Wykształciuszki łapią HIV-a
Ludwik Dorn i wszystko jasne! Kiedy kilka miesięcy temu po raz pierwszy z ust tego najinteligentniejszego członka rządu usłyszeliśmy krytykę „wykształciuchów”, wielu co bardziej życzliwych komentatorów chciało brać to za pomyłkę, przejęzyczenie, niewinny żarcik. Okazuje się jednak, że wicepremier traktuje ten zwrot całkiem poważnie, co więcej – służy mu on idealnie jako narzędzie do wytłumaczenia świata. Choćby tego, jak Simonowi Molowi udało się uwieść legiony polskich dziewcząt.
W dodatku „Europa” do dziennika „Dziennik” wicepremier roztacza swoją zniewalającą wizję tego, jak to studiowanie humanistycznych kierunków prowadzi do rynsztoka: przykładem skłonności inteligencji humanistycznej do samozatraty są idące w dziesiątki studentki psychologii, etnografii, antropologii, socjologii, które dały się wykorzystać seksualnie Simonowi Molowi. W tej grupie łatwo jest upowszechnić różne mody ideologiczne, aż do zaniku instynktu samozachowawczego.
Myśl wicepremiera zatacza taką trajektorię: nieszczęsne wykształciuszki (to nie zdrobnienie, tylko żeńska forma wykształciucha), przeczytały jakiś skrypt na wiodące do samozatraty zajęcia, dowiedziały się o istnieniu czegoś takiego jak relatywizm, albo nie daj Boże, zajrzały nawet do dzieła pod jednoznacznym tytułem „Życie seksualne dzikich” i zaślepione uzyskaną wiedzą, wpakowały się do łóżka Murzynowi który je – jak to Murzyn – wykorzystał i porzucił, zostawiając na „do widzenia” – jak to Murzyn – HIV-a.
Dziesiątki wykształciuszek popełniły błąd nie wtedy, gdy – realizując autodestrukcyjne idee inteligencji humanistycznej – dały się skusić Simonowi Molowi, ale wtedy, gdy zdecydowały się został wykształciuszkami. Znacznie lepiej byłoby, gdyby zamiast na antropologię, etnografię czy socjologię, wybrały się na meliorację, górnictwo dołowe czy obróbkę skrawaniem. Ludwik Dorn objawia nam bowiem: inteligent techniczny przy rządzeniu państwem jest wygodniejszym sojusznikiem. To nie jest kwestia oportunizmu, ale także wartości i tradycji. Pewna niewyrżnięta część inteligencji technicznej chowała dzieci po katolicku, patriotycznie, ale nawet z komunistami potrafiła negocjować na gruncie zawodowym. Nie było wśród nich "pryszczatych" ani mód ideologicznych.
Gdyby wykształciuszka poszła na wydział budowy Mostów Północnych, zamiast na antropologię, wiedziałaby jak odróżnić dobro od zła, a białe od czarnego. Katolickie wychowanie z pewnością pomogłoby jej powiedzieć Simonowi kategoryczne "nie" i nie zastanawiałaby się, czy odmowa przygodnego seksu z Kameruńczykiem nie jest przypadkiem przejawem postkolonializmu. Wykształciuszka poszła jednak na antropologię, naczytała się jakichś genderowych wypocin, została jakąś buddystką, czy Indianką, czy wegetarianką, a może nawet marksistką o założeniach Groucho’a i postanowiła zająć się dekonstrukcją kulturowej płci i manipulacją - nomen omen - językiem i skończyła tak, jak skończyła. Patriotyczna inżynierka lądowa odpowiedziałaby Molowi patriotycznie „a pódzież”. Zaś zniewolona intelektualną modą na rozwiązłość pryszczata socjolożka, niestety odmówić nie potrafiła.
Ludwik Dorn przyjął taki modus operandi, że zachwyca się zwartym szeregiem endeckich inżynierów, którzy - według jego świadectwa - karnie stawiają się na spotkania z Jarosławem Kaczyńskim i na czele których zamierza rozpocząć propaństwowe budowanie mostów (lub raczej - w tym partykularnym politycznym casusie - stawianie murów).
Pod tym względem taka na przykład etnografia rzeczywiście przegrywa ze stolarstwem precyzyjnym. Nie dość, że nie uczą tam żadnego konstruowania (co najwyżej - konstrukcji cepa), to jeszcze - w wyniku szeregu dekonstrukcji - tkanka ideologiczna studentek i studentów okazuje się zbytnio heteromorficzna. Są tu wprawdzie endecy, lefebryści, monarchiści, a nawet separatyści mazowieccy, ale obok nich występują piłsudczycy, buddyści, anarchiści i adepci brazylijskich sztuk walki. Znalazłoby się też paru tarocistów, wegan, sarmatów, szamanów, oazowców, falangistów, kibiców piłkarskich, wyznawców wudu, harcerzy i kurierów rowerowych. Ludwik Dorn chciałby widzieć tę różnorodność jako autodestrukcyjny wpływ mód ideologicznych. Ja wiem, że jest to dowód na światopoglądowe i duchowe poszukiwania oraz intelektualny ferment, który oby trwał jak najdłużej.
Wiem to, bo przez kilka semestrów miałem szczęście uczyć w instytucie antropologii kulturowej. Rozumiem, że w świetle rewelacji ueberwicepremiera moje wyznanie może już niedługo stać się dowodem w sprawie o współudział w zbrodni, ale mimo wszystko myślę, że było warto spotkać tych kandydatów na wykształciuchów, którzy doskonale rozumieją, jak wielką wartością jest różnica zdań i różnica stylów bycia.
Władza często ma tendencje do traktowania obywateli jak idiotów: obywatele sami nie wiedzą, jak się sobą zająć, co myśleć, w jaki sposób działać. Popełniają w związku z tym karygodne błędy, przed którymi może ich uchronić jedynie troska władzy. Ale wielce szanowny Panie Dorn, teraz to już Pan naprawdę nieco przeholował.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska