PublicystykaWybranowski: "Strajk Kobiet? To koniec, można się rozejść" [OPINIA]

Wybranowski: "Strajk Kobiet? To koniec, można się rozejść" [OPINIA]

Dobrze żarło, ale zdechło. Malejąca frekwencja, spadające zainteresowanie "strajkiem kobiet", coraz mniejsze zasięgi w mediach społecznościowych i upolitycznienie protestu, agresja i wulgarność lewicowych aktywistów spowodowały, że hucznie zapowiadana przez nich "to jest wojna” powoli zwija manatki.

Warszawa, 01.11.2020. Konferencja prasowa po posiedzeniu Rady Koordynacyjnej / Konsultacyjnej Ogolnopolskiego Strajku Kobiet; n/z Marta Lempart
Warszawa, 01.11.2020. Konferencja prasowa po posiedzeniu Rady Koordynacyjnej / Konsultacyjnej Ogolnopolskiego Strajku Kobiet; n/z Marta Lempart
Źródło zdjęć: © Mateusz Wlodarczyk / Forum | RM, Mateusz Wlodarczyk / Forum

To miały być, przynajmniej zdaniem części publicystów i polityków, największe protesty społeczne po 1989 roku. Trochę w tym przesady, trochę pompatyczności i życzeniowego myślenia - patrząc choćby pod kątem frekwencji warto zwrócić uwagę, że ostatnie demonstracje były mocno kreowane i wspierane przez media. Inaczej niż np. protesty młodych ludzi przeciwko podpisaniu przez ekipę Donalda Tuska ACTA w 2012 r., które też ściągały tłumy, choć wówczas w mainstreamowych przekaziorach trudno było znaleźć informacje o tym, gdzie, kiedy i co.

Notabene każdy protest ostatnich lat przeciwko rządom PiS, czy to w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, czy np. reformy sądownictwa jest przez marzących o polskim Majdanie nazywany "największym społecznym protestem" i każdy kończy się tak samo. Kupą śmiechu z przewagą kupy.

Tym razem mogło być inaczej. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego naruszająca obowiązujący od lat kompromis aborcyjny wyprowadziła na ulice polskich miast nie tylko zdeklarowanych przeciwników obecnej władzy. Nie ma co udawać, jakkolwiek twarzami protestu stały się radykalne feministki, a wśród demonstrujących potężną grupę stanowiła młodzież szkolna, to jednak wśród protestujących były też osoby, które w 2015 czy 2019 roku głosowały na PiS.

Przyszły na protesty z różnych powodów – bo, jak wskazują sondaże, nie ma woli wśród większości Polaków do zmiany ustawy antyaborcyjnej, niezależnie od tego kto i w którą stronę aborcyjne wahadło chciałby wychylić. Czy też, bo udział w protestach był też okazją wykrzyczenia swojego niezadowolenia z chaosu w państwie, miękkiego lockdownu i odreagowania swojego zmęczenia niezbornością władzy od miesięcy zajmującej się naparzaniem o stołki.

Zręczny polityk, pragmatyczny populista mógłby bez większych problemów "strajk kobiet” przekształcić, przynajmniej w jakiejś części, w podstawę nowej, udającej społeczną, siły politycznej.

Szczęśliwie dla rządzącej Zjednoczonej Prawicy za polityczną kanalizację "strajku kobiet” zabrali się lewicowi i lewicowo-liberalni politycy i publicyści, których zdolność do rozkładania na łopatki wszelkich społecznych inicjatyw jest wręcz galaktyczna.

Głos dali skompromitowani dygnitarze poprzedniej władzy na czele z Donaldem Tuskiem, oderwani od rzeczywistości politycy dawnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy od czasu gdy za rządów Leszka Millera zapomnieli, co to znaczy być społeczną lewicą bliską ludziom, tak do dziś nie mogą sobie tego przypomnieć.

Wreszcie za kreowanie protestu zabrali się nie mniej żenujący lewicowi publicyści, którym coraz trudniej jest się pogodzić z tym, że zamknięci w warszawskiej medialnej bańce przestali (wreszcie) odgrywać rolę władców marionetek. Cóż, patetyczne deklaracje Tomasza Lisa, Jarosława Kurskiego et consortes w Polsce lokalnej, bądźmy szczerzy – trafiają głównie na memy. Weźmy na przykład twitterowy wpis redaktor Renaty Kim, która zamieszczając zdjęcie tłumu ludzi niezachowujących dystansu, na demonstracji w Krakowie, skomentowała je: "Dla takiego widoku warto leżeć w łóżku z covidem". Dodajmy do tego zaangażowanie się w protest Kamila Durczoka, który z szacunku do kobiet i ich praw nie słynie. Ręce opadają.

Memotwórczy stali się także liderzy "strajku kobiet” z ich kuriozalną Radą Konsultacyjną, postulatami oderwanymi od rzeczywistości, absurdalnymi hasłami i wreszcie z wewnętrzną awanturą o to, czy powinni zasiadać w niej mężczyźni, czy może same kobiety, jaki powinien być casus wieku i wreszcie – co strasznie zbulwersowało "antyfaszystki" - dlaczego nie zasiadają w niej kobiety pracujące seksualnie. W sensie prostytutki. Paradne.

Kobiece protesty w połączeniu z kryzysem gospodarczym mogły, tak jak wspomniałem, stać się poważnym zarzewiem buntu społecznego. Straciły taką szansę, gdy za sprawą bojówkarzy i wandali przerodziły się w dewastacje kościołów, miejsc pamięci narodowej, wulgaryzmy, agresje i przemoc, a oddolny bunt został przez cwanych działaczy skomercjalizowany, zamieniony w okazję do szybkiego zarobku, czy to na gadżetach czy "zbiórkach".

Protestowi odebrano w ten sposób pozory szlachetności; co najważniejsze też – nienachalna reakcja organów porządkowych – wykluczyła argument o tłumieniu protestów przez władze, co w przeciwnym wypadku zapewne doprowadziłoby do eskalacji buntu.

Dzisiaj zamiast tego mamy malejącą frekwencje protestujących na ulicznych blokadach, znudzenie szkolnej młodzieży tym, że w ich akcję wkroczyła polityka i co się z tym wiąże, malejące zasięgi "strajku kobiet” w mediach społecznościowych. Pewnie dojdzie do jeszcze kilku ulicznych blokad, pewnie jeszcze kilku cwaniaków nieco zarobi na niezadowoleniu kobiet po czym "to jest wojna” zwinie manatki równie szybko jak wyszła na ulice.

Wojciech Wybranowski dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)