Z piętnem skandalistki
Galerie państwowe ciągle boją się mnie zapraszać, bo ich szefowie drżą o swoje stanowiska. A jeżeli już znajdzie się odważny, to zaraz ktoś szuka na niego haka.
16.06.2008 | aktual.: 17.06.2008 11:07
Z Dorotą Nieznalską rozmawia Przemysław Szubartowicz
- "Padła ofiarą pozamerytorycznych machinacji oskarżycieli, którzy na całej awanturze zbijają polityczny kapitał. Wielu z nich dzieła nie widziało, a pozostali nie traktowali go jak sztuki. Jest to propagandowa afera LPR: partii, która dorabia »gębę« Kościołowi, to znaczy broni katolicyzmu w imieniu Kościoła i, moim zdaniem, czyni to niewłaściwie i niesłusznie" - tak ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych w archidiecezji gdańskiej, podsumował wyrok sądu, który skazał cię przed pięciu laty za obrazę uczuć religijnych. Wcześniej była wielka medialna wrzawa wokół twojej pracy "Pasja", mnóstwo nieporozumień, później apelacja, a proces trwa do dziś. Czego cała ta sprawa nauczyła cię o Polsce?
- Przede wszystkim tego, że sztuka, a zwłaszcza sztuka krytyczna, jaką uprawiam, poddawana jest w Polsce agresywnemu osądowi politycznemu, a nie tylko artystycznemu czy publicystycznemu. "Pasja", która w żaden sposób nie była związana z religią czy wiarą, a dotyczyła wyłącznie obecnej w naszej kulturze namiętności do uzbrajania męskości w mięśnie podczas uporczywych ćwiczeń w siłowniach, została błędnie potraktowana jako atak na największe świętości. I to przez ludzi, którzy tej pracy nigdy nie widzieli, lecz oparli się wyłącznie na doniesieniach medialnych. Było to dla mnie bolesne doświadczenie, zwłaszcza że gdy wystawiałam "Pasję" w zlikwidowanej później na skutek całej afery gdańskiej galerii Wyspa, byłam świeżo po studiach. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to się tak skończy. Byłam naiwną dziewczyną, idealistką, studentką z dobrym dyplomem, schowaną pod kloszem uczelni, która dawała wsparcie. I nagle, na samym początku, dostałam kopniaka, kubeł zimnej wody na głowę. To mnie otrzeźwiło. Myślę, że
oduczyłam się naiwnej wiary w ludzi.
- Niektórzy mówili, że "Pasję" pokazałaś tylko po to, żeby zdobyć rozgłos.
- Do dziś to słyszę, ale takie opinie wynikają z nieznajomości sprawy i, jak sądzę, z jakiejś dziwnej zawiści. Zapewniam, że nie ma czego zazdrościć. Bywały momenty, że zajmowałam się ciężką fizyczną pracą, żeby zarobić na chleb, bo ze sztuki tylko czasami da się żyć. Tymczasem sąd, który nałożył mi 2 tys. zł grzywny, uznał w uzasadnieniu, że teraz będę sławną artystką i nawet nie poczuję tej kwoty.
- ?
- Tak było. Afera wokół "Pasji", która w pewnym momencie wymknęła się wszystkim spod kontroli, przyniosła mi osobiście masę upokorzeń i chwilową medialną sławę, ale w perspektywie sali sądowej, a nie jako artystce. Dziś wprawdzie odbieram to jako niezwykle ciekawe doświadczenie polskości, sprawdzian dla artysty, który musiał stanąć twarzą w twarz z obcym mu światem polityki, a na szerszym polu jako lekcję niedojrzałej demokracji, ale w gruncie rzeczy była to trauma, z którą zmagam się do dziś. Niedawno byłam w Toruniu na spotkaniu ze studentami, podczas którego pokazywałam dokumentację całego mojego dorobku. Ludzie byli rozczarowani. Spodziewali się zobaczyć czarownicę i bluźnierstwa, a więc wykreowany przez media wizerunek. Pokazałam im to, czym zajmowałam się przed "Pasją" i co zrobiłam po niej. Czar skandalistki prysł.
