburzonych „bić krwiopijców” „w głowach im się przewraca” „wille kupują, mercedesami się rozbijają a ludziom nie płacą” i tylko jeden głos rozsądnie dostrzegający prawdziwa przyczynę nieszczęścia tych ludzi.
O czym piszę? Wszak nie od dziś wiadomo, że przyczyną upadku wszelkich gospodarek jest nadmierny fiskalizm i nakładanie na społeczeństwo coraz to nowych danin na rzecz aparatu państwowego. Podatki jak za ciasny gorset dławią przedsiębiorczość i zmuszają płatników do desperackich ! kroków. Mało który z „plujących” na pracodawców zdaje sobie sprawę z prawdziwych obciążeń spoczywających na ich barkach. Wszak pensja to tylko część kosztów, gdy doliczyć do tego składkę ZUS, ubezpieczenia zdrowotnego i podatek PIT, które to składniki wynagrodzeń odprowadza za pracownika pracodawca to okaże się, że uzbieraliśmy już 50% wynagrodzenia, dodajmy do tego podatki wliczane w cenę towarów czyli VAT i akcyzę to okaże się, że grubo ponad połowę naszych ciężko zarobionych pieniędzy zabiera nam państwo.
Nie chcę tu bronić nieuczciwych pracodawców – bo pewnie i tacy się znajdą, ale nie mogę się zgodzić na stwierdzenie, że 70% pracobiorców nie dostaje na czas wynagrodzeń z powodu nieuczciwości przedsiębiorców, gdyż byłoby to zbyt dużym uproszczeniem.
W tym wypadku państwo bawiąc się w Janosika, posługuje się pracodawcami i przy ich pomocy skutecznie ściąga „należne” mu daniny samo zachowując przy tym czyste ręce. A szary Kowalski niczego nieświadom „podpuszczany” przez bulwarowe media pluje na pracodawcę ku uciesze urzędników państwowych czyli prawdziwych sprawców tego zamieszania.
I oto rozpasanie urzędników podsycane dotychczasowymi „sukcesami” osiąga kolejne granice absurdu, gdyż po oVATowaniu taksówek, upiorna machina biurokracji postanowiła od 1 maja br., w związku z wstąpieniem do UE , oVATować wszelkie umowy zlecenia i umowy o dzieło. Jak to wpłynie na rozwój gospodarczy i rynek pracy nietrudno się domyślić.
Pracodawcy nie będą zainteresowani w zawieraniu takich umów z uwagi na ich wysokie koszty, z kolei próba przerzucenia ich na pracobiorców spowoduje ich zubożenie, bo oto poza podatkiem dochodowym w wysokości 19% dojdzie 22% VAT, który nie zwalnia od płacenia VATu w kupowanych towarach konsumpcyjnych (kolejne 22%).
Nietrudno się domyślić również, że spowoduje to ucieczkę mniejszych podmiotów do szarej strefy i konieczność kolejnej rozbudowy kosztownego bądź co bądź aparatu fiskalnego ścigającego niepokornych graczy. Niech się wam jednak nie wydaje, że nakładanie kar cokolwiek tu pomoże. Najczęściej jest tak, że jak ktoś nie płaci podatków to nie dlatego że nie chce, tylko dlatego że zwyczajnie nie może, a ucisk aparatu skarbowego spowoduje co najwyżej upadek tysięcy małych firm i lawinowy wzrost bezrobocia, konieczność wypłacania dziesiątek lub co gorsza setek tysięcy nowych zasiłków dla bezrobotnych. Czy państwo utrzyma takie obciążenia?
Jakby tego było mało, Komisja Europejska prowadzi prace nad kolejnym podatkiem, tym razem europejskim. Po raz pierwszy Unia Europejska zaczęła promować podatek unijny w 1998 roku, ale wydał on się zbyt kontrowersyjny.
Obecnie jednak po zmiękczeniu stanowisk niektórych państw pomysł wrócił pod obrady. Tym razem pomysł z wprowadzeniem jednolitej daniny od wszystkich obywateli krajów członkowskich został podniesiony przy okazji projektowania budżetu UE na lata 2007-2013 i ma on wnieść do unijnego budżetu sumę ok. 100 miliardów Euro.
Zaczynam się w tym miejscu zastanawiać gdzie tu jest miejsce na zdrową gospodarkę rynkową, głęboki oddech a przedsiębiorstw i wolność do dysponowania własnymi pieniędzmi.
Jedynym wyjściem z tej patowej zdawałoby się sytuacji jest znaczące obniżenie podatków. Wszyscy głosiciele i wyznawcy myśli liberalnej wiedzą o czym mówię, a niewtajemniczonym wyjaśniam, że już kilkadziesiąt lat temu, austriacki ekonomista, profesor najznamienitszych uniwersytetów stanowych USA, noblista niejaki Fryderyk von Hayek udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że jest tylko jedna droga do szybkiego i stabilnego wzrostu gospodarczego – „niskie podatki i nieskrępowana etatyzmem wolność gospodarcza”.
] A co nam oferuje Unia Europejska? Dyrektywy, zakazy, nakazy i nowe podatki, bo przecież walcząca na całym świecie z „rajami podatkowymi” Bruksela nie może pozwolić na to, by taki raj powstał na jej terytorium i próbował skutecznie konkurować cenami z towarami innych członków Unii. Mamy płacić wysokie, a najchętniej jeszcze wyższe podatki i tyle.
Na tym nie koniec żądań Brukseli. Chce ona także, aby zniesiono obowiązek oznakowania polskich wyrobów znakiem pochodzenia ("Made in Poland") gdyż, jak dowiaduje się „Rzeczpospolita”, Komisja Europejska uznała, że to ukryta dyskryminacja na krajowym rynku towarów z innych państw Wspólnoty.
Wnioski z lektury pozostawiam szanownym czytelnikom, proszę tylko by w swej ocenie uwzględnili mądre przysłowie starożytnych Rzymian Ab equis ad asinos - Z koni na osły; z deszczu pod rynnę.
Przemysław Poloch