Z kopciuszka Pavarotti
Najpierw udręka życia w realu, potem ekstaza w reality show. Sprzedawca telefonów Paul Potts stał się księciem i podbił Wielką Brytanię – a telewizja na chwilę zmieniła się w dobrą wróżkę.
28.06.2007 | aktual.: 28.06.2007 13:58
Co nam zaśpiewasz, Paul? – pyta Amanda Holden, brytyjska aktorka filmowa i telewizyjna, jurorka pierwszej edycji konkursu reality show "Brytania ma talent" ("Britain's Got Talent").
– Operę – odpowiada Paul Potts.
Jurorzy kurczą się w fotelach. To nie zapowiada się dobrze. Programy typu „śpiewać każdy może” przyciągają tysiące dziwaków, niespełnionych rockmanów, raperów bez poczucia rytmu i domorosłych wykonawców operowych arii właśnie. A Paul Potts na co dzień sprzedaje telefony komórkowe w miasteczku Port Talbot w Południowej Walii. Ma rozbrajająco krzywe zęby, oblicze jak księżyc w pełni i różową koszulę. Jurorzy Simon Cowell i Piers Morgan wymieniają za plecami Amandy porozumiewawcze spojrzenia. Dyskretne westchnięcia. Amanda Holden unosi tylko brwi.
Z Tesco na estradę
I wtedy rozbrzmiewają pierwsze takty arii z opery "Turandot" Giacoma Pucciniego. Sprzedawca telefonów zaczyna śpiewać.
– Nessun dorma (po włosku: niech nikt nie śpi) – niesie się jego pełny głos. I staje się cud. Jurorzy doznają olśnienia. Cowell i Morgan mają miny, jakby znaleźli brylant w kaszance. Amanda Holden z trudem łapie oddech. – Nawet ty, księżniczko, podziwiaj gwiazdy – śpiewa dalej Paul Potts, a jurorka ma minę jak święta Teresa przebijana włócznią przez anioła z rzeźby Berniniego.
Ale szaleje przede wszystkim publika. Puccini porywa Brytyjczyków z miejsc – w studiu rozbrzmiewają owacje na stojąco i spazmatyczne okrzyki. Wiwatują nastolatki i damy w siwych loczkach. Zanim sprzedawca Paul Potts dośpiewa arię do końca, już ma zwycięstwo w kieszeni. Kolejne występy w programie – ćwierćfinał, półfinał, finał – tylko potwierdzają jego glorię.
– Społeczeństwo potrzebuje kopciuszków. Ten archetyp występuje w kulturze masowej pod różnymi postaciami, z których wszystkie odpowiadają na tę samą potrzebę: nadziei na awans życiowy, na cudowną odmianę losu, na bycie docenionym – mówi doktor Urszula Kurczewska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista od analizy telewizji.
36-letni Paul Potts na takiego kopciuszka nadaje się idealnie. Jego życie przed udziałem w programie niczym nie zapowiadało metamorfozy w księcia. – Pewność siebie nigdy nie była moją mocną stroną. Właściwie nigdy w siebie nie wierzyłem – przyznawał jeszcze tuż przed występem w eliminacjach, wykręcając sobie palce ze zdenerwowania.
Zdjęcia Paula Pottsa z czasów młodości pokazują nam człowieka, do którego łatwo mogła przylgnąć łatka „oferma”. Otyły, niemodnie ubrany, z poczciwym, wręcz potulnym spojrzeniem. – W szkole czułem się tyranizowany. Cierpiałem – wspomina w jednym z wywiadów. A w innym: – Jedynym moim przyjacielem był mój głos. Żonę poznał przez Internet
O karierze operowej Paul Potts marzył całe życie. I walczył o realizację marzenia: uczył się śpiewać we Włoszech, na kursy wydał w sumie aż 12 tysięcy funtów (prawie 80 tysięcy złotych). Jego największym do tej pory sukcesem było to, że na jednym z kursów zaśpiewał przed swoim największym idolem, samym Lucianem Pavarottim. – Jako jedyny z grupy zostałem przez mistrza poproszony o to, aby wykonać arię jeszcze raz. To był dla mnie komplement – opowiada gazecie "Times".
Jednak wydawało się, że sen Pottsa o operze nigdy się nie spełni. Brytyjczyk popadł w długi, zaczął pracować w Tesco przy układaniu produktów na półkach. Potem przyszły choroby. Najpierw wyrostek robaczkowy, potem niezłośliwy nowotwór, wreszcie złamanie obojczyka. Gdy przez to wszystko przeszedł, zatrudnił się przy sprzedaży telefonów komórkowych w salonie sieci Carphone Warehouse. I tam pracował do teraz. – Czy możesz załatwić mi nową Nokię? – zapytał go dowcipnie jeden z prowadzących program po tym jak Potts brawurowo odśpiewał kolejną operową arię w półfinale.
Nic dziwnego, że występ w programie "Britain’s Got Talent" był dla Paula Pottsa przełomem na miarę wielkiego balu u księcia. Wygrał nie tylko sto tysięcy funtów, ale ma już w kieszeni milionowy kontrakt na nagranie płyty z operowymi ariami, która ukaże się w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Opiekunem kariery Pottsa będzie jeden z jurorów, którzy dyskretnie wzdychali na jego widok przed pierwszym występem – Simon Cowell.
Magia w realu
Ale cudowna przemiana sprzedawcy telefonów to nie tylko osobisty sukces Paula Pottsa. Dla takich chwil jak ta – kiedy publiczność w studiu szaleje, jurorka Amanda Holden ociera łzy, a miliony Brytyjczyków przed telewizorami chwytają za telefony, żeby wysłać SMS-a z poparciem dla Pottsa – właśnie dla takich momentów istnieją programy reality show.
– Uwielbiam, gdy udaje się pokazać kogoś, kto nie jest profesjonalistą, ale ma talent i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Tylko wtedy możemy zobaczyć coś nowego, świeżego – komentował po programie juror Piers Morgan.
Właśnie dzięki takim chwilom telewizja spełnia też funkcję magiczną. Pozwala uwierzyć, że programy typu reality show mają moc przemiany czyjejś realności w bajkę. Mogą sprawić, że tabloidy oszaleją na punkcie sprzedawcy komórek, a arie operowe triumfalnie wkroczą na rynek muzyki popularnej.
Paul Potts nie zdecydował jeszcze, czy w nowym, bajkowym życiu zrezygnuje z pracy w sklepie z telefonami. Na początku zamierza spłacić 30 tysięcy funtów realnych długów. I sprawi sobie nowe zęby. Byle nie przeszkodziły mu w śpiewaniu.
Joanna Woźniczko