Wybory we Francji. Czy wierzyć sondażom?
Ostatnie lata - w tym referendum ws. Brexitu i wybory w USA - zachwiały wiarę społeczeństw w sondaże. Dlatego przed niedzielnymi wyborami we Francji nieufność ta jest jeszcze większa. Nie bez powodu: to najbardziej nieprzewidywalny wyścig w historii, a istnieje cały szereg kwestii, które mogą wywrócić przewidywania ekspertów do góry nogami
21.04.2017 | aktual.: 21.04.2017 14:48
Na dwa dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich we Francji opublikowano trzy nowe sondaże, które przedstawiają bardzo podobny obraz: na samodzielne prowadzenie wyszedł niezależny centrolewicowy kandydat Emmanuel Macron, podczas gdy notowania nacjonalistki Marine Le Pen nieznacznie się obniżyły. Były premier i przedstawiciel konserwatywnych Republikanów Francois Fillon oraz popierany przez komunistów Jean-Luc Melenchon są tuż za czołową dwójką.
Instynkt stadny
Podobnie zgodne wyniki badań opinii - niezależnie od tego, kto je wykonywał i jakiej metody używał - obserwowaliśmy przez cały czas trwania kampanii wyborczej. I wbrew pozorom, nie musi to być dobra wiadomosć. Ta zadziwiająca zgodność wywołuje wśród części ekspertów podejrzenie, że jest to efektem zjawiska "podążania za stadem", czyli "herdingu". Chodzi o manipulowanie danymi sondaży przez ich autorów w taki sposób, by dopasować wyniki do pozostałych badań. W ten sposób sondażownia unika narażenia się na zarzuty o publikację niewiarygodnych - a jeśli okaże się, że wyniki reszty firm są mylne, przynajmniej jest w dobrym towarzystwie. Udowodnienie takiego procesu jest właściwie niemożliwe, choć jak pokazał tygodnik "The Economist", istnieją pewne statystyczne podstawy, by to podejrzewać. Zdaniem Marcina Dumy, prezesa ośrodka IBRiS, jest to jednak mało prawdopobne.
- W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, gdzie również podejrzewano herding, sondaże we Francji, a także w Niemczech na ogół były dość zgodne, więc nie jest to nic niezwykłego - zauważa w rozmowie z WP.
Ale ewentualny instynkt stadny sondażowni to tylko jeden z całego szeregu potencjalnych problemów, które mogą pokrzyżować przewidywania socjometryków.
Frekwencja pomoże Le Pen?
Dwa główne to duża liczba wciąż niezdecydowanych wyborców oraz spodziewana niska frekwencja.
- Patrząc na kandydatów, wielu ludzi po prostu nie wie, na kogo zagłosować, lub nie wie, czy zagłosuje w ogóle - mówi WP Florence Villeminot, dziennikarka kanału France24. - Mówi się, że do urn nie pójść może nawet jedna trzecia wyborców. To jak na Francję ogromna liczba, bo zwykle frekwencja w wyborach prezydenckich sięga 80 proc. - dodaje.
To m.in. efekt niezwykle burzliwej kampanii wyborczej i burzy oskarżeń o korupcję, których spośród czwórki czołowych kandydatów uniknąć zdołał jedynie Melenchon. Fillonowi prokuratura postawiła zarzuty o przeznaczanie publicznych pieniędzy na fikcyjne etaty dla swojej żony i dzieci, zaś w sprawie malwersacji finansowych partii Le Pen wciąż toczy się śledztwo. Paradoksalnie, to nie ich szansom zaszkodzić może większa frekwencja.
- Niska frekwencja rzeczywiście jest problemem. Niektóre sondażownie, tak jak np. IPSOS, starają się to brać pod uwagę. I w zestawieniu uwzględniającym tylko zdecydowanych do głosowania wyborców najwięcej traci lider Macron, a zyskują Le Pen oraz Fillon - mówi Duma.
Wskazuje też na to odsetek wyborców, którzy deklarują, że na pewno zagłosują na swojego kandydata. W przypadku Le Pen jest to 84 proc., Fillona - 79 proc., Melenchona - 71 proc., a Macrona - 70 proc. Niektórzy politolodzy przewidują, że właśnie dzięki niskiej frekwencji, lepiej zmobilizowany elektorat może - wbrew wszelkim wynikom sondaży, które przewidują zdecydowaną przegraną Le Pen - dać zwycięstwo liderce Frontu Narodowego.
Komu pomoże Państwo Islamskie
Kolejnym czynnikiem, który może zniweczyć oparte na badaniach opinii prognozy, będzie czwartkowy zamach terrorystyczny w Paryżu, w którym zginął jeden policjant, a dwóch innych zostało rannych. Na potencjalne konsekwencje tego aktu uwagę zwrócił nawet amerykański prezydent Donald Trump, który ocenił na Twitterze, że cierpliwość Francuzów się kończy, co "będzie miało wielki wpływ na wybory prezydenckie".
- Ten zamach nie był co prawda tak krwawy, jak by chcieli tego terroryści, ale oczywiście może wpłynąć na ostateczny wynik głosowania. W takiej sytuacji najwięcej zyskaliby przedstawiciele prawicy, Le Pen i Fillon, a najwięcej stracił Macron - przewiduje Duma. - Z drugiej strony, we Francji od dwóch lat panuje stan wyjątkowy, więc efekt ten może nie być tak zauważalny - dodaje.
Nieprzewidywalność tegorocznych wyborów wynika w końcu z najbardziej oczywistej rzeczy: minimalnych różnic w poparciu dla czołowych kandydatów. Cała czwórka plasuje się w zasięgu błędu statystycznego; w takiej sytuacji każdy z kandydatów ma szansę na przejście do drugiej tury. Zdaniem ekspertów, najmniej wątpliwości dotyczy najbardziej skrajnej kandydatki, czyli Le Pen. Na jej korzyść działa nie tylko najbardziej "żelazny" i zmotywowany elektorat oraz utrzymujące się od dawna na tym samym poziomie poparcie, ale też doświadczenie z wyborów 2002 roku, w których niespodziewanie do drugiej tury przeszedł jej ojciec, Jean-Marie.
- Francuskie ośrodki wówczas zupełnie tego nie przewidziały. Od tego czasu Francuzi wyciągnęli wnioski z tej lekcji i bardzo uważają, by uniknąć niedoszacowania notowań Frontu Narodowego - tłumaczy szef IBRiS.
Nie zmienia to jednak nastawienia Francuzów, którzy sceptycznie podchodzą do badań opinii publicznej. Jak mówi WP Villeminot, nieufność wobec sondaży stała się jednym z głównych motywów obecnej kampanii.
- Po tym, co stało się w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, większość z wielkim dystansem podchodzi do tych badań i im nie ufa. Doszło nawet do tego, że dziennik "Le Parisien" całkowicie zaprzestał publikacji wyników sondaży - opowiada Villeminot.
W efekcie, na dwa dni przed wyborami, które mogą zdecydować o być albo nie być europejskiego projektu, pewne jest tylko jedno: niepewność.