Wydatki włoskich polityków pod lupą Gwardii Finansowej
Wystawne obiady, podróże, ubrania, telefony, iPady, seksowna bielizna, lizaki, fajerwerki, gry komputerowe, mandaty, a nawet papier toaletowy - za to włoscy politycy płacą z kieszeni podatników. We Włoszech wybuchł skandal malwersacji finansowych, radni i deputowani od kilku miesięcy są pod lupą opinii publicznej i Gwardii Finansowej.
17.07.2013 | aktual.: 18.07.2013 13:09
Po jednej stronie zwykli obywatele, którzy tracą pracę i nie mają pieniędzy na życie, po drugiej "przedstawiciele ludu", z ich przywilejami, wysokimi pensjami i emeryturami. Rozrzutni, nastawieni tylko na osobiste korzyści, i wykorzystujący w sposób przesadny oraz bezwstydny pieniądze podatników.
Polskie podwórko
Czy polscy politycy idą w ślady swoich włoskich kolegów? Jarosław Kaczyński jest chroniony prawie tak jak Silvio Berlusconi. Byli komandosi z firmy Grom Group nie odstępują prezesa PiS nawet na krok i dostają za to milion rocznie z pieniędzy partyjnych.
Premier Donald Tusk za pieniądze partyjne (jak donoszą polskie media) kupuje nie tylko garnitury, ale także wytworne kreacje dla swojej żony Małgorzaty. Polityka ma swoje koszty reprezentacyjne, a na tle mężów stanu (i ich żon) z innych krajów europejskich nasz premier wypada jako człowiek stosunkowo skromny i ubogi. Jak podał "Fakt" - szef polskiego rządu zarabia 18,6 tys. złotych miesięcznie. To niemal cztery razy mniej niż każdego miesiąca pobiera włoski deputowany czy senator, a przecież - patrząc obiektywnie - gospodarka polska ma się lepiej niż ta włoska.
Czy powinniśmy się cieszyć, że wydatki reprezentacyjne takie jak damskie sukienki i buty są pokrywane z partyjnych składek i darowizn, a nie z dotacji budżetowych dla PO? Chyba tak, bo włoscy politycy za pieniądze podatników kupują sobie nawet papier toaletowy...
Włoskie Eldorado
Po dwóch wielkich skandalach dotyczących malwersacji pieniędzy partyjnych pochodzących z dotacji budżetowych, włoscy politycy wpadli wreszcie pod lupę opinii publicznej i Gwardii Finansowej. Historyczny lider Ligii Północnej - Umberto Bossi, musiał podać się do dymisji, gdyż praktycznie partia utrzymywała jego rodzinę. Radny partii Berlusconiego - Franco Fiorito zasiadający w sejmiku regionalnym Lacjum, wyprowadził z kasy publicznej ponad milion euro przedstawiając udokumentowane wydatki, takie jak tygodniowe wakacje na Sardynii za 30 tys. euro.
Od kilku miesięcy włoska policja finansowa sprawdza na co włoscy radni i parlamentarzyści trwonią pieniądze podatników. Rezultaty kontroli są doprawdy zaskakujące. W teorii, zwrot pieniędzy z dotacji budżetowych powinien dotyczyć jedynie kosztów ponoszonych przez przedstawicieli organów władzy legislacyjnej (podczas wypełnienia obowiązków związanych z ich działalnością polityczną w okresie trwania mandatu). Z ostatnich dochodzeń śledczych wynika jednak, że włoscy przedstawiciele ludu uwielbiają odzyskiwać prywatnie wydane pieniądze, prawie co do centa.
Ostatnio na jaw wyszły kolejne informacje na ten temat. Jak podała włoska prasa Carlo Spreafico z Partii Demokratycznej pod koszty działalności politycznej podciągnął rachunki za naleśniki z Nutellą i mini parasol automatyczny. Łakomy Caesare Bossetti z Ligi Północnej, nie zważając na niebezpieczeństwo cholesterolu i cukrzycy, wydał ponad 15 tys. euro we włoskich cukierniach, co zwrócił sobie z pieniędzy publicznych. Alessandro Alfieri, także z Partii Demokratycznej, w grudniu 2010 roku w ramach działalności propagandowej zapłacił za obiad na 80 osób 1,6 tys. euro.
Z kolei Gianmarco Quadrini z UDC (pozostałości po włoskiej chadecji), bez większych wyrzutów sumienia do kosztów działalności politycznej "wrzucał" rachunki z supermarketu Coop za papier toaletowy, wodę i frytki. Pierluigi Toscani, także z Ligi Północnej, na koszt podatników grał w Totolotka, a jego koleżanka partyjna kupowała sobie lizaki, smaczne kiełbaski norymberskich i naboje do strzelby myśliwskiej za 752 euro.
Wyszło na jaw także, że Renzo Bossi - syn Umberta - od którego niewinnych wydatków praktycznie rozpoczął się cały skandal - otrzymywał zwrot pieniędzy za gry wideo, Red Bulla, papierosy i mandaty za przekroczenie prędkości. Jego słynna koleżanka Nicole Minetti - radna lombardzka, bardziej znana jako higienistka dentystyczna Berlusconiego i organizatorka dziewczyn na Bunga-bunga - za pieniądze podatników kupiła sobie luksusowe kremy do twarzy, prywatnego iPhone 5, iPada (mimo że miała już jednego zakupionego przez Radę Regionalną Lombardii), a nawet książkę "Mignottocrazia" (Kurwokracja), opisującą skandale seksualne byłego premiera. Wśród udokumentowanych wydatków innych radnych regionu Ligurii, znalazły się: seksowna bielizna, kolacje, podróże, krawaty, jajka Kinder z niespodzianką, fajerwerki, a nawet jedzenie dla kotów.
