Im więcej będzie takich wirusów jak ten z Wuhan, tym więcej ludzi będzie umierać – mówiła epidemiolożka Nancy Arden z rządowej agencji Stanów Zjednoczonych. Był rok 1996.
Wirus z Wuhan atakował szybko. Nagle pojawiała się gorączka i bóle mięśni. Chorzy mieli problemy z oddychaniem i odczuwali zmęczenie. Wirus był szczególnie niebezpieczny dla osób starszych i tych z chorobami współistniejącymi, u których występowało podwyższone ryzyko śmiertelnych komplikacji. Zakażenie następowało drogą kropelkową.
Wbrew pozorom nie chodziło o koronawirus SARS-CoV-2. On został wykryty u ludzi po raz pierwszy pod koniec 2019 roku w Wuhan. Tak pisano o wirusie grypy typu A (podtyp H3N2), który pochodził z tego samego miasta. Stwierdzono go w 1995 roku.
Wirus, który "może sprawić poważne problemy"
Rok później był już w USA i przeraził epidemiologów, takich jak Nancy Arden pracująca w Centrach Kontroli i Prewencji Chorób (CDC).
Agencja prasowa Associated Press już w lutym 1996 roku informowała o odkryciu w Wuhan groźnego wirusa, przed którym nie uchroni żadna z istniejących wtedy szczepionek. Agencja Żywności i Leków (FDA) zwróciła się do producentów, aby do marca wstrzymali się z opracowywaniem szczepionek.
- Do tego czasu CDC powinny mieć lepsze dane z Chin, które pokażą, czy należy martwić się grypą z Wuhan – informowała Associated Press.
W październiku sprawa była już jasna. CDC ostrzegały, że wirus z Wuhan "może sprawić poważne problemy", bo spośród trzech wirusów grypy, które miały wtedy krążyć – chodziło również o wirus typu A z Teksasu oraz wirus typu B z Pekinu – to ten z Wuhan wskazywano jako najbardziej niebezpieczny.
W grudniu grypa była już w 38 amerykańskich stanach, a liczba chorych rosła z tygodnia na tydzień. Associated Press informowała wówczas, powołując się na wypowiedzi lekarzy, że to niespotykane, aby tak dużo ludzi złapało infekcję tak wcześnie w sezonie.
Szkoły w kilku stanach, w tym w Pensylwanii i Ohio, trzeba było zamknąć – tak wielu zachorowało uczniów i nauczycieli.
Na oddziałach ratunkowych w niektórych szpitalach odnotowywano rekordowo dużą liczbę pacjentów. Trzeba było zatrudnić dodatkowy personel, a lekarze i pielęgniarki musieli zostawać po godzinach.
W Massachusetts Medical Center w mieście Worcester było tylu pacjentów, że ci, którym podawano dożylnie płyny, musieli siedzieć na wózkach inwalidzkich i noszach sanitarnych w korytarzach.
W tym okresie w USA rokrocznie odnotowywano ok. 20 tys. zgonów z powodu grypy. Kiedy pojawiła się grypa z Wuhan, Nancy Arden alarmowała, że umrzeć może nawet 40 tys. ludzi.
- Dostrzegliśmy aktywność grypy wcześniej niż zwykle, do infekcji dochodziło w całym kraju w stosunkowo krótkim okresie. Niektóre epidemie grypy rozprzestrzeniają się powoli, ale tutaj w krótkim czasie wybuchały ogniska w całym kraju – mówiła w styczniu 1997 roku Arden, cytowana przez Associated Press.
Ilość ofiar? Nieznana
Nie wiadomo, ile dokładnie osób zachorowało i ile zmarło, bo lekarze nie mieli obowiązku zgłaszania agencji rządowej każdego przypadku grypy.
Ale Arden i tak podkreśliła, że liczba zgonów, które odnotowywano każdego tygodnia, przewyższała prognozy CDC. W styczniu 1997 roku zaznaczała też, że wirus z Wuhan został odnaleziony w 97 proc. próbek wysłanych do rządowych laboratoriów.
W 10-tygodniowym okresie pomiędzy grudniem a lutym zgony z powodu grypy i zapalenia płuc, do którego może dojść na skutek jej powikłań, stanowiły 9 proc. wszystkich zgonów w USA. Dla porównania w 1995 roku w 6-tygodniowym okresie grypa i zapalenie płuc były przyczyną 8 proc. wszystkich zgonów. Wydaje się, że 8 a 9 proc. to mniej więcej tyle samo, ale ten dzielący je 1 proc. to potwornie dużo.
