Wszystkie błędy Klicha
Wywiad z gen. Anatolem Czabanem, byłym szefem szkolenia Sił Powietrznych.
27.02.2012 | aktual.: 27.02.2012 11:26
Jak pan generał ocenia pracę Edmunda Klicha jako polskiego akredytowanego przy MAK?
Zachowanie pułkownika Klicha po katastrofie z 10 kwietnia 2011 r. przeczy wszelkim logicznym, przyjętym na świecie zasadom prac komisji badających wypadki lotnicze.
Edmund Klich, jeszcze nie wiedząc, jak będzie badana katastrofa smoleńska i kto będzie przewodniczyć zespołowi polskich ekspertów, publicznie wypowiadał się na temat domniemanych przyczyn katastrofy, próbował ustalać winnych, krytykował system szkolenia Sił Powietrznych i ich dowódcę gen. Andrzeja Błasika oraz Siły Zbrojne RP. Co pan o tym sądzi? I co sądzi pan o zarzutach wobec pana?
Można przypuszczać, że o przyczynach i winnych – a może też o swojej roli przy badaniu tej tragedii – Klich dowiedział się w czasie rozmowy telefonicznej od swojego przyjaciela Aleksieja Morozowa, zastępcy Tatiany Anodiny w Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), zaraz po katastrofie. Spotykali się przecież wcześniej. Morozow wiedział, że kompetencje Klicha w zakresie badania zdarzeń lotniczych są bardzo wątpliwe. Można też przypuszczać, że narzekanie na wojsko, krytykowanie dowództwa Sił Powietrznych i nieżyjącego gen. Andrzeja Błasika wynikało z jego osobistych frustracji, gdyż w wojsku tak naprawdę Klich osiągnął niewiele. A aspiracje miał znacznie większe. Wszyscy pamiętają go jako personę kłótliwą, dbającą przede wszystkim o własne interesy. Dlaczego jednak robił to publicznie i tak tendencyjnie, używając chwytliwych sloganów, np. że „po katastrofie CASY nic nie zrobiono?". Klich nie uczestniczył w badaniu katastrofy w Mirosławcu z 23 stycznia 2008 r. Z jego wypowiedzi wynika, że nie zapoznał się
dokładnie (o ile w ogóle) z protokołem badania tego wypadku, natomiast nie miał absolutnie żadnego pojęcia o zrealizowanych przedsięwzięciach zmierzających do usunięcia wielu niedociągnięć. Raport – tzw. „Biała księga" – opisujący szczegółowo realizację zaleceń po katastrofie pod Mirosławcem został przekazany w jednym egzemplarzu ministrowi Bogdanowi Klichowi. Nie sądzę, by minister udostępnił ten raport późniejszemu akredytowanemu. Wniosek stąd jest jeden – Klich wbrew wszelkim zasadom, w sposób wysoce nieprofesjonalny, w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej przekazał opinii publicznej swój niczym nieuzasadniony punkt widzenia, nacechowany niechęcią do wojska, żołnierskiego munduru, nieżyjącego dowódcy Sił Powietrznych i zespołu ludzi, którymi kierował. W efekcie spowodowało to lawinę wypowiedzi prasowych i wystąpień w większości pseudoekspertów, którzy z wojskiem nie mieli kompletnie nic wspólnego, oraz tych, których się wojsko pozbyło w latach 2003–2005 z niskich, niemających nic wspólnego z
organizacją szkolenia lotniczego stanowisk. Przedstawiając siebie jako wybitnego eksperta w zakresie badania zdarzeń lotniczych, Klich powinien wiedzieć, że po zaistnieniu każdego zdarzenia, a tym bardziej tak tragicznego w skutkach, pierwszą i podstawową czynnością komisji jest zabezpieczenie jak największej ilości materiału dowodowego (dokumentów, nagrań, instrukcji, zdjęć) i obowiązkowo wszystkiego na miejscu katastrofy (wraku i terenu).
Co robił Klich w pierwszych dniach po katastrofie?
