Polska"Wszystkie cmentarze ze wschodu przenieść do Polski"

"Wszystkie cmentarze ze wschodu przenieść do Polski"

Jarosław Kaczyński mówi "Faktowi" o swojej tęsknocie za bratem, oswajaniu się z myślą o jego śmierci i konieczności rozliczenia się z ludźmi odpowiedzialnymi za smoleńską tragedię. - Gdy tam byłem 10 kwietnia, zadzwonił do mnie przyjaciel i powiedział: zabierz Leszka z tej przeklętej ziemi. Coś w tym jest – to przeklęta ziemia. Dlatego chciałbym, by wszystkie cmentarze ze wschodu przenieść do Polski, żeby ciała pomordowanych w Miednoje czy w Smoleńsku spoczęły w naszej ziemi - mówił prezes PiS.

"Wszystkie cmentarze ze wschodu przenieść do Polski"
Źródło zdjęć: © newspix.pl

24.01.2011 | aktual.: 24.01.2011 12:33

Rzeczywiście pan uważa, że premier ukrywa prawdę o katastrofie? Jaki miałby interes w paktowaniu z Rosją?

Jarosław Kaczyński: To pytanie do Donalda Tuska, a nie do mnie. Sam się nad tym zastanawiam. Jego postawa jest zdumiewająca. Ten człowiek powinien zejść na zawsze ze sceny politycznej. Dopiero po zmianie władzy będzie można odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak postępował. Mieliśmy przecież do czynienia z największą tragedią po II wojnie światowej, tak mówi wspólna uchwała Sejmu i Senatu. Każdy rząd powinien być twardy w takich momentach.

Ale czy twarde postępowanie wobec Rosji, mówienie o zamachu i sztucznej mgle, skłoniłoby Rosjan do ujawnienia nam wszystkich materiałów?

– Pierwsze 20 stron polskich uwag do raportu MAK dotyczy dokumentów, których nie otrzymaliśmy, pytań, na które nie dostaliśmy odpowiedzi. Bo tak naprawdę nie dostaliśmy nic. Gdzie są protokoły z sekcji zwłok? Czy zostaliśmy dopuszczeni do badania wraku samolotu? Dlaczego wciąż jest w Rosji? Mówiono mi, że z tupolewa pozostało 40 ton, a ważył 78. Jeżeli to prawda, to też trzeba wyjaśnić.

A gdyby 10 kwietnia 2010 roku to pan był premierem, to co?

– Nie dochodzi do tej katastrofy. Nie dopuszczamy do podzielenia obchodów. Prezydent leci razem z premierem i państwo polskie odpowiednio zabezpiecza tę wizytę.

Ale załóżmy, że do katastrofy i tak dochodzi. Co pan wtedy robi?

– Od razu startuję do Smoleńska, kilka godzin wcześniej, niż to zrobił Tusk. Stanowczo żądam, by ciała ofiar przewozić do Polski, a nie do Moskwy, i aby wrak sprowadzić do kraju. Nie godzę się na konwencję chicagowską, która dotyczy lotnictwa cywilnego, a to przecież był lot wojskowy. Jest porozumienie z 1993 roku i na nim bazuję. Chodzi o polskiego prezydenta, o polskich obywateli.

I wierzy pan, że Rosja od razu by się na wszystko zgodziła?

– Zapowiedź wielkiego zjazdu głów państw na pogrzeb polskiego prezydenta było powiedzeniem Rosji, że świat sobie nie życzy, aby na jej terenie ginęli najważniejsi ludzie z innych państw. Można było to wykorzystać. Rosjanie byli wtedy w trudnej sytuacji. Są silnym państwem – choć biorąc pod uwagę Chiny i zmieniającą się sytuację na rynku światowym, słabnącym – ale potrzebują układów w Europie. Jeśli mieliby czyste sumienie, to musieliby ustąpić.

Teraz pan sugeruje, że Rosjanie mataczą, a w kampanii prezydenckiej w orędziu nazwał ich pan przyjaciółmi.

– Tego wystąpienia nie żałuję. Nie zwracałem się do rosyjskich elit. Mówiłem do zwykłych Rosjan, którzy nam współczuli i warto było się do nich zwrócić.

Pojedzie pan znowu do Smoleńska?

– Dziś nie czuję takiej potrzeby, by tam wracać. Ale pamiętam, że gdy tam byłem 10 kwietnia, zadzwonił do mnie przyjaciel i powiedział: zabierz Leszka z tej przeklętej ziemi. Coś w tym jest – to przeklęta ziemia. Dlatego chciałbym, by wszystkie cmentarze ze wschodu przenieść do Polski, żeby ciała pomordowanych w Miednoje czy w Smoleńsku spoczęły w naszej ziemi. Żeby stworzyć dla nich wielkie mauzoleum, coś monumentalnego, miejsce budowania pamięci narodu. To jest jednak zadanie dla architektów, a nie dla mnie.

A pański brat też powinien tam spocząć?

– Wawel jest dla niego najbardziej zaszczytnym miejscem. Brat w krótkim, ale bardzo bogatym życiu zrobił tyle dla Polski, że sobie na to miejsce zasłużył. Tylko mało kogo tak fałszowano jako prezydenta i polityka. Niestety, dziś także się tak dzieje w stosunku do mnie, czy Prawa i Sprawiedliwości. Mamy przykłady nierzetelności w pokazywaniu nas przez TVN. Nie chodzi nam o krytykę, tylko skrajną nierzetelność i nieprawdę. Jak tak będzie dalej, to my poradzimy sobie bez tej stacji. Pytanie, czy telewizja informacyjna poradzi sobie bez polityków największej partii opozycyjnej, którą popiera co trzeci Polak. Zabrał pan mamę już na Wawel?

