Wszyscy zomowcy spod "Wujka" winni i skazani
11 lat więzienia dla Romualda Cieślaka, b. szefa plutonu specjalnego ZOMO z kopalni "Wujek" i "Manifest Lipcowy"; kary 3 lat oraz 2,5 roku dla jego 14 podwładnych; uniewinnienie b. wiceszefa MO z Katowic Mariana Okrutnego i umorzenie sprawy jednego z zomowców z "Manifestu" - tak orzekł w czwartek Sąd Okręgowy w Katowicach w sprawie jednej z największych zbrodni PRL. Wyrok jest nieprawomocny, można złożyć od niego apelację.
Złożenie apelacji zapowiedzieli już oskarżyciele, chcący podwyższenia kar oraz skazania także Okrutnego, a także uznania, że wszyscy zomowcy są winni udziału w zabójstwie. Obrona chce przez apelację dążyć do uniewinnienia swych klientów.
Oklaski i hymn po ogłoszeniu wyroku
Wyrok zapadł po trzecim procesie zomowców. Uznano ich za winnych strzelania do górników, co stanowi także zbrodnię komunistyczną. Poprzednie dwa uwalniały oskarżonych od winy. Gdy sędzia Monika Śliwińska ogłosiła wyrok, na sali rozległy się oklaski, a po nich - hymn narodowy. Później pokrzywdzeni mówili, że już uznanie winy - abstrahując od wymiaru kary - jest satysfakcjonujące.
Sędzia w ustnym uzasadnieniu wyroku uznała, że proces był jednym z najtrudniejszych z punktu widzenia prawa karnego i "najboleśniejszych z punktu widzenia historii Polski okresu stanu wojennego".
Proces ten i zapadły wyrok, co należy stwierdzić z przykrością, pomimo żmudnej pracy sądu nie przyniósł w pełni zadość społecznemu poczuciu sprawiedliwości, albowiem prawdopodobnie nigdy do końca nie zostaną wyjaśnione wszystkie mechanizmy i decyzje, jakie legły i podstaw użycia broni palnej wobec strajkujących załóg zakładów pracy. Do chwili obecnej nie doszło także do rozliczenia, przynajmniej w kontekście politycznym, osób odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego i podjęcie decyzji o pacyfikacji strajków - mówiła sędzia.
Przypomniała, że władze PRL podjęły szereg działań zmierzających do usunięcia, zniszczenia lub zniekształcenia dowodów, a w konsekwencji "do udowodnienia tezy politycznej osądzanych, to jest, że do oddania strzałów doszło wyłącznie w obronie koniecznej życia i zdrowia funkcjonariuszy, biorących udział w tłumieniu strajków".
Strzelano by zabić
Najsurowiej sąd ukarał Cieślaka, któremu przypisano sprawstwo kierownicze zabójstwa górników z "Wujka" i podżeganie do "bójki z użyciem broni" w "Manifeście Lipcowym. Sąd przypomniał, że Cieślak - po trzykrotnej odmowie zgody na użycie broni od przełożonych w czasie akcji w "Wujku", sam wystrzelił, a słowami: "Walimy" dał sygnał swym podwładnym do otwarcia ognia w stronę górników.
Sąd podkreślił, że Cieślak nie wydał też rozkazu wstrzymania ognia, ani żadnej innej komendy, aby wstrzymać strzelanie do górników. "Gdyby udało się ustalić, kto zginął z czyjej broni, oskarżeni mogliby odpowiadać za zabójstwo" - podkreślił sąd. Uznał, że w tym przypadku zomowcy mogli bez żadnego trudu przewidzieć tragiczny efekt "zbiorowego współdziałania", dlatego są współodpowiedzialni za śmierć górników, choć prawnie nie mogą odpowiadać za ich zabójstwo.
Cieślak otrzymał łączną karę 11 lat więzienia. Po wyroku sąd wydał wobec niego nakaz aresztowania, w związku z orzeczoną surową karą. W latach 1992-1993 Cieślak spędził już w areszcie blisko 1,5 roku, co zaliczono mu na poczet kary. W związku z tym, że w czwartek w sądzie nie było żadnego z oskarżonych, nakaz aresztowania przekazano do realizacji policji. W kopalni "Wujek" strzelali wszyscy zomowcy z plutonu specjalnego; dziś zmowa milczenia nie pozwala ustalić, kto konkretnie kogo ranił - mówiła sędzia Śliwińska. Jak podkreśliła, według opinii biegłych "strzelano w ważne dla życia części ciała, co wskazuje na zamierzoną celność oddawanych strzałów".
