ŚwiatWybory w USA. Swing states - to tam rozstrzyga się wyścig do Białego Domu

Wybory w USA. Swing states - to tam rozstrzyga się wyścig do Białego Domu

Do urn idzie cała Ameryka, ale specyfika tamtejszego systemu wyborczego powoduje, że o wyścigu do Białego Domu decydują mieszkańcy zaledwie kilku stanów. To tam rozstrzyga się batalia Donalda Trumpa i Hillary Clinton.

Wybory w USA. Swing states - to tam rozstrzyga się wyścig do Białego Domu
Źródło zdjęć: © AFP | RHONA WISE
Tomasz Bednarzak

08.11.2016 | aktual.: 08.11.2016 13:39

Polakom, przyzwyczajonym do głosowania na prezydenta w bezpośrednich wyborach powszechnych, amerykański system wyborczy może wydawać się egzotyczny i dalece skomplikowany. W rzeczywistości jest to 50 bitew w 50 stanach, w których zwycięzca bierze wszystko (poza dwoma stosunkowo mało ludnymi stanami Maine i Nebraska), czyli całość głosów elektorów, formalnie wybierających przywódcę Stanów Zjednoczonych.

Czytaj więcej: Wybory po amerykańsku

Nie jest zatem istotne, czy w danym stanie uczestnik wyścigu do Białego Domu wygra przewagą tysiąca czy stu tysięcy głosów. To niejednokrotnie prowadzi do sytuacji, które nad Wisłą byłyby nie do pomyślenia - gdy zwycięża kandydat, który w skali całego kraju zdobywa mniej głosów od rywala. Tak było w 2000 r., kiedy większym poparciem Amerykanów cieszył się Al Gore, ale w głosach elektorskich został pokonany przez George'a W. Busha.

Stany obrotowe

Specyfika tego systemu sprawia, że tak naprawdę o wyborze prezydenta decydują mieszkańcy kilku stanów "wahających się" (ang. swing states), w Polsce nazywanych stanami obrotowymi lub niezdecydowanymi. Dzieje się tak dlatego, że w przypadku większości regionów struktura społeczna, demograficzna i etniczna powoduje, że co cztery lata prawie zawsze wybierają kandydata tej samej opcji politycznej.

Obraz
© (fot. WP)

Tradycyjnymi bastionami Partii Demokratycznej są północno-wschodnie i zachodnie wybrzeża oraz region Wielkich Jezior, czyli obszary uprzemysłowione i mocno zurbanizowane, siłą rzeczy bardziej liberalne. Natomiast południe USA i środkowy zachód, od zawsze mocniej religijne i konserwatywne, głosują na kandydatów Partii Republikańskiej.

Jednak z tego twardego podziału wyłamuje się mała grupka stanów, w których realne szanse na zwycięstwo mają zarówno demokraci, jak i republikanie. I w zależności od wyborów, sytuacji gospodarczej, momentu historycznego, osobistych przymiotów kandydatów oraz wielu innych czynników, wychylają się to w jedną, to w drugą stronę. To sprawia, że pretendenci do Białego Domu główny wysiłek w kampanii wyborczej koncentrują właśnie na swing states i ich cennych głosach elektorskich. W końcu nie mają potrzeby agitować w stanach, których poparcie mają w kieszeni.

Co cztery lata lista stanów niezdecydowanych minimalnie się różni, ale zazwyczaj za "perły w koronie" uważane są dwa stany z największą liczbą elektorów - Floryda (29 głosów) i Ohio (18 głosów). Szczególnie ten pierwszy jest areną zaciekłej rywalizacji, będąc stałym celem przedwyborczych pielgrzymek i zabiegów marketingowych. Nie inaczej jest w bieżącej kampanii, bowiem przedwyborcze sondaże wskazywały tam na remis. Tymczasem głosy elektorskie Florydy mogą przeważyć szalę zwycięstwa na stronę Trumpa lub Clinton.

"Zapora ogniowa" Clinton

Według amerykańskiego portalu Politico w tym roku stanami decydującymi są - oprócz wspomnianej Florydy i Ohio - Kolorado, Iowa, Michigan, Nevada, New Hampshire, Karolina Północna, Pensylwania, Wirginia i Wisconsin. Obecnie uśrednione sondaże pokazują, że tylko Ohio i Iowa skłaniają się ku Trumpowi. Żeby marzyć o prezydenturze, kandydat republikanów musi wygrać w większej liczbie swing states niż Clinton, w tym na Florydzie.

Dzieje się tak dlatego, że mapa wyborcza sprzyja kandydatce demokratów - po zliczeniu "pewnych" stanów ma znaczną przewagę w głosach elektorskich. Ponadto przed głosowaniem media rozpisywały się o "zaporze ogniowej" (ang. firewall)
Clinton - takim mianem dziennikarze okrzyknęli grupę stanów niezdecydowanych, w których miała solidną, bezpieczną sondażową przewagę nad rywalem, a które wespół z tradycyjnymi bastionami demokratów dają jej co najmniej 270 elektorskich głosów potrzebnych do zwycięstwa.

W tym kontekście komentatorzy wskazywali na Michigan, Wisconsin, Wirginię, Kolorado, Pensylwanię i New Hampshire. Trump musi wygrać przynajmniej w jednym z tych miejsc, jeśli chce utrzymać realne szanse na zwycięstwo. Na razie ostatnie badania opinii pokazują, że "zapora ogniowa" Clinton wytrzymuje.

Zobacz także
Komentarze (115)