Wybory w USA. Po czterech latach do Białego Domu wraca pies. I to nie jeden
Biały Dom prawie nigdy nie był tak pusty, jak podczas prezydentury Donalda Trumpa. To właśnie on, jako jeden z zaledwie dwóch prezydentów w historii Stanów Zjednoczonych, nie wprowadził do swojej siedziby żadnego zwierzęcia. Joe Biden tę tradycję przywróci i to podwójnie.
Champs i Major to owczarki niemieckie, które świat poznał jeszcze przed kampanią prezydencką 2020. Champ dołączył do rodziny Bidenów już w 2008 roku, zaledwie kilka tygodni przed tym, jak Joe Biden został zaprzysiężony na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. A wszystko dlatego, że obiecał swojej żonie psa, jeśli Barack Obama wygra wybory. Decyzja o adopcji Majora zapadła natomiast w 2018 roku. Bidenowie wzięli go ze schroniska, do którego trafił po tym, jak został znaleziony w śmietniku.
Champs i Major nie będą pierwszymi psami w siedzibie prezydenta. O zwierzętach w Waszyngtonie mogliśmy jednak zapomnieć na 4 lata. Jak stwierdziła w jednym z wywiadów pierwsza żona Donalda Trumpa Ivana, były prezydent Stanów Zjednoczonych "nie jest fanem psów"... i to z wzajemnością. Podczas rozmowy z wyborcami w 2019 roku Trump zapytał: "jakby to wyglądało, gdybym spacerował z psem po trawniku przed Białym Domem?" - co zostało później wykorzystane przez sztab Bidena, który apelował o "przywrócenie psom miejsca w Białym Domu".
Donald Trump jako drugi w historii prezydent USA nie wprowadził się do Białego Domu z żadnym zwierzęciem. Pierwszym był James Knox Polk, który objął stanowisko głowy państwa w 1845 roku.
"Pierwsze Zwierzęta" Stanów Zjednoczonych wracają na swoje miejsce. Do Białego Domu
Tradycję posiadania zwierząt przez prezydentów Stanów Zjednoczonych rozpoczął George Washington. Choć nigdy nie wprowadził ich do Białego Domu (ten został zbudowany w 1800 roku), to je kochał. Miał między innymi kilka psów, osła, papugę oraz konie.
Pierwszymi zwierzętami w Białym Domu były te należące do 3. prezydenta Stanów Zjednoczonych - Thomasa Jeffersona. Jeffersona najbardziej interesowały ptaki. Był posiadaczem kilku przedrzeźniaczy, z których jego ulubionym był Dick. Ten miał podążać za nim krok za krokiem, śpiewać mu do snu, a nawet akompaniować przy grze na skrzypcach. Poza ptakami Jefferson miał nie tylko psy, ale również małe niedźwiedzie, które dostał w prezencie.
Dzikie lub gospodarcze zwierzęta u boku prezydentów początkowo nie były czymś nadzwyczajnym. Poza niedźwiedziami czy osłami można choćby wymienić słonia Buchanana, tygrysy Burena, owce Wilsona czy krowę Holsteina. Część z nich była podarkami, część została przekazana dalej. Niewątpliwie niektóre sprawiały więcej problemów niż inne. Istnieje legenda, że jeden z prezydentów - John Quincy Adams - otrzymał aligatora, ale nie wiedząc, co z nim zrobić, przechowywał go w wannie we wschodniej części budynku.
Biały Dom i niesforne zwierzęta
Pierwszym psim celebrytą w Białym Domu był Laddie Boy - terrier należący do Warrena Hardinga. To właśnie on już w latach 20. poprzedniego wieku miał swój własny, specjalnie wyrzeźbiony, fotel w tzw. Pokoju Roosevelta i uczestniczył w spotkaniach gabinetu. W prasie był tak popularny, że gazety publikowały z nim "pozorowane wywiady".
Jednym z rekordzistów, jeśli chodzi o zwierzęta, był Theodore Roosevelt - miał ich prawie 30. Najbardziej niesforny był bulterier Pete, który prawie wywołał międzynarodowy skandal, gdy porwał spodnie francuskiego ambasadora. Jako że nie był to pierwszy raz, gdy po Białym Domu gonił z zębami gości, został wyeksmitowany i przeniesiony na Long Island.
Biały Dom. Champs i Major po Bo i Sunny
Ostatnimi czworonożnymi mieszkańcami Białego Domu byli Bo i Sunny należące do Baracka Obamy. Te portugalskie psy wodne nie dołączyły jednak do rodziny Obamów w tym samym czasie. Były prezydent Stanów Zjednoczonych obiecał swoim córkom psa po pierwszych wyborach, w których uczestniczył, i to niezależnie od ich wyniku. Wywiązując się z tej umowy, wprowadził do Waszyngtonu pierwszego z nich (Bo) w kwietniu 2009 roku. Sunny dołączyła do rodziny w 2012.