Sąd ustalił przy tym, że podczas starć między zomowcami i strajkującymi górnikami w "Wujku" nie doszło ani razu do bezpośredniego zwarcia grup. Według sądu, to kluczowe ustalenie dla oceny, czy milicjanci mogli postrzelić kogoś przypadkowo. Żaden z milicjantów nie doznał obrażeń na skutek postrzałów - zaznaczyła sędzia. Tym samym sąd obalił argumentację, zgodnie z którą życie i zdrowie zomowców było w starciach z górnikami bezpośrednio zagrożone.
Stąd kary wymierzone członkom plutonu specjalnego: trzy lata więzienia dla Andrzeja Bilewicza i Ryszarda Gaika, którym przypisano aktywny udział w zajściach na terenie obu śląskich kopalni, zaś 2,5 roku (zmniejszone na mocy amnestii o połowę z 5 lat) dla pozostałych zomowców. Są nimi: Maciej Szulc, Grzegorz Włodarczyk, Antoni Nycz, Henryk Huber, Zbigniew Wróbel, Józef Rak, Grzegorz Berdyn, Marek Majdak, Edward Ratajczyk, Bonifacy Warecki, Grzegorz Furtak i Krzysztof Jasiński. Wyjątkiem jest Teopold Wojtysiak, którego sprawę co do wydarzeń w kopalni "Manifest Lipcowy" umorzono na mocy tej samej amnestii. Z tych samych przyczyn sąd umorzył sprawę Berdyna, skazanego jednak za strzelanie do górników w "Wujku".
Winni zbrodni komunistycznej
Członkowie plutonu specjalnego uzgodnili wspólną, nieprawdziwą wersję wydarzeń w kopalniach, a ówczesne organa ścigania nie były zainteresowane wyjaśnieniem prawdy materialnej - ocenił sąd. Wspominał o "familiarnym charakterze" przesłuchań zomowców w prokuraturze.
Sąd uznał, że wszyscy oni są winni zbrodni komunistycznej. Uzasadniając to sąd stwierdził, że jeśli nawet odblokowywanie kopalń nie było represjami, to można je uznać za "inne czyny godzące w prawa człowieka", jak określa to ustawa o IPN.
Kary wymierzone oskarżonym sąd ustalił, kierując się m.in. charakterem i rodzajem naruszonych dóbr prawnych pokrzywdzonych. Były to dobra fundamentalne: zdrowie, życie, wolność - mówiła sędzia. Podkreśliła, że powody pacyfikacji były polityczne, a ich celem było wymuszenie posłuchu społecznego. Zaznaczyła, że działania milicji cechowała agresja, przemoc, planowość i metodyczność działania.
Nie wiadomo, kto wysłał pluton specjalny do "Wujka"
Uniewinniony został zaś wicekomendant wojewódzki MO w Katowicach Marian Okrutny, oskarżony o sprawstwo kierownicze pacyfikacji strajkujących kopalni. Według sądu, Okrutny - jako jedyny żyjący i zdolny do stawania przed sądem członek Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach - na ławie oskarżonych znalazł się "niejako zastępczo".
Zdaniem sądu, dowody nie pozwalają stwierdzić stanowczo, kto zdecydował o skierowaniu plutonu specjalnego do działań w "Wujku". Sąd powstałą wątpliwość prawną, której nie można usunąć, musiał poczytać na korzyść oskarżonego Okrutnego - wyjaśniła sędzia Śliwińska.
Gdy prokuratura sporządzała akt oskarżenia, nie żył już komendant wojewódzki MO w Katowicach Jerzy Gruba, a stan zdrowia innych nie pozwalał na postawienie ich przed sądem. Stąd takie, a nie inne ukształtowanie ławy oskarżonych - mówiła sędzia Śliwińska. Podkreśliła, że sąd musiał uniewinnić tego podsądnego, bo nie dowiedziono mu winy; Okrutnego musi więc chronić zasada domniemania niewinności. Jednym z dowodów jego winy miał być zapis w dzienniku sztabowym z 16 grudnia 1981 r. na temat działań plutonu ZOMO. Zanotowano tam słowa Okrutnego: "Strzelają do góry". Przypuszczano, że już po tragicznych zajściach w dzienniku po wyrazie "strzelaj" dopisano "ą". Biegli tego nie potwierdzili, choć też współczesne metody badawcze nie pozwalają tego wykluczyć - mówiła sędzia, wyciągając wniosek, że stawianie Okrutnemu takich zarzutów to jedynie "spekulacje i przypuszczenia".
