Ukraina otworzyła puszkę Pandory? "Drony mogą zaatakować w dowolnym państwie Europy"
- Operacja "Pajęczyna" przejdzie do historii. Ukraina zniszczyła co najmniej kilkanaście rosyjskich bombowców strategicznych, ale też pokazała, że może swobodnie poruszać się po terytorium wroga. My natomiast powinniśmy wyciągnąć lekcję z tego, jak łatwo jest ukryć drony, by wykorzystać je do ataków terrorystycznych - mówi Emil Kastehelmi, fiński historyk wojskowości, analityk oraz założyciel grupy OSINT Black Bird Group.
Tatiana Kolesnychenko, Wirtualna Polska: Nad operacją "Pajęczyna" Ukraina pracowała półtora roku. Najpierw przemyciła do Rosji drony, następnie ukryła je w dachach drewnianych domków, które z kolei umieszczono w ciężarówkach. W jednej chwili 116 dronów opuściło kryjówkę i zaatakowało cztery rosyjskie lotniska. Niektórzy uważają, że ta operacja będzie punktem zwrotnym, czymś w rodzaju rosyjskiego "Pearl Harbor".
Emil Kastehelmi: Porównania do Pearl Harbor są dużą przesadą, bo Japonia zaatakowała USA bez przyczyny. Nie zmienia to jednak faktu, że operacja "Pajęczyna" z pewnością przejdzie do historii. Dowiodła, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) jest zdolna przeprowadzać wyrafinowane operacje na terytorium wroga. Choć sytuacji na froncie to nie zmieni.
Na razie ciężko oszacować, jak wiele bombowców ucierpiało, ale zakładamy, że Ukraina zniszczyła lub uszkodziła od 10 do 18 procent rosyjskiej floty bombowców strategicznych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Akcja "Pajęczyna" Ukrainy. Nagrania z ataków na lotniska w Rosji
Pan mówi, że Ukraina zniszczyła lub uszkodziła 10-18 procent rosyjskiej floty, ale według Kijowa było to dużo więcej, bo 30 procent. Z raportu SBU wynika, że zaatakowano 41 samolotów, z czego połowa nie nadaje się do naprawy. Skąd te różnice w liczbach?
Nie wiemy, na jakiej podstawie Ukraina twierdzi, że zaatakowała 41 samolotów. Możemy tylko się opierać na zdjęciach satelitarnych i nagraniach, które krążą w sieci. Na ich podstawie potwierdziliśmy zniszczenie 13 samolotów, z czego 12 to strategiczne bombowce oraz jeden samolot transportowy. Rzeczywiste liczby mogą być znacznie wyższe, ale nie mamy na to dowodów.
Bardzo interesująca jest informacja o zniszczonych A-50 (samoloty wczesnego ostrzegania, wyposażone w potężne radary – red.). Mamy relacje dziennikarzy, którzy widzieli nieopublikowane nagrania SBU, udowadniające atak na dwa takie samoloty. Jeśli to prawda, a jest to wielce prawdopodobne, Ukraina odniosła ogromny sukces. A-50 są niezastąpione. Rosja ma takich samolotów mniej niż dziesięć. To niepowetowana strata.
Nawet jeśli założymy, że SBU zniszczyła 15 procent rosyjskich bombowców strategicznych, jak to może wpłynąć na zdolności Rosji do atakowania Ukrainy?
Na początek Rosjanie będą musieli sprawdzić wszystkie samoloty, które były na lotniskach podczas ataku. Nawet te maszyny, które stały daleko od miejsc eksplozji, mogły zostać uszkodzone odłamkami. To spowoduje, że przez jakiś czas zdolność Rosji do przeprowadzania rakietowych uderzeń na terytorium Ukrainy będzie ograniczona. Ale to nie oznacza, że zagrożenie całkiem zniknie. Po inspekcji i remoncie Rosja znowu będzie mogła atakować Ukrainę rakietami wystrzeliwanymi z samolotów.
Problemem Rosji jest to, że straciła maszyny, których nie ma jak zastąpić. Zniszczone bombowce Tu-95MS oraz Tu-22M3 Rosja przestała produkować jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku. Zamiast nich produkowany jest nowy model bombowca – Tu-160. Jednak rocznie Rosja jest w stanie wypuścić około trzech takich samolotów. Innymi słowy, Rosja straciła bezpowrotnie co najmniej kilkanaście bombowców. Wiele z tych, które zostały na wyposażeniu sił powietrznych, ma ponad 30 lat, a uzupełnienie strat nowymi maszynami zajmie lata i będzie bardzo kosztowne. Jest to wyzwanie dla Rosjan.
Zniszczone bombowce stanowiły jeden z filarów rosyjskiej triady nuklearnej. Zdaniem części analityków było to dość ryzykowne zagranie ze strony Kijowa.
Tak, niektórzy teraz krytykują Ukrainę, że atak na część nuklearnej triady Rosji był prowokacją. Trzeba jednak pamiętać, że to właśnie bombowce Tu-95MS oraz Tu-22M3 Rosja regularnie wykorzystywała do ataków rakietowych na Ukrainę. Więc dla Kijowa rosyjskie lotniska są absolutnie legalnym celem wojskowym.
Oprócz tego trzeba rozumieć, że nuklearna triada składa się z trzech elementów: lądowego (stałe i mobilne wyrzutnie międzykontynentalnych pocisków balistycznych), morskiego (okręty podwodne) oraz strategicznych sił powietrznych. Ukraina zaatakowała najsłabszy z tych elementów. Jest to bolesne dla Rosji, ale nie krytyczne. Nadal ma duże możliwości wykorzystania broni nuklearnej.
Po operacji "Pajęczyna" światowe media ostrzegały przed "nieuniknionym odwetem". Według "New York Times" Rosja może przeprowadzić zmasowany atak na obiekty cywilne i sieć energetyczną. "Daily Express" straszył użyciem bomby atomowej. W rzeczywistości Moskwa milczy, a pierwszą osobą, która zapowiedziała "zdecydowaną odpowiedź", był Donald Trump. Napisał o tym po "dobrej rozmowie" z Putinem. Nie próbował potępiać Moskwy czy ostrzegać ją przed konsekwencjami, de facto dając przyzwolenie na odwet. Więc jakiej odpowiedzi Rosji może się spodziewać Ukraina?
Z politycznego punktu widzenia Rosja nie może pozostawić tej sprawy bezkarnie. Musi pokazać, jak bardzo jest rozwścieczona. Widzimy jednak, że reakcja Moskwy nie jest natychmiastowa, co może sugerować, że planuje coś większego. Na pewno nie będzie to lustrzana odpowiedź, bo Rosja nie ma możliwości do przeprowadzenia podobnych operacji na terytorium Ukrainy. Wymagałoby to wielu miesięcy przygotowań, rzetelnego planowania.
Rosjanie mogą więc zrobić to, co zazwyczaj: zaatakować dużą liczbą dronów i rakiet. Dla celów propagandowych mogą również użyć jakiejś "dużej" rakiety, jak hipersoniczny Oresznik, którą uderzyli w ataku na przedmieścia Dnipro w listopadzie 2024 roku. Bez względu na to, co zrobią, nie będzie to niczym nowym. Zmasowanym atakom Ukraina jest poddawana regularnie.
* W nocy z 5 na 6 czerwca Rosja dokonała kolejnego zmasowanego ataku powietrznego na Ukrainę. Co najmniej 20 osób zostało rannych, a cztery zginęły. Na stolicę Ukrainy - Kijów - poleciały roje rosyjskich dronów i rakiet. Część ekspertów sugeruje, że był to właśnie odwet za ukraińską operację "Pajęczyna". Więcej na ten temat w RELACJI NA ŻYWO Wirtualnej Polski.
Do ataku doszło w momencie, w którym Rosja udaje negocjacje pokojowe, a równocześnie zaczęła właśnie letnią ofensywę na froncie. Wielu ukraińskich analityków uważa, że może ona być najkrwawszą w całej wojnie.
To będzie bardzo trudne lato dla Ukrainy. W maju Rosjanie przesuwali się na froncie znacznie szybciej niż w jakimkolwiek innym miesiącu tego roku. Według naszych danych w maju zajęli 538 kilometrów kwadratowych terytorium Ukrainy, a to ponad dwukrotnie więcej niż w kwietniu. Jest to drugi najwyższy wskaźnik od 2022 roku.