- Jednak w powszechnej świadomości nadal funkcjonujesz jako ta, która powiesiła penisa na krzyżu.
- Dla niektórych także jako ta, której prawicowa młodzież chciała ogolić głowę i którą zamierzała wysłać do piekła. Ale nigdy nie wyprę się tej pracy, zwłaszcza że poza tą sztuczną medialną otoczką oraz moimi osobistymi kłopotami miała ona ogromny wpływ na społeczeństwo i wywołała debatę publiczną, co z punktu widzenia artysty jest niezwykle istotne. Gdy dziś przeglądam dokumentację na temat afery wywołanej "Pasją", nie mogę się nadziwić, jak wiele sprzecznych opinii pojawiło się na jej temat. Od wnikliwych analiz profesjonalnych krytyków przez agresywne i zajadłe ataki personalne aż po socjologiczno-kulturowe egzegezy dotyczące roli sztuki we współczesnym świecie. Dostrzegam w tym pozytywną wartość. Nie tylko dlatego, że dowiedziałam się, w jakim kraju naprawdę żyję.
- W takim, gdzie artysta musi się tłumaczyć ze swojej sztuki na sali sądowej.
- Uważam, że to jest pomyłka wobec mnie, wobec sztuki, a także wobec odbiorców. Sąd to nie jest właściwe miejsce do rozstrzygania sporów artystycznych. Niestety, w Polsce wciąż obowiązuje osławiony moim procesem artykuł 196 kodeksu karnego...
- Brzmi on: "Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch".
- Zdaję sobie sprawę, że w polskich warunkach nie ma możliwości, by wykreślić ten zapis, jednak trzeba go radykalnie zmodyfikować, a z pewnością doprecyzować, by nie zdarzały się więcej takie sytuacje. Dziś każdy, kto wejdzie do pierwszej lepszej galerii i uzna, że jakaś praca obraża jego uczucia, może wytoczyć artyście proces, a przecież galeria to nie jest kościół czy miejsce kultu religijnego. Sztuka, choć czasami korzysta z powszechnie znanej symboliki kulturowej, nie zajmuje się bluźnierstwami pozbawionymi kontekstu artystycznego. Jestem zdania, że przy pomocy prawników, demokratycznych sił politycznych, artystów, krytyków sztuki, a także przedstawicieli Kościoła trzeba doprowadzić do zmiany tego przepisu. Niech to będzie poprzedzone debatą publiczną, chętnie wezmę w niej udział, ponieważ zapis ten jest archaiczny, nieprecyzyjny i w zasadzie można go dowolnie interpretować. Teraz jest dobry moment, by rozpocząć taką kampanię, bo za czasów Kaczyńskich było to nierealne. Problemem jest także to, że często
zamiast dyskutować o sztuce współczesnej, dyskutuje się o moim procesie. Doświadczam tego na różnych spotkaniach z publicznością, którą bardziej interesują moje kłopoty prawne niż to, co mam do powiedzenia w sztuce.
- To rodzaj piętna?
- Bez wątpienia. Dla mnie osobiście symptomem, że takie piętno istnieje, jest także to, że np. nigdy nie dostałam dofinansowania z polskiego ministerstwa kultury na jakiekolwiek moje projekty, choć wielokrotnie składałam takie wnioski. Natomiast otrzymuję dofinansowanie od wielu zachodnich instytucji i to dzięki nim mogę realizować swoje zamierzenia twórcze. Wszędzie, gdzie byłam ze swoimi projektami i gdzie pracowałam, w Szwecji, w Nowym Jorku czy w Czechach, środowisko artystyczne nie rozumie tej sytuacji. Nie pojmują, jak to możliwe, że w dzisiejszych czasach ludzie związani ze sztuką w Polsce są tak bezbronni w starciu z aparatem politycznym, do tego stopnia, że z artysty robi się przestępcę. Jest mi trochę szkoda, że prace, które zrobiłam, będąc choćby na stypendium w Niemczech, w zasadzie są odseparowane od polskiego odbiorcy, a na nim najbardziej mi zależy.
- Dlaczego odseparowane?
