Wyzysk w Biedronce trwa
Pracownicy usteckiej Biedronki mają dość
terroru i pracy ponad siły. "Myśleliśmy, że po śmierci koleżanki,
która zmarła z przepracowania, coś się zmieni, ale jest jeszcze
gorzej" - skarżą się "Głosowi Pomorza" sprzedawcy. Pracę możemy
stracić nawet za to, że nie powiemy klientowi "dzień dobry".
19.08.2005 | aktual.: 19.08.2005 14:49
Brud i bałagan w sklepie i na zapleczu. Praca bez przerw przez dziesięć godzin i dźwiganie ogromnych ciężarów - tak według sprzedawców wygląda praca w usteckim sklepie sieci Jeronimo Martins Dystrybucja (JMD). Zdesperowani pracownicy po pomoc zwrócili się do redakcji "Głosu Pomorza". Po interwencji sprawą obiecała zająć się Państwowa Inspekcja Pracy.
Pracownicy zmieniają się jak w kalejdoskopie i to nie dlatego, że chcą, tylko dlatego, że szef ma taką zachciankę. Co chwilę wymyśla kolejne powody tylko po to, żeby dać dyscyplinarne zwolnienie - mówi pracownik Biedronki w Ustce.
Pracownicy usteckiej Biedronki skarżą się, że kasjerzy nie mają 15 minutowych przerw, a pracować muszą nawet 10 godzin. Normą jest również dźwiganie ciężarów przez kobiety.
Jak są klienci w sklepie, to wtedy nie możemy tego robić - mówi gazecie Matylda. Dopiero po zamknięciu dźwigamy ciężary. Wszyscy, bez gadania! Kolega nadwerężył sobie plecy i musiał iść do lekarza. Jak przyniósł zwolnienie lekarskie, to został zwolniony, oczywiście dyscyplinarnie.
W żadnym wypadku nie stosujemy takich praktyk - odpiera na łamach "Głos Pomorza" zarzuty Paweł Tymiński, rzecznik prasowy JMD. Ludzie najczęściej skarżą się na naszą firmę, żeby domagać się od nas pieniędzy. Później okazuje się, że nie mają racji.
Więcej w "Głosie Pomorza"