Między 10 a 16 kwietnia Klich w zasadzie nie zabezpieczył żadnych materiałów. Nie ma instrukcji eksploatacji lotniska w Smoleńsku i całej jego dokumentacji, nie mamy oryginałów czarnych skrzynek, nie dysponujemy wiarygodnym zapisem korespondencji i szeregiem innych, niezbędnych do wyjaśnienia przyczyn katastrofy materiałów. Nagrywanie rozmów korespondencji radiowej z wieżą rozpoczęto dopiero 17 kwietnia.
Pamiętamy pierwszą konferencję po katastrofie, w czasie której Klich powiedział, że na lotnisku w Smoleńsku wszystko jest w porządku, z czego śmiała się nawet pani Anodina. Klich chwali się, że dzięki jego operatywności uzyskano zapis korespondencji z wieży. Pytanie tylko, kiedy go uzyskano? Bo przecież nie 10 kwietnia, zaraz po przylocie, albo 11 kwietnia i nie w formie oficjalnej. Nie ma też pewności, czy jest to zapis kompletny. Niektórzy twierdzą, że Klich był tak zajęty ustalaniem własnego statusu, że nie miał czasu na nic innego. Potem w Smoleńsku dezorganizował tylko pracę. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że to Klich był głównym doradcą naszych polityków, podpowiadał, jakie decyzje należy podjąć w sprawach związanych z badaniem katastrofy smoleńskiej. 13 kwietnia, nie będąc jeszcze akredytowanym, Klich potajemnie dogadał się ze stroną rosyjską i uczestniczył w telekonferencji z udziałem premiera Putina. Tego samego dnia wykluczył z pracy szefa meteo – podpułkownika Mirosława
Malinowskiego. Pytanie, jak to możliwe? Bo przecież pełnomocnictwo dla Klicha podpisane przez ministra obrony narodowej nosi datę 15 kwietnia 2010 r. Co ciekawe, 15 kwietnia dokonano oblotu środków naziemnego elektronicznego zabezpieczenia lotów w Smoleńsku bez udziału przedstawicieli polskiego zespołu. W tym dniu nie wpłynęło żadne pismo od Klicha z protestem w tej sprawie. Zupełnie niezrozumiałym jest zachowanie Klicha 21 kwietnia, kiedy to wyjechał samochodem gubernatora Smoleńska do Moskwy i poleciał do Polski.
Dlaczego Klich zostawił zespół polskich ekspertów, wiedząc doskonale, że jest jedynym akredytowanym upoważnionym do reprezentowania strony polskiej? Czy zdawał sobie sprawę z konsekwencji takiego działania?
Można przypuszczać, że powodem takiego zachowania był wynik badania przeprowadzonego przez komisję medyczną, która miała sprawdzić, czy grupa polskich ekspertów jest w stanie działać razem. Komisja oceniła osobowość Klicha jako niestabilną. Warto też zauważyć, że Klich chciał być jedynym, który mógłby się pochwalić sukcesem przy badaniu katastrofy, ale już wtedy zdał sobie sprawę, że sukcesu nie będzie. Zapewne dlatego wyjechał. W efekcie zespół naszych ekspertów 21 kwietnia musiał zdemontować aparaturę do badania wraku, czyli praktycznie przerwać pracę.
22 kwietnia eksperci cały dzień przesiedzieli w hotelu, a następnego dnia, zgodnie z decyzją Morozowa, który nakazał im opuszczenie terytorium Rosji, wrócili kraju.
Co robił Klich po 21 kwietnia?
