"Wybite zęby" rosyjskiego lotnictwa. Ukraiński atak to więcej niż sukces propagandowy
Rosjanie przekonali się, że nawet ucieczka bombowców pod krąg polarny nie gwarantuje im już bezpieczeństwa. Atak ukraińskich dronów z 1 czerwca 2025 roku okazał się nie tylko propagandowym policzkiem, ale również realnym ciosem w nadwątlony potencjał rosyjskiego lotnictwa strategicznego. Po raz pierwszy od początku wojny Ukraina zademonstrowała zdolność rażenia głębokiego zaplecza militarnego Rosji.
Problem Rosji nie polega jedynie na tym, że brakuje jej samolotów. Kłopotem jest to, że nie potrafi ich produkować. I nie chodzi tylko o nowoczesne bombowce jak Tu-160M2, które miały być odpowiedzią na zachodnią przewagę technologiczną. Od lat zamknięte są linie montażowe podstawowych nosicieli rosyjskich pocisków manewrujących: Tu-95MS i Tu-22M3. Obecnie zakłady lotnicze w Kazaniu i Samarze prowadzą wyłącznie remonty i modernizacje istniejących maszyn — często przy użyciu części pozyskiwanych z innych samolotów, które zostały wycofane z eksploatacji lub uszkodzone.
Większość bombowców to maszyny mające od 30 do nawet 60 lat. Produkcja części zamiennych na masową skalę została zatrzymana jeszcze w latach 90., a wiele komponentów pochodziło z republik poradzieckich, z którymi Moskwa dziś ma trudne relacje. Dlatego kanibalizowanie floty to dziś codzienność rosyjskiego lotnictwa dalekiego zasięgu. Już w 2023 roku Rosjanie musieli istotnie ograniczyć aktywność bombowców z powodu braku części i niskiej dostępności maszyn.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Akcja "Pajęczyna" Ukrainy. Nagrania z ataków na lotniska w Rosji
W listopadzie 2024 roku ukraiński wywiad zarejestrował wznowienie lotów treningowych po trzech tygodniach całkowitego przestoju. W powietrze wzbiło się zaledwie 15 Tu-95MS, 6 Tu-22M3 i kilka Tu-160 — liczby, które nie przystają do obrazu państwa pretendującego do roli supermocarstwa.
Strata, której nie da się odrobić
Dlatego każda utracona maszyna, czy to w wyniku ataku, czy awarii, oznacza trwałe zmniejszenie liczby samolotów zdolnych do realizacji strategicznych zadań. A straty z 1 czerwca są najpoważniejsze od początku wojny: według analizy zdjęć satelitarnych i materiałów z ukraińskich dronów, Rosjanie bezpowrotnie stracili co najmniej siedem Tu-95MS. Ósmy został poważnie uszkodzony. Dla floty, która według różnych źródeł liczyła ok. 40 maszyn, z czego w praktyce sprawnych było ok. 25, oznacza to utratę nawet jednej czwartej sił uderzeniowych.
To katastrofa dla rosyjskich zdolności strategicznych. Tu-95MS były głównym nośnikiem rakiet Ch-101 i Ch-555, używanych do ataków na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Teraz Rosja straciła część swojej zdolności do przeprowadzania takich uderzeń, a podrywanie większej liczby maszyn w ramach ćwiczeń czy ataków staje się logistycznie i technicznie niemożliwe.
Symboliczna rola Tu-160
Rosjanie wyjątkowo oszczędzają Tu-160, znane jako "Białe Łabędzie". To najnowocześniejsze i najdroższe bombowce w arsenale FR. Choć Moskwa oficjalnie dysponuje 18 egzemplarzami, tylko kilka z nich (cztery do sześciu) zmodernizowano do wersji Tu-160M. Utrata choćby jednej takiej maszyny byłaby ciosem zarówno militarnym, jak i propagandowym. Kreml przez lata wykorzystywał te bombowce jako symbol potęgi technologicznej — ich zniszczenie podważyłoby tę narrację.
Właśnie dlatego rosyjskie dowództwo coraz częściej próbuje adaptować frontowe Su-34 do przenoszenia pocisków manewrujących. Jednak te maszyny nie są zaprojektowane do pełnienia funkcji strategicznych, mają mniejszy zasięg i ograniczenia konstrukcyjne, które uniemożliwiają pełnoprawne zastąpienie bombowców dalekiego zasięgu.
