Z chmur pod lód
W nocy z piątku na sobotę na zamarzniętym jeziorze Rusałka lądował awaryjnie samolot. W czasie przelotu ze Szczecina do Poznania, będącego zadaniem kontrolnym dla pilota z Gdańska, niespodziewanie zgasł silnik małego samolotu Cessna 172. Maszyna była nad miastem na wysokości 800 stóp wg średniego poziomu morza.
09.01.2006 | aktual.: 09.01.2006 08:13
Decydowały ułamki sekund
– Mieliśmy bardzo mało czasu na wylądowanie: by samolot był stateczny, musieliśmy lecieć w dół jakieś 10-15 metrów na sekundę – opowiada Wiesław Przybyłowicz, pilot Cessny. – Po wyjściu z chmur, z wysokości około 130 metrów zobaczyliśmy pod nami miasto, więc wykonaliśmy skręt w prawo, od miasta i ujrzeliśmy ciemną plamę i jezioro. Plama to mogło być wszystko, np. las, więc żeby się nie rozbić, wybrałem jezioro. Wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund. Samolot doleciał do tafli jeziora Rusałka i usiadł na lodzie. Odpadły koła, a samolot siłą rozpędu sunął w stronę brzegu po lodzie.
Czołgali się po lodzie
– Wykonaliśmy miękkie lądowanie – kontynuuje W. Przybyłowicz. – Zatrzymaliśmy się, wyłączyliśmy wyłączniki, następnie kolega wyszedł pierwszy, a ja podawałem mu z tyłu samolotu dokumenty. Wtedy samolot zaczął tonąć. Wychodziłem już do wody. Obaj piloci czołgając się po lodzie ok. 30 metrów, dotarli do brzegu, gdzie przez telefon komórkowy wezwali pomoc. Przewieziono ich do szpitala, gdzie zostali rozgrzani. Pilot z Gdańska został wypisany, a Przybyłowicz, który przeprowadził lądowanie, został, czekając na przedstawicieli Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Akcja strażaków
W nocy nad brzeg Rusałki przyjechali strażacy, by ocenić sytuację. Wrócili w większym składzie w sobotę rano, gdzie od około 9.00 zaczęli budować „miasteczko”, w którym mieścił się sztab i zaplecze akcji ratunkowej.
– Warunki były surowe – bardzo niska temperatura powodowała, że ratownicy musieli się zmieniać co kwadrans – mówi Lech Węckowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu. Ratownicy wyrąbali samolot z lodu, który otoczył go nad ranem, a nurkowie włożyli do kabiny poduszkę pneumatyczną i zaczepili linkę holowniczą. Wcześniej miejsce zdarzenia obfotografowano dla Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Zmarznięci strażacy i policjanci rozgrzewali się w namiocie i wracali do działań. Akcja prowadzona była starannie i profesjonalnie. Rozsądku natomiast nie można przyznać gapiom – wydarzenie stało się pretekstem do wielkiego pikniku, a wielu ludzi bezmyślnie wędrowało po lodzie: z psami, rowerami, czy nawet – jedna kobieta – z wózkiem...
Cessna na brzegu
Samolot udało się z zapadnięciem zmroku wyciągnąć – około godz. 17.30 był już na brzegu. Maszyna należy do Jerzego Domicza, doświadczonego pilota i autora podręcznika dla pilotów. Pilotujący maszynę Przybyłowicz jest fachowcem najwyższej klasy – pilotem doświadczalnym, instruktorem i lotnikiem rozprowadzającym samoloty w Australii, Ameryce Południowej i Afryce, pilotem komunikacyjnym i byłym pilotem wojskowym. Lata od przeszło 40 lat, ma na koncie wylatanych około 8 tysięcy godzin.
Wiesław Przybyłowicz, pilot Cessny
Najtrudniejszy był wybór miejsca, następnie utrzymanie prędkości, a później dopiero samo lądowanie. To nie to samo co posadzić samolot na lotnisku: tam jest oświetlony pas, a tutaj – ciemność.
Edmund Klich, zastępca przewodniczącego Komisji
Przyczyna wypadku będzie znana za kilka tygodni, po badaniach samolotu i przebiegu zdarzenia. Najważniejsze jest to, że nic nie stało obecnym na pokładzie ludziom. Trudno zastanawiać się czy pilot zrobił wszystko poprawnie. w takiej sytuacji należy docenić to, że uratował ludzkie życie.
Grzegorz Okoński, Juliusz Podolski