Nie jest to jakiś wielki sukces Rosjan, ponieważ nie zajęli żadnego miasta czy jakichś strategicznych terytoriów, ale ich zdobyczy terytorialnych też nie można ignorować. Jeśli Rosjanie będą w stanie dalej atakować w tak agresywny sposób, ukraińska obrona może nie wytrzymać. Zwłaszcza że Ukraina nie rozwiązała własnych problemów.
Mówimy o braku ludzi?
To jest tylko jeden z głównych problemów, którego Ukraina nie może rozwiązać od 2023 roku. Mobilizacja trwa, straty są uzupełniane, ale wojsku ciężko stworzyć strategiczną rezerwę. Oznacza to, że ma ograniczoną możliwość odpowiedzi na wszystkie zagrożenia, które mogą wystąpić tego lata. Oprócz tego Ukraina nadal boryka się z problemami organizacyjnymi oraz istniejącą kulturą dowodzenia. Choć akurat to ciężko naprawić podczas trwającej wojny. Do tego dochodzi problem z USA i dostawami broni.
Nie chcę powiedzieć, że Ukraina wchodzi w to lato bardziej osłabiona niż kiedykolwiek, ale oczywiste jest, że stopniowo traci ziemię. Prawdopodobnie Kijów nie ma wystarczających sił, by przeprowadzać większe operacje, które zmieniłyby sytuację na polu bitwy. Ukrainie pozostają tylko lokalne kontrataki, które niewiele mogą zmienić.
Mówi pan o postępach Rosji w maju, ale jednocześnie jej straty od początku roku również były wyjątkowo wysokie. Według amerykańskiego think tanku Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych tego lata straty Rosji sięgną miliona w zabitych i rannych. Tymczasem od stycznia 2024 roku Rosjanom udało się zająć ledwie jeden procent ukraińskiego terytorium. "Gdy niektórzy decydenci i eksperci twierdzą, że Rosja trzyma wszystkie karty w wojnie w Ukrainie, dane sugerują, że rosyjskie wojsko radziło sobie stosunkowo słabo na polu bitwy" - konkludują analitycy.
Tak, każdy kilometr ukraińskiego terytorium kosztuje Rosję potwornie dużo, ale problem polega na tym, że dla Rosji nie jest to problem. Mimo wysokich strat Moskwa nadal jest w stanie rekrutować i uzupełniać. Może mieć kłopoty z ciężkim sprzętem, którego remont lub wyprodukowanie zajmuje czas i dużo kosztuje, ale siła ludzka nie jest dla Rosji problemem. Jest to problem Ukrainy, ponieważ Rosjanie atakują na froncie małymi grupami, więc zniszczenie przeciwnika w takiej ilości, by doprowadziło to do utraty przez Rosję ofensywnych zdolności, nie jest możliwe.
Jednak ostatecznie nawet Rosja nie ma niewyczerpalnych rezerw ludzkich.
Według źródeł "Washington Post" tego lata Rosja będzie zaciekle atakować i śpieszyć się, aby zająć jak najwięcej terytorium, ponieważ w przyszłym roku może właśnie po raz pierwszy odczuć niedobór siły ludzkiej.
To bardzo prawdopodobne. Brak rąk do pracy mocno uderza w rosyjską gospodarkę. Ale powinniśmy też pamiętać, że Rosja nie jest państwem demokratycznym i nie przejmuje się tym, co myśli społeczeństwo.
Na pewno tego lata i tej jesieni Rosja ma wystarczająco ludzi i będzie agresywnie atakować na całym froncie. Zakładam, że dopiero pod koniec tego roku lub na początku 2026 r. zobaczymy jakieś zawieszenie broni.
Czyli zamrożenie wojny, jak było to w Donbasie, a następnie odbudowa sił i kolejny etap inwazji? Co może dziś spowodować przełom na froncie, by Ukraina mogła uniknąć tego losu?
Nie istnieje wunderwaffe. Nie ma nawet jednego rodzaju broni, na którym mogłaby polegać Ukraina. Jedyne, co może, to odpierać rosyjskie ataki, stabilizować linię frontu, unikać strat i rozsądne gospodarować zasobami możliwościami, wzmacniając słabe odcinki frontu, zanim dojdzie tam do katastrofy. Mam na myśli sytuację, w której Ukraina ściąga w zapalne miejsca bardziej doświadczone brygady, osłabiając odcinek frontu, na którym ta brygada stała wcześniej. Wtedy sytuacja pogarsza się na obu odcinkach frontu.
