Wywiad inwigilował dziennikarzy
Skandal z ujawnionymi w tym tygodniu przypadkami inwigilowania dziennikarzy przez niemiecki wywiad - Federalną Służbę Wywiadowczą (BND) zatacza coraz szersze kręgi.
Tygodnik "Focus" napisał, że szef BND August Hanning mylił się, mówiąc w miniony czwartek, że dowiedział się zaledwie kilka dni temu o kontrowersyjnych operacjach wobec dziennikarzy. Z ustaleń redakcji wynika, że szef wywiadu wie o tych praktykach co najmniej od lata tego roku. Magazyn "Der Spiegel" ujawnił z kolei, że służby wywiadowcze szpiegowały dziennikarzy do 1998 r. i werbowały wśród nich konfidentów.
Hanning przyznał po raz pierwszy publicznie przy okazji konferencji na temat bezpieczeństwa w miniony czwartek w Berlinie, że mogło dojść do przypadków obserwowania dziennikarzy. BND inwigilował w latach 90. dziennikarzy i naukowców, aby wykryć nielojalnych pracowników we własnych szeregach, którzy udzielali mediom informacji na temat służb wywiadowczych. W dodatku, wywiad nie powiadomił o swoich działaniach rządu. Koordynator ds. służb specjalnych, Ernst Uhrlau twierdzi, że nic nie wiedział o obserwacji.
Jedna z inwigilowanych osób, niemiecki publicysta Erich Schmidt-Eeboom zażądał już w czerwcu od BND wyjaśnień o prowadzonych przeciwko niemu operacjach. Przedstawiciel BND potwierdził w lipcu fakt zainstalowania w 1994 r. kamery służącej do obserwacji dziennikarza. Jak twierdzi "Focus", na ujawnienie tej informacji wydał zgodę sam Hanning.
To właśnie wydana w lecie 1993 r. książka Schmidt-Eebooma "Szpiedzy pozbawieni nosa" wywołała konsternację w kierownictwie BND i skłoniła wywiad do podjęcia działań przeciwko jej autorowi. W publikacji opisał on wpływ wywiadu na życie publiczne Niemiec oraz szereg tajnych operacji wywiadowczych. Zdaniem ekspertów, dziennikarz wykorzystał poufne informacje pochodzące od osób znających tajemnice wywiadu - czytamy w "Der Spiegel".
BND uznał publikację za "wypowiedzenie wojny" i przystąpił do kontrataku - pisze wydawany w Hamburgu tygodnik. Wywiad zainstalował kamery umożliwiające obserwację Instytut Badań nad Pokojem w bawarskim Weilheim, w którym pracował autor książki. Z samochodu zaparkowanego przed budynkiem agenci prowadzili stałą obserwację Schmidt-Eebooma. Śledzono także spotykających się z nim dziennikarzy.
Jeden ze współpracowników "Focusa" obserwowany był przez dziewięć miesięcy na przełomie lat 1994/95. Agenci BND śledzili go nawet w weekendy, gdy wraz z rodziną robił zakupy w supermarkecie.
Wywiad interesował się nie tylko mediami. W orbicie zainteresowania BND znalazł się także, po spotkaniu z Schmidt-Eeboomem, wysoki rangą pracownik fundacji im. Hansa Seidela, Wolfgang Steigert. Utrzymywał on kontakty z rezydentami niemieckich służb w Ameryce Łacińskiej.
Hanning, który prawdopodobnie zostanie wiceministrem MSW w rządzie Angeli Merkel, uważa operacje za zgodne z prawem. Jego zdaniem, wywiad ma prawo do działań operacyjnych służących wykryciu przecieków we własnych szeregach. Szef BND twierdzi, że dziennikarze nie byli celem inwigilacji.
Jak dowiedział się "Der Spiegel", BND werbował także współpracowników wśród dziennikarzy i zlecał im obserwowanie kolegów. W latach 1997-1998 wywiad dysponował jeszcze co najmniej dwoma źródłami wśród dziennikarzy.
Aferą ze śledzeniem dziennikarzy zajął się nowy Bundestag. Posłowie zapowiedzieli, że wyjaśnią wszystkie okoliczności działań BND przeciwko mediom. Deputowani SPD i CDU zgodnie uważają, że działania wywiadu były niezgodne z prawem.
Niezależnie od działań parlamentu BND powołał własnego śledczego, który ma zbadać okoliczności skandalu.
Jacek Lepiarz