- Choćby dlatego, że praca, którą zrobiłam na Zachodzie, natychmiast została kupiona przez niemiecką galerię (Kunstforum Ostdeutsche Galerie w Regensburgu) i tam już została na stałe. W Polsce mogę liczyć tylko na prywatne instytucje, takie jak Komuna Otwock, która niedawno zaprosiła mnie i Grzegorza Klamana na spotkanie, gdzie pokazałam wideo "Pozycja modlitewna" oraz fotografie z serii "Implantacja perwersji", które wcześniej można było oglądać w ramach indywidualnej wystawy w galerii Grażyny Kulczyk. Tymczasem nasze galerie państwowe ciągle boją się mnie zapraszać, bo ich szefowie drżą o stanowiska. A jeżeli już znajdzie się odważny, to zaraz ktoś szuka na niego haka, najczęściej budżetowego. W ten sposób wyrzucono z gdańskiej Łaźni Anetę Szyłak, którą najpierw oskarżono o jakieś niedociągnięcia finansowe, a potem oczyszczono ze wszystkich zarzutów, ale już do pracy w galerii nie przyjęto. A tak naprawdę chodziło o to, że miała odwagę organizować wystawy kontrowersyjnych artystów. To nie ma nic wspólnego
z ideą wolnej sztuki, bo unosi się nad tym cień cenzury prewencyjnej.
- Na początku czerwca na Uniwersytecie Jagiellońskim odbyła się debata o sprawie Alicji Tysiąc, a reklamował ją twój plakat "Moje życie, moja decyzja", zresztą zmodyfikowany. I podniósł się krzyk w Krakowie.
- Tak? Nie wiedziałam o tym. Dziwne, że nikt nie zapytał mnie, czy może wykorzystać moją pracę do tego celu, choćby był szczytny. Zrobiono to bez mojej zgody. Zresztą to nie pierwszy taki przypadek.
- Na jakim etapie jest twój proces? Spodziewasz się rychłego rozstrzygnięcia?
- Myślę, że to jeszcze trochę potrwa. Sąd przesłuchał już wszystkich świadków jednej i drugiej strony, a tych wskazanych przez oskarżycieli z Ligi Polskich Rodzin było ponad 40. Dlatego tak długo to trwa. W tej chwili sąd jest na etapie poszukiwania zagranicznego eksperta, który ma sporządzić opinię na temat "Pasji". Odbyła się także prezentacja mojej pracy dla sądu.
- I jak, spodobała się?
- Tego nie wiem. Zresztą "Pasja" jest wciąż pracą zaaresztowaną, nikt nie ma do niej dostępu. Podczas tej prezentacji dla sądu, która odbyła się w Instytucie Sztuki Wyspa na dawnych terenach Stoczni Gdańskiej, teren był strzeżony. Próbowali się przez te zasieki przebić dziennikarze, m.in. TVN, ale bezskutecznie. Mam nadzieję, że udało mi się przekonać sąd do mojej wizji sztuki.
- Jaka to wizja?
- Myślę, że w dzisiejszych czasach, kiedy z jednej strony mamy do czynienia z przewartościowaniem wszystkich wartości, z drugiej błogą drzemkę konsumpcyjnie zorientowanego społeczeństwa, a z trzeciej odradzające się niezbyt miłe naszej pamięci ideologie, rolą artysty jest drapanie tam, gdzie boli. Wstrząsanie zbyt dobrym samopoczuciem, burzenie spokoju, zadawanie najtrudniejszych nawet pytań. Po to, by zmusić do refleksji. Sztuka jest dziś najbardziej odpowiednią areną do tego typu działań, gdyż jej przestrzeń jest nieograniczona, a zarazem uzbrojona w symbole, przez które można mówić nawet o najtrudniejszych sprawach. Artysta krytyczny jest od tego, by nie każdy mógł spać spokojnie. I naprawdę nie ma to nic wspólnego z uczuciami religijnymi, atakowaniem Kościoła czy tego typu sytuacjami, które usiłuje mi się przypisywać. Chodzi tylko o to, by widz w zderzeniu z pracą zrozumiał, że nie każdy patrzy na świat tymi samymi oczami. A także o to, by zobaczył coś więcej.
