Wyrok ws. ostrzelania afgańskiej wioski przez Polaków
Siedmiu żołnierzy oskarżonych o zbrodnię wojenną zabójstwa cywili i ostrzału wioski Nangar Khel w Afganistanie w 2007 roku zostało uniewinnionych. Zginęło wtedy sześć osób, w tym kobiety i dzieci, a trzy kolejne zostały ranne. - Byłem przekonany, że taki wyrok zapadnie. Od początku wierzyłem, że żołnierze są niewinni. To był wypadek, jakich na wojnie zdarzają się dziesiątki: Amerykanom dziesięć razy w roku, a nam raz na 10 lat - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Waldemar Skrzypczak.
01.06.2011 | aktual.: 01.06.2011 16:24
- Niedających się usunąć wątpliwości nie można rozstrzygać na niekorzyść oskarżonych - przypomniał Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie. - To wydarzenie bez precedensu w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości - powiedział sędzia płk Mirosław Jaroszewski rozpoczynając uzasadnienie wyroku. - Ten wyrok był bardzo długo wyczekiwany przez żołnierzy i ich rodziny, które zdruzgotał ten proces, ale też przez całą armię, na którą padł cień w związku z tą sprawą. Mam nadzieję, że wyciągniemy z niego lekcję. Musimy mieć świadomość, że to, co się zdarzyło może się powtórzyć. To był wypadek, jakich na wojnie zdarzają się dziesiątki: Amerykanom dziesięć razy w roku, a nam raz na 10 lat. Tyle, że w USA nikomu nie przyszłoby do głowy oskarżać żołnierzy o zbrodnię ludobójstwa - tłumaczy gen. Waldemar Skrzypczak.
Dowodów brak
- Rozstrzygając niniejszą sprawę sąd nie dysponował właściwą dokumentacją pozwalająca na precyzyjne ustalenie miejsca, z którego prowadzono ogień, punktów, z których postrzegali zdarzenia świadkowie relacjonujący jego przebieg, bądź precyzyjnego ustalenia możliwości obserwacji zabudowań, w których znajdowały się pokrzywdzone osoby - mówił sędzia płk Mirosław Jaroszewski uzasadniając wyrok.
W uzasadnieniu sędzia dodał, że rozstrzygając sprawę sąd nie miał też dokumentacji sądowo-lekarskiej pokrzywdzonych.
Dodał, że opinia balistyczna w sprawie oparta była na oględzinach miejsca zdarzenia niepozwalających na precyzyjne ustalenie wszystkich miejsc upadku granatów moździerzowych.
- Próby uzupełnienia materiału dowodowego, z przyczyn od sądu niezależnych, nie powiodły się, w tym także z powodu niewykonania przez oskarżyciela publicznego decyzji sądu o konieczności uzupełnienia braków - mówił sędzia.
Prokuratura miała powody wszcząć śledztwo w sprawie wydarzeń pod Nangar Khel, były też powody stosowania aresztów w tej sprawie, ale brak dowodów wystarczających by uznać winę oskarżonych - stwierdził Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie na koniec wyroku.
- Można było twierdzić, że jest wysokie prawdopodobieństwo, iż podejrzani dopuścili się zarzucanych im czynów. Pozwalało to też na zastosowanie aresztowania tymczasowego, aby zabezpieczyć tok prowadzonego postępowania. Ale nie było wystarczających dowodów na uznanie winy oskarżonych - dodał sędzia Jaroszewski.
Oskarżeni i ich rodziny przyjęli wyrok z kamiennymi twarzami. Dopiero gdy usiedli po wysłuchaniu na stojąco sentencji orzeczenia na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
Wyrok jest nieprawomocny; przysługuje od niego apelacja. Prokurator żądał dla podsądnych kar od pięciu do 12 lat więzienia.
Prokuratura: zobaczymy czy będziemy apelować
Prokuratura wojskowa podejmie decyzję o ewentualnej apelacji w sprawie Nangar Khel po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia wyroku - poinformował dziennikarzy przedstawiciel prokuratury.
- Prokuratura wojskowa nie zgadza się z wyrokiem uniewinniającym ws. Nangar Khel, uważa że były podstawy do skazania wszystkich oskarżonych za zbrodnię wojenną zabójstwa cywili i ostrzelania wioski - powiedział prokurator płk Jakub Mytych.
Według polskiego prawa oskarżonym o zabójstwo cywili grozi do dożywocia, a oskarżonemu o ostrzelanie niebronionego obiektu - od 5 do 15 lat więzienia. Obrona i sami oskarżeni wnosili o uniewinnienie.
Od godz. 10.30 w sądzie nie było już kart wstępu na salę - tak duże jest zainteresowanie mediów. W sądzie pojawili się wspierający żołnierzy: b. dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak, gen. Jerzy Wójcik - b. dowódca 6. brygady desantowo-szturmowej z Bielska-Białej, skąd pochodzą oskarżeni żołnierze, a także twórca jednostki GROM gen. Sławomir Petelicki. Są też żony i inni członkowie rodzin podsądnych. Największą grupę stanowią przedstawiciele mediów, z których część musiała się zadowolić pozostaniem na korytarzu lub na balkonie przylegającym do sali sądowej.