Ukrainie ciężko nad tym zapanować, ponieważ linia frontu ma ponad tysiąc kilometrów. Wiadomo, że głównym celem ofensywy jest niezmiennie Donbas, ale Rosjanie również atakują w obwodzie sumskim, grożą nowym atakiem na Charków, a nawet na Kijów.
To prawda, w obwodzie sumskim Rosjanie mają bardzo szybkie tempo. Weszli już kilkanaście kilometrów w głąb niego. Powoduje to, że życie w mieście Sumy stanie się bardzo trudne i niebezpieczne, bo Rosja będzie atakować również cywilów. Biorąc pod uwagę, że przed wojną w Sumach mieszkało około 250 tys. ludzi, będzie to dosyć mocny argument Rosji podczas negocjacji.
Głównym celem Rosji nadal jest Donbas. Kremlowi zależy, by tego lata zająć chociażby jedno miasto. Może to być Pokrowsk albo Konstantynówka. Ważne, by pokazać jakiś "sukces", ponieważ od czasu upadku Awdijiwki, czyli od ponad roku, żadnych spektakularnych zdobyczy Rosjanie nie mieli. Cały ten czas Ukraina wymieniała swoje terytoria w zamian za osłabianie Rosji. Powoli się cofała, ale przy tym Rosja ponosiła ogromne straty.
Choć Ukraina jest bardzo dużym krajem, Donbas nie jest nieskończony. W końcu skończą się puste pola i kilometry kwadratowe, które Ukraina mogła wykorzystać na swoją operacyjną korzyść. Widzieliśmy to w kwietniu, kiedy Rosjanie utworzyli bardzo niebezpieczną kieszeń między Konstantynówką i Pokrowskiem. Może on tego lata stać się źródłem problemów Ukrainy.
Wróćmy do początku naszej rozmowy. Ukraina była w stanie przeprowadzić tak brawurową akcję tylko dzięki dronom, które prześlizgnęły się przez wartą miliony obronę przeciwlotniczą i dokonały zniszczeń za miliardy dolarów. Na froncie coraz mniej używa się ciężkiego sprzętu. Rosjanie do szturmu już nie jadą wozami bojowymi piechoty, tylko używają elektrycznych hulajnóg, rowerów, motocykli... To że drony zmieniły oblicze wojny, chyba już każdy wie, ale czy na Zachodzie te zmiany są traktowane poważnie? Może już nie powinniśmy inwestować w czołgi, tylko w rozwój systemów bezzałogowych?
Wątpię, by Zachód w pełni rozumiał potencjał dronów. Owszem, konwencjonalne uzbrojenie nadal jest niezastąpione. Na przykład czołg nadal może być dobrą kombinacją mobilności, zabezpieczenia i siły ogniowej, ale tylko jeśli załoga będzie bardzo dobrze wyszkolona. Jednak obecnie to drony decydują o wszystkim na polu bitwy.
Nie wiem, jaką sytuację macie w Polsce, ale Finlandia ma bardzo dużo do nadrobienia. Jeśli zakładamy hipotetycznie, że może dojść do konfliktu z Rosją, powinniśmy odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób możemy uruchomić produkcję stek tysięcy dronów miesięcznie, jak robi to Rosja.
Przede wszystkim powinniśmy się skupić na rozwoju antydronowych systemów, bo technologie idą naprzód. Teraz Rosja szuka rozwiązań pozwalających zautomatyzować łańcuch zabójstw. Chcą wykorzystać sztuczną inteligencję, by sama wykrywała i atakowała cele, więc człowiek już nie będzie podejmować decyzji o użyciu śmiercionośnej siły.
Powinniśmy też rozumieć, że drony mogą być używane również do terrorystycznych ataków. Operacja "Pajęczyna" wyraźnie pokazała, jak łatwo jest je ukryć. Możemy teraz dywagować, czy Rosja może powtórzyć coś podobnego w Europie, ale na pewno wykluczać tego nie można.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski