Wybory prezydenckie w Wenezueli: czy utrzyma się chavizm bez Chaveza?
Do 6 proc. spadła - wg ostatnich sondaży - przewaga kandydata namaszczonego przez Chaveza nad jego opozycyjnym rywalem w niedzielnych wyborach prezydenckich w Wenezueli. Odpowiedź na pytanie, czy chavizm bez Chaveza się utrzyma, nastąpi raczej po głosowaniu.
12.04.2013 17:14
Urzędujący prezydent Nicolas Maduro na ostatnim, gigantycznym wiecu wyborczym w Caracas, który zakończył najkrótszą w dziejach Wenezueli - zaledwie 10-dniową - kampanię wyborczą, przemawiał językiem swego mistrza. - Burżuazja myśli, że rewolucja się skończyła, że chavizm się skończył, ale Chaveza starczy jeszcze na długo w historii naszej wolnej ojczyzny. Rewolucja trwa! - zapewniał.
W przemówieniu wygłoszonym na zakończenie kampanii, która odbywała się w 11 lat po nieudanym zamachu stanu przeciwko Chavezowi pod wodzą przedsiębiorcy Pedro Carmony, Maduro wskazał swego rywala, Henrique Caprilesa Radonskiego jako potencjalnego zamachowca. - Jeśli paniczyk odważy się nie uznać rezultatów niedzielnego głosowania odwołam się do ludu, a Capriles stanie się drugim Carmoną - ostrzegł Maduro.
Była to odpowiedź na ostrzeżenia Caprilesa, że rząd może dopuścić się fałszerstw wyborczych.
Wenezuelczycy pójdą w najbliższą niedzielę do wyborów w atmosferze zagrożenia przemocą. Ze względu na utrzymującą się, zwłaszcza w Caracas, agresywną przestępczością uliczną, znaczna część spośród 140 tys. żołnierzy, którzy chronić będą lokali wyborczych, pozostanie w stolicy.
Kim jest Maduro?
Za ponownym zwycięstwem zwolenników "rewolucji boliwariańskiej" i reform społeczno-gospodarczych, które Hugo Chavez nazwał "socjalizmem XXI wieku", przemawia niemal nieprzerwany ciąg zwycięstw w poprzednich wyborach w ciągu ostatnich 14 lat.
W miesiąc po śmierci "comandante Chavez" nadal pozostaje przywódcą rewolucji. Wielką niewiadomą są jednak rzeczywiste zdolności przywódcze i zręczność polityczna Nicolasa Maduro. Obserwatorzy, a także ludzie ze ścisłego kręgu dotychczasowej władzy, słusznie zwracają uwagę, że nigdy dotychczas nie był on poddany żadnej próbie wyborczej.
Cała kariera b. kierowcy i lidera związkowego, który jako oddany przyboczny Chaveza doszedł do stanowiska szefa wenezuelskiej dyplomacji, a w końcu został przez niego, na łożu śmierci, wyznaczony na nowego przywódcę, przebiegała pod skrzydłami jego idola.
Podstawowe pytanie brzmi czy Maduro, jeśli wygra wybory, potrafi zapanować nad bardzo zróżnicowanym i częściowo skorumpowanym obozem władzy, gdy zabrakło charyzmatycznego przywódcy?
Były komandos Chavez dzięki swej wizji politycznej, charyzmie i silnej ręce potrafił panować nad bardzo niejednorodnym konglomeratem swych autentycznych i koniunkturalnych zwolenników, "twardych rewolucjonistów" i bardziej umiarkowanych zwolenników reform. Aparat władzy Chaveza składał się z jego towarzyszy broni, z ludzi wywodzących się z szeregów wenezuelskich socjalistów i komunistów, ale także z urzędników dawnej administracji państwowej i polityków, którzy przywdziali symboliczne czerwone koszule często ze względów czysto koniunkturalnych; po to, by nadal bogacić się dzięki korupcji, która jest plagą wszelkich aparatów władzy w Ameryce Łacińskiej.
Capriles w toku swej kampanii wyborczej powtarzał, że Maduro, który mówi o sobie "ja, syn Chaveza", Chavezem jednak nie jest. Opozycyjne media mówiły o Maduro, posługując się złośliwym hiszpańskim słówkiem w karaibskim dialekcie "enchufao": to ktoś, kto "się załapał" do władzy.
"Druga" tura
Niedzielne wybory prezydenckie mogą być traktowane jak druga tura wyborów z 7 października 2012 roku, w których Capriles uzyskał 45 proc. głosów, podczas gdy Chavez - 55 proc. (różnica wyniosła 1,8 miliona głosów). Tym razem jednak polaryzacja polityczna w Wenezueli znacznie się pogłębiła.
Do nowej próby wyborczej Capriles przystąpił z identycznym programem jak poprzednio: obiecywał, że dotychczasowe zdobycze socjalne chavizmu zostaną, ale on będzie znacznie skuteczniej zarządzał zasobami kraju i realizował programy taniego budownictwa mieszkaniowego, powszechnego nauczania czy opieki zdrowotnej, realizowane dotąd przez władzę centralną i władze prowincji.
Tym razem jednak Capriles i jego zwolennicy byli znacznie bardziej ofensywni, niż pół roku temu, atakując rząd za wysoką inflację i deficyt budżetowy. Na wiecach pytali też, zarzucając rządowi zaniedbanie niezbędnych inwestycji, jak w kraju, który należy do największych światowych producentów ropy naftowej mogło dojść do przerw w dostawach energii elektrycznej i do racjonowania prądu ?
Hiszpański konserwatywny dziennik "ABC" przyznaje jednak, że czynniki, które od 1999 roku dawały bezdyskusyjną przewagę Chavezowi, istnieją nadal. Po nacjonalizacji zasobów ropy naftowej i przy zachowaniu przez Wenezuelę pozycji jednego z głównych dostawców tego surowca do Stanów Zjednoczonych, wenezuelski PKB wzrósł w latach 1999-2011 r. - wg danych IndexMundi - z 182,8 miliardów do 378,9 miliardów dolarów.
W 2011 roku 62 proc. dochodu narodowego przeznaczono na rozwój państwowej gospodarki i infrastruktury oraz na realizację gospodarczych projektów regionalnych i na cele socjalne, podczas gdy w ostatnim roku przed dojściem Chaveza do władzy było to 36 proc.
Capriles w toku swej kampanii wyborczej bezpośrednio nie podważał dotychczasowej strategii w podziale wenezuelskiego dochodu narodowego. Krytykował jedynie sposób realizowania programów socjalnych "rewolucji boliwariańskiej", jak na przykład braki w zaopatrzeniu targów dzielnicowych z tanią żywnością dla mieszkańców ubogich dzielnic. Wyborców na swych wiecach zapewniał: "My zrobimy to lepiej!"
Tymczasem napięcie w Wenezueli przed niedzielnym głosowaniem rośnie, a niektóre źródła opozycyjne ostrzegają, że Maduro przygotował "plan nazwany Stalin" w celu sfałszowania wyników głosowania.
Mirosław Ikonowicz, PAP