Co wydarzyło się 16 sierpnia 2007 roku
16 sierpnia 2007 roku grupa siedmiu polskich żołnierzy ostrzelała afgańską wioskę Nangar Khel. W akcji użyto wielkokalibrowego karabinu maszynowego i granatów moździerzowych. Zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna oraz troje dzieci. Trzy osoby, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży, zostały ciężko ranne.
Trzy poważnie ranne podczas zajścia afgańskie kobiety w wieku ok. 20, 30 i 60 lat były leczone w Polsce; pomocy medycznej udzielono także kilku innym osobom wytypowanym przez starszyznę plemienia. Zgodnie z miejscową tradycją wojsko "zrekompensowało" straty rodzinom poszkodowanych. W ramach zadośćuczynienia, bliskim zabitych i rannych wypłacono odszkodowanie, otrzymali także m.in. zwierzęta i mąkę.
"Błąd, a nie zbrodnia"
Wojskowi, którzy dokonali ostrzału, zostali aresztowani w listopadzie 2007 roku. Trzech szeregowych zostało zwolnionych z aresztu w maju 2008 roku, a dwóch oficerów i dwóch podoficerów - miesiąc później. Przed sądem odpowiadali z wolnej stopy.
Prokuratura żądała dla nich kar od pięciu do 12 lat więzienia, utraty praw publicznych (w tym zakazu udziału w wyborach, degradacji i utraty odznaczeń) oraz wypłaty ponad 80 tys. złotych zadośćuczynień dla rodzin zabitych i rannych
Adwokaci oskarżonych argumentowali, że to państwo powinno brać odpowiedzialność za żołnierzy, których wysyła na wojnę i udzielać im pomocy prawnej w razie popełnionego błędu - bo właśnie za błąd, a nie za zbrodnię wojenną uznają oni wydarzenia z Nangar Khel.
Szeregowcy oskarżeni ws. Nangar Khel wykonywali rozkazy, nie mieli świadomości, że są bezprawne, nie mieli zamiaru popełnienia zbrodni wojennej - mówili w sądzie ich obrońcy, wnosząc o uniewinnienie. Twierdzili również, że jedną z przyczyn tragedii były wady broni i pocisków.
Spór o "przepier… wioskę"
Obrońcy głównego oskarżonego, kpt. Olgierda C. przekonywali sąd, że to jego podwładni zrzucają na niego swoją winę za zabicie cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu.
Według adwokata Adama Pacyny, kpt. Olgierd C. nigdy nie wydał rozkazu ostrzelania wioski niebędącej obiektem wojskowym. Przypomniał, że zeznający w procesie świadkowie mówili, iż przypisywany kpt. C. zwrot "przepier... wioskę" był rozumiany jako polecenie jej otoczenia i przeszukania - tak jak już wielokrotnie wcześniej robiono.
Drugi obrońca kpt. C., mec. Andrzej Kmieciak przekonywał sąd, że podwładni jego klienta "stworzyli wersję, według której to ich dowódca polecił strzelać do wiosek, a prokuratura tę wersję przyjęła". Zarazem podkreślił, że już po zdarzeniu ci żołnierze starali się zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę zbrodnię. - Wyjaśnienia współoskarżonych są niespójne - zauważył adwokat.
Sąd odpowiada
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że brak jest dowodów, że żołnierze, którzy wyjechali pod Nangar Khel, otrzymali rozkaz ostrzelania wioski, który miałby im wydać dowódca kpt. Olgierd C.
Można byłoby przypisać winę kpt. C. tylko wtedy, gdyby mieć dowód, że faktycznie było tak, jak twierdzą jego podwładni.
Olgierd C., dowódca Zespołu Bojowego "Charlie" z bazy Wazi-Khwa według prokuratury po ogólnej odprawie, na osobności, miał nakazać swym podwładnym (ppor. Łukaszowi Bywalcowi, chor. Andrzejowi Osieckiemu i plut. Tomaszowi Borysiewiczowi) ostrzelanie z moździerza nie tylko stanowisk bojowych talibów, ale też samej wioski Nangar Khel.
Podczas procesu obrona przekonywała, że to podwładni Olgierda C. zrzucają na niego swoją winę za zabicie cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu.
- Do pomówień współoskarżonych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością - podkreślił w uzasadnieniu sędzia płk Mirosław Jaroszewski. Zwrócił uwagę, że pozostali oskarżeni mieli interes w pomawianiu swego szefa o wydanie takiego rozkazu.
Sąd uznał wyjaśnienia Olgierda C. za spójne i logiczne. Dodał, że głównymi dowodami przemawiającymi na jego niekorzyść były właśnie pomówienia ze strony współoskarżonych.
- Żaden z obecnych w TOC (centrum operacyjnym bazy wojskowej) nie słyszał, by padł taki rozkaz. Nieprawdopodobne, aby w sytuacji usłyszenia takiego rozkazu nie zaprotestować, nie prosić o dodatkowe wyjaśnienia lub nie żądać polecenia na piśmie - uznał sąd.
Jest to pierwsza w historii polskiego wojska sprawa za złamanie konwencji haskiej i zabójstwo cywili niebiorących udziału w działaniach wojennych.