– Nie była nawet na Powązkach, przy symbolicznym grobie. Jest na to zbyt chora. Ale ja na Wawelu jestem często. Byłem już kilkanaście razy. Wtedy jest msza w podziemiach – gdy nie ma turystów, wcześnie rano lub wieczorem. Może kiedyś, gdy się zestarzeję, będę miał problemy z dojazdami, ale trudno. Należało godnie pochować pierwszego prezydenta Polski po 1989 roku z prawdziwego zdarzenia: wykształcony, bez trudnych momentów w życiorysie, bez majątku nie wiadomo skąd, a przede wszystkim, broniącego na poważnie polskiej racji stanu.

Przez dwa miesiące nie powiedział pan mamie, że jej syn zginął. Jak udało się to tak długo ukrywać?

– W szpitalu u mamy byłem już 40 minut po tym, jak dowiedziałem się o śmierci brata. Lekarze doradzili mi, żeby ze względu na jej stan zdrowia chronić mamę przed tą wstrząsającą informacją. Mama leżała w sześcioosobowej sali, ale całe szczęście, udało się ją uchronić od tej wiadomości. To pomogło. Szczęście w nieszczęściu, że mama była też trochę oszołomiona na skutek choroby. Było mi łatwiej, bo mama brała mnie za Leszka. Nigdy w ciągu sześćdziesięciu lat naszego życia nie pomyliła mnie i brata. Rozróżniała nawet nasze głosy. Dopiero na skutek choroby miała z tym problem. Dbałem o każdy szczegół, by niczego nie spostrzegła. Gdy wchodziłem do szpitala, zdejmowałem czarny krawat i marynarkę, i zmieniałem na inny kolor. Miałem kilka takich zestawów ubrań na zmianę. Izolowaliśmy też mamę od radia i telewizji.

I niczego nigdy się nie domyśliła?

– Gdy po trzech tygodniach nastąpiła poprawa, wymyśliłem podróż Leszka do Ameryki Południowej. Powiedziałem, że tam nie ma łączności telefonicznej i codziennie jeżdżę do Pałacu Prezydenckiego, by z nim porozmawiać przez telefon satelitarny. Ta historia była wiarygodna, bo ta podróż rzeczywiście była planowana. Snułem więc opowieści o kolejnych krajach, które odwiedza Leszek, o Peru, Argentynie. Ale i to się z czasem wyczerpało. Wymyśliliśmy więc z dyrektorem szpitala dalszy ciąg, a pomógł w tym pył z wulkanu – Leszek nie może wrócić samolotem i płynie statkiem do Polski. Znalazłem nawet konkretny port, mówiłem, że brat musi najpierw popłynąć do Meksyku. Opisywałem rejs, że było za mało kajut, że trzeba było je dzielić między wiele osób, że wynikały z tego kłótnie na pokładzie.

Wymyślał Pan aż takie szczegóły?

– To mnie bardzo dużo kosztowało. Momentami sam chciałem wierzyć w te opowieści, że Leszek żyje.

Ale w końcu trzeba było mamie o katastrofie powiedzieć...

– Tylko ja mogłem to zrobić. Nastąpił wstrząs, stan mamy się pogorszył. Trzeba było podać leki uspokajające, a to z kolei zniweczyło dotychczasową rehabilitację. Kilka tygodni wcześniej, gdy mama odzyskała przytomność, była całkowicie sparaliżowana. Nie mogła ruszyć nawet palcem. Dopiero rehabilitacja jej pomogła. A po tym, jak powiedziałem jej o Leszku, stan się pogorszył i długo nie było poprawy.

Jak teraz wygląda dom na Żoliborzu?

– Wiele mi zostało po bracie, krawaty, a nawet słoniki na szczęście. A nad łóżkiem mam jego zdjęcie, takie zwykłe, zrobione na jakiejś konferencji. Wszędzie są dziesiątki jego osobistych rzeczy, bo to był też jego dom. Czas leczy rany?

– Straciłem brata bliźniaka. Trzeba go mieć, żeby zrozumieć, co to za strata. Nie wierzę, żeby czas, przynajmniej dla człowieka w moim wieku, cokolwiek znaczył. Może gdybym był 30 lat młodszy, to tak. Co tu mówić...

Ale jednak się pan uśmiecha, gdy pan o nim mówi.

– Bo myślę o bracie setki razy dziennie. Można powiedzieć, że nie zapominam o nim ani na chwilę. Bo to jest coś, co już na pewno we mnie zostanie.

Napisze pan o nim książkę?

– Wolałbym, żeby napisano jego naukową biografię. Ja napiszę tylko krótki zarys jego życia, bo ono jest pod wieloma względami nieznane. Bo czy ktoś pamięta np. że mój brat był dwukrotnie zgłaszany przez Unię Demokratyczną na premiera w czasach rządów SLD i PSL?

Panu zostały pamiątki, a czy dał pan coś bratu na ostatnią drogę?

– Włożyłem Leszkowi do trumny dwie bardzo osobiste rzeczy...

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Znaleziono ostatnie zdjęcie prezydenta z tupolewa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3384)