Problemy z rakietami
Rosja coraz rzadziej korzysta z rakiet balistycznych krótkiego zasięgu Iskander. Choć ich celność i siła rażenia są większe niż w przypadku dronów, ich liczba jest ograniczona, a produkcja kosztowna. Szacuje się, że obecnie przemysł rosyjski jest w stanie wytwarzać zaledwie 40–50 takich pocisków miesięcznie. Problemem są zarówno koszty, jak i sankcje technologiczne, które ograniczyły dostęp do zachodnich komponentów — w szczególności układów scalonych i mikroprocesorów.
Rosja próbuje zastępować je importem z Chin i rynków wtórnych. Niejednokrotnie wykrywano podzespoły z demobilu, np. z urządzeń RTV czy sprzętu medycznego. Takie rozwiązania wpływają nie tylko na jakość, ale i niezawodność rakiet, co powoduje wzrost liczby awarii i błędów naprowadzania.
Półśrodki zamiast strategii
W obliczu niedoboru bombowców i precyzyjnych rakiet Moskwa postawiła na ilość. Na pierwszy plan wysunęły się drony-kamikadze Shahed-131 i 136, produkowane na licencji irańskiej jako Geran-1 i Geran-2. To tania, masowa broń, która nie wymaga skomplikowanej logistyki. Rosja zorganizowała linię montażową w okolicach Tuły, a miesięczna produkcja szacowana jest nawet na 2000 egzemplarzy.
Drony te są jednak mało precyzyjne, mają niewielką głowicę bojową i nie nadają się do rażenia silnie chronionych obiektów wojskowych. Sprawdzają się głównie jako broń psychologiczna — zmuszają obronę przeciwlotniczą do działania, dezorganizują życie cywilne i zużywają ukraińskie zasoby OPL. W połączeniu z rakietami manewrującymi mogą stanowić taktyczną przynętę, ale nie są w stanie przesądzić o wyniku wojny.
Erozja potencjału odstraszania
W szerszym kontekście, degradacja lotnictwa strategicznego Rosji to coś więcej niż tylko techniczny problem. To sygnał, że jeden z filarów rosyjskiej triady nuklearnej — komponent lotniczy — traci zdolność do realnego działania. O ile siły rakietowe i podwodne nadal zachowują nominalną gotowość bojową, o tyle lotnictwo staje się "zębem mlecznym" — obecnym w strukturze, ale nieskutecznym w działaniu.
Atak z 1 czerwca był więc nie tylko sukcesem operacyjnym Ukrainy, ale także ciosem w samą ideę rosyjskiej "projekcji siły". Pokazał, że nawet najlepiej chronione bazy na dalekiej północy nie są bezpieczne, a czas bombowców jako narzędzi zastraszania może dobiegać końca.
Nowa era wojny: asymetria i adaptacja
Dla Kremla sytuacja jest alarmująca. W miejsce kosztownego i wysoce symbolicznego uzbrojenia strategicznego pojawia się broń tania, mniej skuteczna, ale dostępna. Rosja coraz wyraźniej przechodzi z modelu "mocarstwowej dominacji" do taktyki asymetrycznej wojny nękającej. Symboliczna potęga "Białych Łabędzi" i "Niedźwiedzi" Tu-95 ustępuje miejsca rojom dronów i prowizorycznym rakietom z Phenianu.
To nie tylko przemiana pola bitwy — to sygnał zmiany statusu militarnego. Rosja, niegdyś postrzegana jako niekwestionowana potęga strategiczna, dziś zmaga się z niedoborem technologii, surowców i czasu. A Ukraina, mimo ogromnych strat, coraz skuteczniej potrafi wykorzystywać tę słabość.
Owszem, Rosja nadal dysponuje dużym arsenałem strategicznym, ale coraz trudniej go realnie wykorzystać bez narażania się na kompromitację. Putin nadal może grozić, ale coraz trudniej mu uderzyć tam, gdzie naprawdę by chciał i z takim rozmachem, jaki planował w lutym 2022 r.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski