"Wujek, a ty się dołożyłeś?" Orkiestra gra! I żadna propaganda tego nie zmieni
Dzień zaczyna się średnio. Pierwszą napotkaną osobą jest sąsiad z ósmego i jego kudłaty Pimpek. Zawsze gadaliśmy sobie o psach i pogodzie, jednak dziś, gdy wsiadam do windy z puszką i radosnym „dzień dobry” odwraca wzrok bez słowa. Do tego zamiast zapowiadanego słońca witają nas chmury i przenikliwe zimno. Nie zrażamy się jednak i punktualnie o 10 ruszamy realizować plan.
Pod kościół i nad morze
Strategię obmyślamy już w sobotę. Najpierw obskoczymy kościoły i deptak na naszej Żabiance, potem kościół w Jelitkowie – rzut beretem od morza, następnie ścieżką nadmorską ruszymy w stronę Przymorza, wzdłuż falowca, potem Zaspa i na koniec centrum Gdańska. Podobny szlak przemierzyłyśmy rok temu, kiedy to zadebiutowałam w roli wolontariuszki, a w kweście towarzyszyli mi rodzice: mama, emerytowana stomatolożka i tata, emerytowany inżynier. Oboje pod osiemdziesiątkę, ale wciąż dziarscy i aktywni. Wtedy uzbieraliśmy niecałe dwa tysiące zł, w tym roku spróbujemy poprawić wynik. Tym razem mama też jest wolontariuszką pełną gębą – z własnym identyfikatorem, arkuszami pełnymi serduszek i puszką. – No, zobaczymy, kto więcej uzbiera – mówi szykując się do rywalizacji. Tata w tym roku odpuszcza, zimno zatrzymuje go w domu.
Okazuje się, że podkościelną taktykę przyjęli też inni wolontariusze. Gdy o 10.15 stawiamy się przed żabiankowym kościołem Chrystusa Odkupiciela, czeka już tam ojciec z synem w wieku podstawówkowym, wkrótce dołącza grupka gimnazjalistek z puszkami. Ojciec wolontariusz najwyraźniej mocno przejmuje się rywalizacją – ostrym tonem przegania dziewczęta, twierdząc, że nie mają prawa tu stać. Nie ustępują i przytupując dla rozgrzewki razem czekam na koniec mszy. Wreszcie z kościoła wysypują się wierni. Oj, dużo tu nie uzbieramy – większość mija nas bez słowa. Ale są i tacy, co sypną nieco bilonem. Gdy tak stoją i czekają aż okleimy ich serduszkami, podchodzi siwy mężczyzna koło pięćdziesiątki: - O, widzę, że rodzina Owsiaka nieźle się wzbogaci – rzuca. A gdy ktoś się obrusza, dodaje: - Wiadomo przecież, że pieniądze z Orkiestry idą na utrzymanie określonej grupy ludzi.
A wy co? Zaspałyście?
Idąc do Jelitkowa prowadzimy klasyfikację przechodniów. Pierwsza grupa to darczyńcy samorzutni. Już z daleka posyłają uśmiech, wybiegają nam naprzeciw, nieraz nawet zbesztają: - No, gdzie wy chodzicie? Czekamy i czekamy, a tu żadnego wolontariusza – grupka z portfelami w dłoniach nie kryje zniecierpliwienia. – Zawsze o tej porze już ktoś tu był z Orkiestry, a wy co? Zaspałyście?
Albo: - Całą Zaspę przeszłam, a tam nikogo od was. Co to ma być? Dobrze chociaż, że tu was dogoniłam.
Druga grupa to darczyńcy zaczepieni – tych jest najwięcej. – Dzień dobry, wesprzecie państwo Orkiestrę? – zagajamy, a oni sięgają do kieszeni i torebek, ponaglają rodzinę: - Wujek, a ty się dołożyłeś? Pogadają przy tym, skomentują, że to skandal szerzyć nienawistną atmosferę wokół akcji, pogratulują udziału w zbiórce, życzą powodzenia: pełnych, ale lekkich puszek.
Trzecia grupa to antydarczyńcy. Ich też można rozpoznać z daleka: zacięta mina, odwrócony wzrok, albo spojrzenie bazyliszka. Do tego nierzadko rzucone jak bluzg: - Na Owsiaka nie daję!
A niech ich razi po oczach!
Pod kościołem apostołów Piotra i Pawła w Jelitkowie (rzut beretem od plaży) meldujemy się równo z końcem mszy. Obstawiamy boczne wejście – przed głównym już czeka konkurencja. Tłumek wiernych wysypuje się na zewnątrz. Tu niemal każdy chce się dołożyć do puszki.