- Czyli nie dostrzegasz kryzysu sztuki krytycznej, nurtu zapoczątkowanego już w latach 70. w warszawskiej pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego, spod ręki którego wyszli tacy artyści jak Katarzyna Kozyra, Artur Żmijewski czy Paweł Althamer, a który ty i inni przedstawiciele twojego pokolenia staracie się kontynuować?
- Wymienieni przez ciebie artyści wciąż działają, pojawiają się kolejni. Sztuka krytyczna, którą często niesłusznie stawia się obok publicystyki i nazywa pseudosztuką, wciąż ma przyszłość, zwłaszcza w Polsce, gdzie mamy do czynienia z ogromnymi kontrastami społecznymi, nietolerancją, niechęcią do inności. Artyści nie są aniołami, żyjącymi w oderwaniu od świata i jego problemów, doświadczają różnego typu opresji, podobnie jak inni ludzie żyjący tu i teraz. Starają się na to reagować, są swoistym zwierciadłem, w którym odbija się to, co często pragnie się wstydliwie ukryć, wydobywają na światło dzienne społeczną nieświadomość. Mój proces, który pod znakiem zapytania postawił idee wolności, sprawiedliwości i samej demokracji, też jest znakiem, że dzieje się coś niedobrego, o czym warto mówić również w sztuce.
- Zapytałem o kryzys w kontekście strachu. Innymi słowy: czy sztuce krytycznej i niepokornym artystom nie podcięto skrzydeł?
- Myślę, że nie. Artyści się nie boją, a jak się im czegoś zakaże, to na ogół wbijają szpilę jeszcze głębiej, ponieważ stawką jest wolność słowa. W sytuacjach podbramkowych zawsze można pójść moją ścieżką, czyli niepokornej artystki z Polski, która robi karierę na Zachodzie. To oczywiście nie jest moja wymarzona rola, ale ja nadal chcę pracować. Skoro w Polsce wokół mojej osoby jest tyle strachu wśród kuratorów, to korzystam z propozycji ze świata, a te wciąż przychodzą.
- Myślałaś o emigracji?
- Owszem, miałam nawet taką okazję, ale czuję się bardzo związana z Polską. Tu czerpię najwięcej inspiracji do swoich prac, które są silnie związane z tym miejscem, a ostatnio także z sytuacją, w jakiej się znalazłam. W Polsce nauczyłam się uporu i desperacji. Obecnie w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku pracuję nad nowym projektem, który zostanie pokazany we wrześniu w Kalmarze w Szwecji na międzynarodowej wystawie sztuki.
Dorota Nieznalska - (ur. w 1973 r.) artystka, absolwentka gdańskiej ASP, gdzie studiowała na wydziale rzeźby w pracowni prof. Franciszka Duszeńki oraz w pracowni multimedialnej prof. Grzegorza Klamana. Dyplom obroniła w 1999 r. Na przełomie 2001 i 2002 r. w gdańskiej galerii Wyspa pokazała pracę "Pasja" (składającą się z metalowego krzyża, wklejonego weń fragmentu zdjęcia nagiego mężczyzny z widocznymi genitaliami, a także z filmu wideo pokazującego mężczyznę ćwiczącego na siłowni). Politycy Ligi Polskich Rodzin, choć pracy nie widzieli i oparli się wyłącznie na relacjach medialnych, złożyli doniesienie na artystkę, która po bezprecedensowym procesie została skazana za obrazę uczuć religijnych. Przez media przetoczyła się wówczas debata o granicach wolności słowa w sztuce. Od wyroku Nieznalska złożyła apelację, proces trwa do dziś. Swoje prace prezentowała w polskich galeriach, a także za granicą, m.in. w Anglii, Rosji, USA, Szwecji, Czechach, Belgii i Francji. Oprócz najgłośniejszej "Pasji" zrealizowała
wiele innych prac, m.in. "Absolucja", "Modus Operandi", "Dominacja", "Implantacja perwersji", "Posłuszeństwo", "Pozycja modlitewna" i "Nr 44".