Wybory w Izraelu: ponad 26‑procentowa frekwencja przed południem
Izraelczycy wybierają we wtorek nowy parlament. Rano głos oddał mający największe szanse na zwycięsto premier Benjamin Netanjahu. O godz. 12.00 (godz. 11.00 czasu polskiego) frekwencja wyniosła 26,7 proc., czyli więcej niż w wyborach parlamentarnych z 2009 roku. Tym samym, jak podała komisja wyborcza, była to najwyższa frekwencja o tej godzinie od 1999 roku.
22.01.2013 | aktual.: 22.01.2013 15:51
Lokale wyborcze będą otwarte do godz. 22 (godz. 21 czasu polskiego) i wówczas telewizje podadzą pierwsze wyniki sondaży powyborczych.
W Izraelu wtorek jest dniem wolnym od pracy. Jak pisze agencja AFP, korzystając ze słonecznej pogody Izraelczycy masowo odwiedzali parki oraz centra handlowe.
Według AFP do lokali w centrum Jerozolimy wyborcy przybywali w regularnych falach, ale przed biurami nie tworzyły się kolejki. Tymczasem w mieście Akka, na północnym zachodzie kraju, gdzie dużą część mieszkańców stanowią izraelscy Arabowie, lokale wyborcze były prawie puste.
Premier Netanjahu oddał głos rankiem razem z żoną Sarą oraz dwoma synami w Rehawii, eleganckiej dzielnicy Zachodniej Jerozolimy, gdzie mieści się jego oficjalna rezydencja.
Następnie udał się pod przylegającą do Wzgórza Świątynnego Ścianę Płaczu, gdzie zgodnie z tradycją wsunął między kamienie kartkę papieru z modlitwą, która według mediów brzmiała: "Z pomocą Boga, dla przyszłości Izraela".
W Strefie Gazy szef rządu Hamasu Ismail Hanije skrytykował tę wizytę i zaapelował do Palestyńczyków, izraelskich Arabów i muzułmanów o "jednolitą strategię", przypominając, że ostatnie sondaże wskazywały, iż "radykalny rząd" zostanie zastąpiony przez jeszcze bardziej radykalny gabinet.
Rządzące obecnie partie - prawicowy Likud Netanjahu oraz skrajnie nacjonalistyczny Nasz Dom Izrael byłego ministra spraw zagranicznych Awigdora Liebermana - startują ze wspólnej listy. Według sondaży mogą liczyć na 32-35 mandatów, co daje im słabszą niż obecnie, ale wciąż silną pozycję w 120-osobowym parlamencie (Knesecie).
Szanse na drugie miejsce w wyborach (ok. 17 mandatów) ma Izraelska Partia Pracy (Awoda). Jej szefowa Szeli Jachimowicz zapowiedziała już jednak, że nie wejdzie w koalicję z Netanjahu.
Głównym rywalem Likudu w walce o podobny elektorat jest Żydowski Dom - prawicowa partia religijna charyzmatycznego polityka Naftalego Benneta, który obiecuje przywrócenie "żydowskich wartości" w polityce. Przedwyborcze badania opinii publicznej dają tej partii szansę na największy awans polityczny - z pozycji najsłabszego ugrupowania w tej kadencji Knesetu do rangi trzeciej siły politycznej w Knesecie, dysponującej w nim ok. 14 miejscami.
W Jerozolimie 32-letnia nauczycielka, matka trojga dzieci, głosowała na milionera Benneta. - Jest silny i religijny, ale nie radykalny. Młode rodziny, takie jak nasza, mogą się z nim utożsamiać. Jesteśmy już zmęczeni Netanjahu - powiedziała.
Z kolei 18-letni Daniel poparł obecnego szefa rządu. - Umie rządzić, a podczas wojny wykonuje naprawdę dobrą robotę - tłumaczył.
- Jeśli sondaże się nie mylą, to kłopoty Netanjahu zaczną się dziś wieczorem - ocenia ekspert dziennika "Haarec" Jossi Werter, nawiązując do negocjacji premiera z partnerami z bloku prawicowego.
Komentatorzy przewidują, że nowa koalicja, która może się wyłonić z tych wyborów, będzie jeszcze bardziej prawicowa niż obecna i w dalszym ciągu nie będzie zainteresowana rozmowami z Palestyńczykami, co może spotkać się z niechęcią ze strony UE i USA. Dlatego też - wskazują - Netanjahu może zaprosić do koalicji partię centrową, której rola ograniczy się do łagodzenia wizerunku radykalnie prawicowego rządu.
Do głosowania uprawnionych jest ponad 5,5 mln z ok. 7,6 mln obywateli Izraela, w tym ok. 800 tys. Palestyńczyków. W wyborach nie mogą uczestniczyć Palestyńczycy z Jerozolimy Wschodniej, okupowanej przez Izrael od 1967 roku; mają oni status rezydentów.