Odpowiedź jest prosta – siedział w TVN i kreował się na gwiazdę medialną oraz promował książkę, której wcześniej nikt mu nie chciał wydać. Wypowiedzi Klicha na temat Sił Powietrznych to zupełny bełkot. Od czasu, kiedy Klich opuścił szeregi armii, zmieniły się struktury, organizacja i zakresy kompetencji osób funkcyjnych. Klich oceniał nieraz bardzo ostro wojskowych, ale nie zapoznał się z zakresem obowiązków kadry kierowniczej Dowództwa Sił Powietrznych zawartych w zarządzeniu ministra obrony narodowej na ten temat. Gdyby się z tym dokumentem zapoznał, to wiedziałby, że szef szkolenia Sił Powietrznych odpowiada za kierowanie procesami szkolenia bojowego, taktyczno-specjalnego i ogólnowojskowego, a nie za szkolenie lotnicze w jednostkach. Zapoznanie się z tym dokumentem pozwoliłoby Klichowi i innym pseudoekpertom nie oszukiwać opinii publicznej i nie oskarżać o wszystko dowódcy Sił Powietrznych gen. Błasika oraz mnie jako szefa szkolenia. To jeszcze jednak można zrozumieć, bo uzyskanie zarządzenia wymaga
pewnego wysiłku. Zupełnie niezrozumiałym i karygodnym jest jednak niezapoznanie się z zapisami dotyczącymi kompetencyjnej odpowiedzialności szkoleniowej zawartymi w raporcie... pana ministra Millera. Komisja pod jego kierownictwem dość precyzyjnie to przedstawiła. Raport jest dostępny na stronach internetowych. Klich nie ma pojęcia o szkoleniu. Nigdy się nim profesjonalnie nie zajmował.
Jednym z zasadniczych zarzutów, jeśli chodzi o szkolenie, jest brak treningu załogi na symulatorze.
Analiza zaleceń sformułowanych 3 maja przez MAK i Edmunda Klicha pozwala na sprecyzowanie kilku jeszcze ciekawszych wniosków. Otóż najprawdopodobniej panowie podpisujący rekomendacje nie wiedzieli, że nigdzie na świecie nie ma symulatora samolotu Tu-154M, który posiadałby urządzenia produkcji amerykańskiej, takie jak na polskich samolotach. Szkolenie doraźne zrealizowano od 24 sierpnia do 3 września 2010 r. w ośrodku szkolenia na lotnisku Wnukowo w Moskwie na starej kabinie treningowej. Dlaczego nie realizowano ich na lotnisku Szeremietiewo, gdzie ponoć jest bardziej nowoczesna kabina treningowa przypominająca już symulator? Dlaczego później, mimo pobytów polskich delegacji w Moskwie, zagwarantowaniu na szkolenie symulatorowe środków finansowych, usilnych starań strony wojskowej przy wsparciu tzw. cywilnej kontroli (o czym wcześniej nie mogło być mowy), dopiero po ponad roku uzgodnień podpisano kolejną umowę na szkolenie, ale znów na starej kabinie we Wnukowie?
Co chciał osiągnąć Klich po powrocie do kraju?
Klich był w pełni świadomy, jakie błędy popełnił w Smoleńsku. Wiedział doskonale, że to jego nieprzygotowanie, brak wiedzy przy doradzaniu decydentom i niekompetencja w kierowaniu zespołem przyczyniły się do takiego stanu, jaki mamy dzisiaj. Wiedział również, że na następną pięcioletnią kadencję zatwierdzić go może jedynie minister Grabarczyk, co w sytuacji, gdy z 15 członków komisji, którą kierował, 13 opowiedziało się przeciwko niemu, takim oczywistym być nie mogło. Był również świadomy, że opinia publiczna nigdy nie wybaczy mu jego błędów.
W takiej sytuacji skupił się na oczernianiu i podawaniu nieprawdziwych na temat sytuacji w 36 SPLT, dowództwie Sił Powietrznych i całych Siłach Zbrojnych, krytykując wszystko i wszystkich bez wyjątku. Nagrywał też samego ministra, a nawet krytykował Polskę. Próbował też zostać senatorem. Czy immunitet miał go uchronić przed odpowiedzialnością?
Nie podzielam stanowiska Marka Siwca, że katastrofa smoleńska Klicha przerosła.
On nigdy nie dorósł do bycia przewodniczącym.
Cezary Gryz