Wybory w "polskiej" strefie
Wszystkie lokale wyborcze otwarte polskiej strefie odpowiedzialności w Iraku funkcjonują
bez zakłóceń. Zanosi się na wysoką frekwencję, bo przed lokalami
stoją kolejki.
W jednym z punktów wyborczych w Diwanii na oddanie głosu czekało się przed południem około 20 minut. W prowincji Babil kolejki były nieco krótsze i na wrzucenie wyborczej karty do urny mężczyźni i kobiety czekali około kwadransa.
W Hilli, stolicy prowincji Babil, przed południem około 500 osób uczestniczyło w pokojowej manifestacji, nawołując do udziału w głosowaniu. Siły koalicyjne w prowincji nie odnotowały poważniejszych incydentów. Jedynie rano iraccy żołnierze wykryli i unieszkodliwili na drodze na północ od Hilli minę-pułapkę.
Lokali wyborczych strzegą kordony irackiego wojska i policji. Głosujący przechodzą przez bramki kontrolne. Przed wejściem do środka czeka ich jeszcze jedna drobiazgowa kontrola.
W siedzibie komisji nazwisko wyborcy odnotowuje się na spisie. Potem głosujący pobierają kartę do głosowania, na której wydrukowano nazwy partii i numery ich list. Nazwiska kandydatów ze względów bezpieczeństwa pozostają tajne.
Każdy wyborca przed wrzuceniem karty do urny zanurza wskazujący palec prawej ręki w buteleczce ze specjalnym tuszem, którego nie da się zmyć przez kilka dni. To znak, że poszło się do wyborów, a zarazem zabezpieczenie przed wielokrotnym głosowaniem.
Ogłaszane kilka dni temu sondaże przewidywały, że Irakijczycy masowo będą uczestniczyć w głosowaniu. Frekwencję szacowano nawet na 80%.
O 275 miejsc w irackim parlamencie ubiega się około siedmiu tysięcy kandydatów. W praktyce oznacza to, że niemal każdy iracki klan ma co najmniej jednego kandydata.