- To znacząca różnica. W tym sezonie dochodziło do większej liczby zgonów przez dłuższy okres – tłumaczyła w kwietniu 1997 roku Arden.
Tak jak koronawirus z Wuhan dziś, tak i wirus grypy z Wuhan rozniósł się po świecie.
Dotarł do Ameryki Północnej, Europy, Australii i innych części Azji. Nie wiadomo dokładnie, ile ofiar pochłonął, choć z pewnością nieporównywalnie mniej niż koronawirus SARS-CoV-2. Między innymi z tego względu, że na grypę już wtedy mieliśmy szczepionkę. Na koronawirusa nie mamy i jeszcze jakiś czas mieć nie będziemy.
Świat jest co roku gotowy na nowy sezon grypy. Istnieje co do niej "pewność", jak to określił w styczniu br. na konferencji prasowej Białego Domu słynny immunolog dr Anthony Fauci. Można przewidzieć przebieg sezonu, ile mniej więcej będzie zgonów i ile hospitalizacji.
Gotowość była też w 1996 roku.
Wirus grypy, który pojawił się w Wuhan, do pewnego stopnia stanowił oczywiście zaskoczenie – np. firma farmaceutyczna Parke Davis musiała przywołać z powrotem 11 partii szczepionek, ponieważ nie były na tyle silne, żeby uchronić przed wirusem z Wuhan – ale była już wiedza, jak się przed nim bronić.
CDC co roku monitoruje sytuację na świecie i na podstawie zebranych danych ustala, jakie szczepy wirusa grypy są najgroźniejsze i przed jakimi powinna chronić szczepionka. Czasami trzeba szybko zmieniać plany, jeśli nagle pojawi się jakiś nowy szczep, bo wirusy są szybsze niż technologia szczepionkowa.
Ale koniec końców sprowadza się to do reagowania i zmiany składu istniejącego już preparatu.
Obecność szczepionki stanowi więc fundamentalną różnicę między obecnym a tamtym wirusem z Wuhan.
Poza tym podobieństw jest jednak dużo. Symptomy infekcji wirusem grypy i koronawirusem są na tyle podobne, że nawet WHO przyznaje, że na podstawie samych objawów trudno je rozróżnić.
I wylicza w zakładce "Podobieństwa i różnice" na swojej stronie internetowej, że oba wirusy wywołują chorobę dróg oddechowych, mają taką samą drogę transmisji i w związku z tym wymagają takiej samej profilaktyki (np. higieny rąk i zasłaniania ust łokciem podczas kichania bądź kaszlenia). Jednocześnie dodaje, że są też istotne różnice, takie jak np. szybkość transmisji, która jest wyższa w przypadku grypy.
Jedno miasto, dwa wirusy
Prof. Lidia Brydak, mikrobiolog i wirusolog, kierownik Zakładu Badania Wirusów Grypy w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego – Państwowym Zakładzie Higieny, przestrzega, aby nie snuć teorii spiskowych i nie łączyć tego wirusa z Wuhan z tamtym, z 1995 roku.
- To zupełnie inna rodzina. Ten wirus również należy wirusów oddechowych, ale to zupełnie inna rodzina wirusa. Wirusy Corona należą do rodziny Coronaviridae i rzędu Nodovirales, natomiast wirus grypy należy do rodziny Orthomyxoviridae – wyjaśnia.
Zasadne pozostaje jednak pytanie: jak to się dzieje, że w ciągu 24 lat z tego samego miasta w Chinach po świecie rozniosły się dwa groźne wirusy?
- Trzeba wziąć pod uwagę bardzo specyficzne położenie Wuhan. W całych Chinach liczba mieszkańców szybko rośnie, faktem jest duża migracja ze wsi do miasta. Urbanizacja w ostatnich 30 latach w Chinach jest bardzo dynamiczna. Sprzyja temu ogromny rozwój przemysłu, rozwój nauki, szybkie przekształcanie kraju o profilu za naszego życia rolniczym do kraju o jednej z najbardziej dynamicznych gospodarek na świecie. Miasto Wuhan i region, w którym jest położone, jest jednym z takich właśnie obszarów – mówi dr Aneta Afelt z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego na Uniwersytecie Warszawskim.