Włosi zrozumieli, że politycy kosztują ich zbyt drogo
Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Istituto Bruno Leoni - Włochy na utrzymanie swojego aparatu biurokratyczno-instytucjonalnego wydają 39 mld euro i są drugim po Niemczech krajem europejskim, który ma tak wysokie koszty, znacznie wyższe niż w innych dużych państwach UE. Niemcy wydają rocznie 42 mld euro, mają jednak znacznie większą populację i PKB; Francja - 25 mld, Wielka Brytania - 24 mld, a Hiszpania 18 mld.
Różnice w rozrzutności stają się bardziej widoczne na podstawie analizy kosztów utrzymania poszczególnych instytucji politycznych. Na przykład koszt utrzymania włoskiego parlamentu jest prawie dwukrotnie większy od francuskiego i angielskiego. Utrzymanie organu legislacyjnego kosztuje we Włoszech aż 1,6 mld euro rocznie, podczas gdy we Francji wynosi 900 mln euro, a w Wielkiej Brytanii 600 mln euro.
Warto odnotować dla porównania, że utrzymanie biurokratycznej logistyki polskiego sejmu na Wiejskiej to 382 mln zł w 2009, 395 mln zł w 2010 oraz 430 mln zł w 2011 roku czyli ok. 100 mln euro.
W większości krajów europejskich parlamentarzysta zarabia średnio trzy razy więcej niż wynosi średnia płaca krajowa, natomiast we Włoszech polityk bierze co miesiąc przynajmniej pięć, a nawet dziesięć razy więcej niż przeciętny obywatel - czyli ponad 16 tys euro. Problem polega też na wysokości dożywotnich emerytur włoskich przedstawiciele ludu, którzy do tego wszystkiego na koniec swojej kariery parlamentarnej dostają wysoką odprawę.
Również koszty utrzymania prezydenta i całego Kwirynału są niewspółmierne wysokie - wyższe niż Pałacu Elizejskiego czy Buckingham, choć Giorgio Napolitano stara się ograniczać wydatki reprezentacyjne. Kwirynał zatrudnia blisko dwa tysiące pracowników i kosztuje Włochów ponad dwieście milionów euro rocznie.
Według badań Istituto Bruno Leoni, racjonalne ograniczenie wydatków biurokratycznych i kosztów polityki włoskiej może pozwolić zaoszczędzić 15 mld euro rocznie - czyli jeden procent PKB.
Włosi są coraz bardziej oburzeni na to, jak politycy rządzą krajem, zwłaszcza, że w dobie kryzysu powiększyła się liczba obywateli żyjących na skraju realnego ubóstwa. Społeczeństwo rozwarstwiło się i ostre podziały ekonomiczno-społeczne są bardzo widoczne.
Niektórzy zaczynają oddawać kasę
Jedynie Ruch 5 Gwiazd w swoim programie przedwyborczym zobowiązał się do obniżenia kosztów polityki i do zwrócenia dotacji budżetowych na cele wyborcze. Partia Beppe Grilla oddała już przysługujące jej 42 mln euro i domaga się, aby inne podmioty polityczne poszły w jej ślady, ponieważ pod koniec lipca mają otrzymać drugą ratę w wysokości 90 mln euro. Państwo włoskie płaci z wielkim opóźnieniem firmom i spółkom prywatnym wykonującym usługi w strefie budżetowej, co doprowadziło wiele z nich już na skraj bankructwa. Nie zwleka jednak z oddawaniem pieniędzy partiom politycznym, które są później zwyczajnie marnotrawione.
Parlamentarzyści z Ruchu 5 Gwiazd zobowiązali się również do oddawania części swoich pensji oraz pieniędzy, które otrzymują na wydatki udokumentowane. Partia raz na trzy miesiące organizuje "Restitution day", podczas którego deputowani i senatorzy zwracają nawet 70-80 proc. swoich przychodów - czyli 10-14 tys. euro miesięcznie. To przedwyborcze zobowiązanie spowodowało jednak, że już kilku parlamentarzystów, którzy nie chcą rozliczać się ze wszystkich swoich wydatków, opuściło Ruch i przeszło do grupy mieszanej.
W ubiegłym miesiącu Ruch Beppe Grilla przekazał 1,5 mln euro zaoszczędzonych przez swoich polityków. Przed Montecitorio - siedzibą włoskiej Izby Deputowanych odbył się happening, podczas którego "grillini" pokazali sześciometrowy czek i domagali się, aby inni politycy poszli w ich ślady.
Jak sobie radzą bez tych pieniędzy? Nie jedzą wystawnych obiadów i kolacji, dojeżdżają do pracy komunikacją miejską lub rowerem; ci, którzy przybyli do stolicy z prowincji wynajmują wspólnie mieszkanie. Ich zdaniem włoski polityk może bardzo dobrze żyć za 3,6 tys. euro, zwłaszcza, że wielu obywateli zarabia dziś z trudem 1,5 - 2 tys. euro i ma na utrzymaniu całą rodzinę.
Podczas konferencji prasowej deputowani Beppe Grilla tłumaczyli: "My pokazaliśmy, że polityka może mieć znacznie niższe koszty. To tylko początek. Podczas gdy w kraju tyle osób popełnia samobójstwo, bo straciło pracę lub jest na skraju bankructwa, politycy muszą przestać być uprzywilejowaną kastą i stanąć po stronie obywateli. Pieniądze szkodzą polityce".
Z Rzymu dla WP.PL Agnieszka Zakrzewicz