– A pewnie, że daję – jak co roku – deklaruje kobieta w futrzanej czapie. – Wielką robotę wykonuje Owsiak i Orkiestra. Ile to już szpitali wyposażyli, ile dzięki temu pacjentów uratowali…
- A co pani opowiada – obrusza się trójka pań w eleganckich kapelusikach. – To wszystko idzie na Owsiaka, na te jego wille, samochody, przekręty różne… A głupi ludzie wciąż mu pieniądze dają.
- Głupi to ci, co na Rydzyka dają! – czerwieni się młody mężczyzna, obok niego dziewczyna z maluchem w wózku. – Cholerne imperium zła!
- Owsiak sprzęt kupuje, szpital na Zaspie też przez niego wyposażony – przypomina starszy pan w kożuchu. – Gdyby nie to, nie wiem czy by mi dwa lata temu wnuczkę odratowali. Taka maleńka była, jak zachorowała… - mężczyźnie łzy się w oczach kręcą.
Dziarska babka w średnim wieku dorzucając jeszcze 20 zł: - A ja poproszę conajmniej trzy serduszka. O, tu na kurtkę, i jeszcze na torebkę. A niech ich razi po oczach!
Zbiórka idzie tu tak dobrze, że wrócimy tu jeszcze po kolejnej mszy. Na razie jednak musimy się trochę rozgrzać.
Pięć dych od morsa
W całorocznej tawernie Klipper na plaży jak zwykle tłum. Tym razem dominują morsy – ze dwudziestu amatorów lodowatej wody pławi się w szarych falach Bałtyku, kolejni – już po kąpieli - wycierają się w rytm muzyki puszczanej przez didżeja na tarasie baru. Kto już ubrany wpada na gorącą herbatę. Na nasz widok zgrabiałymi palcami sięgają po portfele. – Od początku wspieramy Orkiestrę, od pierwszego finału – mówi para w średnim wieku upychając banknoty w wąskim otworze puszki. Piękna idea, piękna akcja. I żadna propaganda tego nie zmieni.
Do naszego stolika co chwila ktoś podchodzi. Maluchy, ich rodzice i dziadkowie, do zbiórki dołącza też obsługa lokalu. Gdy wychodzimy, wołają: - Tylko nie zmarznijcie! Owińcie się ciepło szalikami!
Nadmorska ścieżka biegnąca od Sopotu do Brzeźna to jeden z najpopularniejszych gdańskich traktów spacerowych. Tu nawet w taką pogodę nie brakuje biegaczy, fanów nordic walkingu, rodzin z dziećmi. Wiele osób przystaje, dorzuca do puszek, wiele już ma naklejone na kurtkach serduszka. Rzadko słyszymy niechętne komentarze.
Tramwajem podjeżdżamy na Przymorze, pod jedną z galerii handlowych. W dzień finału Wielkiej Orkiestry wolontariusze mogą podróżować komunikacją miejską za darmo. Nie możemy tu jednak aktywnie kwestować. Jeśli ktoś chce wrzucić datek – nie ma sprawy, my jednak nie możemy nikogo do tego namawiać. I nie musimy. Najpierw podchodzi motorniczy: - Dam demokratycznie. Pani dyszka, i pani dyszka.
Zanim dojedziemy na miejsce, w naszych puszkach zabrzęczą kolejne monety. Ale pod samą galerią słabo. Ludzi niewiele, a ci co nas mijają albo „nie mają drobnych”, albo „dopiero idą do bankomatu”. Zimno doskwiera coraz bardziej, trudno się dziwić, że na ulicach pusto. Kręcimy się jeszcze trochę po okolicy, ale efekt jest marny. W końcu wsiadamy w tramwaj i jedziemy do centrum Gdańska. Tam na Targu Węglowym mieści się główna baza WOŚP – na scenie trwają licytacje, koncerty, wokół bary, food tracki, stoiska ratowników. Gwarno i ludnie. W pobliskiej Wielkiej Zbrojowni urządzono sztab generalny: stanowiska liczenia zebranych pieniędzy, stoły z gorącymi napojami i czymś do przegryzienia. Docieramy tu przed godz. 16. Kwadrans czekania w kolejce i… mamy już wyniki. Mama: 452 zł, ja: 610 z groszami. Rok temu było lepiej, ale wtedy pogoda była słoneczna, a my kwestowałyśmy prawie do 20.
W chwili, gdy kończyłam ten tekst gdański sztab zebrał ponad 160 tys. zł, kwestowało 1200 wolontariuszy.
*
Neonatologia była celem Finałów WOŚP już siedmiokrotnie. Dzięki Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy na wszystkie oddziały noworodkowe w Polsce trafiły 3 844 urządzenia medyczne za łączną kwotę 121 909 333,39 zł. Rodzice najmniejszych pacjentów mogą dziś, w razie potrzeby, liczyć na gotowość do pracy 1160 inkubatorów, 367 stanowisk do resuscytacji noworodków i 344 kardiomonitorów.