W Wuhan, tłumaczy dalej dr Afelt, przecinają się szlaki interesów przemysłowych i szlaki komunikacyjne. To nowoczesne miasto, duży ośrodek nie tylko rolniczy, ale i naukowy.
- Czyli spotyka się dużo ludzi z różnych regionów Chin i świata, mających różne cele. Jeżeli dodamy do tego to, że jest to metropolia 11-milionowa, z mniejszymi – szybko rosnącymi w liczbę ludności miastami satelickimi, to proszę sobie wyobrazić, jak dużo żywności jest transportowane do tego jednego miejsca. To powoduje, że w jedno, ograniczone mimo wszystko przestrzennie miejsce, trafia ogromne zróżnicowanie towarów, ludzi, żywności, interesów – mówi dr Afelt.
Tkając tak gęstą sieć komunikacyjną, człowiek sam w końcu może w nią wpaść. Tworzy się, jak mówi dr Afelt, "sytuacja niepewna, niebezpieczna, nietypowa". Sprzyja temu taka sytuacja jak w Wuhan, gdzie w jednym regionie jest dużo "zbiegów okoliczności". Wzrasta tam możliwość niekorzystnego skrzyżowania się szlaków ludzi i patogenów.
"Sprawa Chin"
Wirus grypy i koronawirus, o których mowa, pochodzą z Chin, podobnie jak kilka innych plag, które trapiły ludzkość w tym i minionym wieku.
- Dziewiątego maja 1997 roku w Hongkongu wybuchł wirus A/H5N1/HPAI i dlatego został tak oznakowany, jako wysoce patogenny wirus ptasiej grypy. Okazało się, że jeżeli się nie złamie tradycji chińskiej, tj. sprzedawania na rynku dzikich zwierząt i jedzenia ich surowego mięsa, to zawsze będzie dochodziło do reasortacji. Co do tego jestem pewna – mówi prof. Lidia Brydak.
Bynajmniej nie jest jednak tak, że Chiny mają "wyłączność" na epidemie. Grypa hiszpanka z lat 1918-1920, jedna z największych pandemii w historii (której pierwszy przypadek, wbrew nazwie, stwierdzono w USA), pochłonęła kilkadziesiąt milionów istnień.
W tym samym roku, w którym w Stanach Zjednoczonych walczono z wirusem grypy z Wuhan, obecny był też szczep z Teksasu. W kolejnych sezonach grypy, kiedy z tą z Wuhan już się oswojono, pojawił się groźny szczep z jeszcze innego zakątka świata – Sydney.
Zdaniem prof. Lidii Brydak to "tradycja chińska" ma jednak najwięcej na sumieniu. Wirusolożka raz jeszcze powraca do 9 maja 1997 roku:
- Wtedy Światowa Organizacja Zdrowia wydała 10 "złotych" reguł, co należy zrobić. W Hongkongu zostało wtedy na tych targowiskach wszystko zrównane z ziemią, zdezynfekowane, i był spokój. A potem znów zaczęła się ta historia. To jest sprawa zwyczajowa Chin. Targi dzikimi zwierzętami i jedzenie tych zwierząt powinno być zakazane.
Mimo to w Wuhan otwarto już część mokrych targów, podobnych do tego, na którym koronawirus SARS-CoV-2 miał "przeskoczyć" ze zwierząt na człowieka (to wersja oficjalna, ale niepotwierdzona; więcej o tym pisaliśmy w Magazynie WP 17 kwietnia). Targi, na których jest pełno krwi zabijanych na miejscu zwierząt, wznowiły działalność pomimo głosów sprzeciwu dobiegających z różnych części świata.
Mokre targi w Wuhan znalazły się w centrum globalnego kryzysu, ale stanowią tylko kroplę w morzu problemu, jakim jest stosunek ludzi nie tylko do innych gatunków zwierząt, ale ogółem do otaczającego nas świata pozaludzkiego.
- Pamiętajmy o tym, że mokre targi to nic nowego - również u nas były tego rodzaju miejsca, jeszcze nawet w latach 90. Handel żywnością, i to żywnością często nieprzebadaną, jest wciąż w wielu regionach na świecie czymś absolutnie naturalnym. Chiny nie są jedynym regionalnym wyjątkiem. Są one w Tajlandii, Indonezji, Wietnamie, Kambodży, Mjanmie, również na innych kontynentach, choćby w Afryce. Wszędzie jest bardzo podobnie – mówi dr Afelt.
Różnica może polegać na tym, że w mniejszych miejscowościach istnieje mniejsza bioróżnorodność towarów. Na targi w metropoliach takich jak 11-milionowe Wuhan produkty trafiają produkty z różnych źródeł. Na ograniczonej przestrzeni skrócony jest dystans między żywymi zwierzętami, pół przetworzonymi i świeżymi produktami, tłumem kupujących i sprzedających. A wszystko, tłumaczy dr Afelt, w warunkach higienicznych, które pozostawiają wiele do życzenia.
Pandemia nie jest zaskoczeniem
Epidemie, tak jak grypa z Wuhan w USA, i pandemie, takie jak koronawirus z Wuhan, zaskakują tylko o tyle, o ile nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie się zaczną. Ani z jakim wirusem będziemy mieć do czynienia. Ale samo prawdopodobieństwo, że dojdzie do przełamania bariery gatunkowej i jakiś patogen "przeskoczy" na człowieka, jest duże.
Zwłaszcza teraz, w epoce antropocenu (charakteryzuje się ona znacznym wpływem człowieka na ekosystem i geologiczny system Ziemi). Już nie tylko naukowcy, lecz cały świat przekonuje się, że istnieje związek pomiędzy warunkami przyrodniczymi i socjoekonomicznymi a warunkami epidemiologicznymi. Że przędzona bez opamiętania sieć może stać się pułapką.
Jeśli nie uświadomił tego pierwszy wirus z Wuhan, którego bilans ofiar był relatywnie mały, to zrobił to drugi.
Naukowcy od lat ostrzegali o ryzyku. Dr Aneta Afelt również, wraz z innymi badaczami, prowadziła w badania nad transmisją koronawirusów. Wyniki badań, które prowadzono w Laosie i Kambodży, zestawiono z danymi z wcześniejszych publikacji. Wniosek był prosty.
- Opublikowaliśmy wyniki w artykułach, w których wskazywaliśmy na ryzyko możliwości wystąpienia nowych szczepów koronawirusów, astrowirusów, a w artykułach przeglądowych formułując jasną tezę – masywne naruszanie równowagi przyrodniczej prowadzi do podwyższania ryzyka pojawienia się nowych szczepów patogenów. To jest wiedza, którą w środowisku epidemiologicznym dość powszechna, ostatecznie około 70 proc. naszych chorób pochodzi pierwotnie od zwierząt – mówi.
Antropocen poważnie zaburzył niszę socjoekologiczną, tj. relację między człowiekiem a przyrodą. Jej zasadą powinno być osiągnięcie pewnej stabilności w tej relacji. Jeśli jest ona utrzymana, to nawet patogeny trzymają się w ryzach i dostosowują do otoczenia.
W takich warunkach po prostu nie dochodzi do drastycznych zmian. Jeśli jednak ma miejsce eksploatacja na wielką skalę, np. niszczenie ekosystemów, to następuje przyspieszenie cyklu krążenia patogenów, w tym wirusów. To z kolei zwiększa ryzyko ich mutacji.
- Proszę zauważyć, do czego doprowadziliśmy jako cywilizacja. Jesteśmy w stanie przemieścić dowolny towar od punktu A do punktu B, w dowolnym kierunku na kuli ziemskiej. To jest jeden z czynników, które powodują, że jesteśmy w tej chwili tak wrażliwi epidemiologicznie. Po prostu za mocno skróciliśmy dystans geograficzny. Za szybko się przemieszczamy. Czyli nie dajemy sobie możliwości tego, żeby złamać łańcuch epidemiologiczny – to znaczy spowodować tak duże opóźnienie w czasie, w którym wirus, który świadomie bądź nie przenosimy, nie będzie się mógł reprodukować w kontakcie z innymi osobami – mówi dr Aneta Afelt.
I proponuje radykalne rozwiązanie: - Powinniśmy zrezygnować z globalizacji. Pytanie, czy jesteśmy na to gotowi.
O autorze: Łukasz Dynowski - dziennikarz i wydawca w Wirtualnej Polsce. Poeta, publikował m.in. w czasopismach "Wizje", "Ha!art", w biBLiotece Biura Literackiego, a także w antologiach poetyckich "Wiersze i opowiadania doraźne 2019" i "Dzieci wolności. Antologia przełomu".