Pierwsze strzały powinny być w powietrze
W trzygodzinnym uzasadnieniu orzeczenia sędzia Śliwińska precyzyjnie przedstawiała przebieg wydarzeń w kopalniach "Wujek" i "Manifest Lipcowy" oraz przygotowania do "odblokowywania" strajkujących zakładów, czynione przez władze z użyciem milicji i wojska - nawet czołgów.
Sąd przypomniał, że zgodnie z obowiązującą wtedy procedurą użycia broni, milicji wolno było to zrobić, ale w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia. Pierwsze strzały powinny być w powietrze, a nie w ziemię, jak zrobili to oskarżeni - dodała. Gdy skutkiem użycia broni była śmierć człowieka, do sprawy musiała wkraczać prokuratura - mówiła sędzia, wyliczając zarazem, do jakich środków uciekali się zomowcy, by nie wykryć, kto oddał śmiertelne strzały - np. "przestrzelenie" wszystkich sztuk broni po akcji w kopalniach, jeszcze zanim obejrzą je biegli balistycy.
Odpierając argument oskarżonych, że pluton wyjeżdżał na akcję do "Wujka" w trybie alarmowym, czyli z pominięciem procedur wydawania broni i odnotowywania jej numerów - sąd zauważył, że zomowcy mieli nawet czas zjeść śniadanie w stołówce. Mówienie, że nie było czasu na odnotowanie numeru pobranej broni jest zaskakujące. Nie odnotowywano też numerów pobranej broni już po powrocie z akcji. To zadziwiające tym bardziej, że doszło do jej użycia - argumentowała sędzia.
Podkreśliła, że pluton specjalny to specjalistyczna jednostka, biegła w użyciu broni i każdy funkcjonariusz przystosowuje swoją broń do własnych preferencji. Byłoby dziwne, gdyby akurat tego dnia, na taką akcję, brali pierwszą lepszą broń - uznał sąd.
Raport taterników przekonujący
W 1982 r. śledztwo w sprawie użycia broni podczas pacyfikacji śląskich kopalń zostało umorzone. Wszczęto je na nowo w 1991 r. Wyjaśnienia złożone przez oskarżonych w 1991 roku sąd uznał za najbliższe prawdzie, bo najbardziej spontaniczne.
Za ważny dowód w sprawie sąd uznał tzw. raport taterników, a zeznania jego autorów za zbieżne, logiczne i przekonujące. Chodzi o raport, który sporządzili instruktorzy wspinaczki po obozie szkoleniowym dla zomowców w Tatrach zimą 1982 r. Mieli oni wówczas opowiadać taternikom, jak strzelali do górników, i że sygnał dał Cieślak. Instruktorzy opisali to w "raporcie", który miał trafić do władz podziemnej "Solidarności", ale zaginął. Sędzia przypomniała, że zeznania taterników zostały również pozytywnie ocenione przez biegłego psychologa, który ocenił tych świadków jako wiarygodnych.
Oskarżenie chce wyższych kar
Prok. Zbigniew Zięba, oskarżyciel w procesie, zapowiedział złożenie apelacji od wyroku. Będzie wnosił o wyższe kary dla oskarżonych. Rozważy też, czy odwołać się od uniewinnienia Mariana Okrutnego i zmiany kwalifikacji prawnej czynu Cieślaka w kopalni "Manifest Lipcowy". Prokurator chciał dla Okrutnego kary 12 lat więzienia, dla Cieślaka 15 lat, a dla pozostałych oskarżonych kar od 2,5 do 9 lat pozbawienia wolności. Apelację od wyroku uniewinniającego Okrutnego zapowiedzieli też mecenasi Leszek Piotrowski i Janusz Margasiński - pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych: ofiar i ich rodzin oraz śląskiej "Solidarności". "Kwalifikacja zbrodni komunistycznej jest nie do podważenia" - podkreślił Piotrowski w rozmowie z PAP. Uważa on, że zomowcy powinni odpowiadać za usiłowanie zabójstwa, a nie za udział w bójce z użyciem broni, jak ich czyn zakwalifikowała prokuratura i za co skazał ich sąd.
Obrona chce uniewinnienia
Apelować będzie także obrona skazanych. Z mojego punktu widzenia - jako adwokata - nie ma zawodowej zgody na to, by byli zomowcy trafili do więzienia. Śmiem przypuszczać, że wśród nich byli tacy, którzy na pewno nie strzelali - powiedział dziennikarzom mec. Jerzy Feliks, obrońca Okrutnego oraz jednego z zomowców. Wydaje mi się, że wśród nich są tacy, którzy powinni trafić do więzienia, ale tego nie wiem. Na pewno są wśród nich również tacy, którzy strzelali. Lepsza natomiast jest sytuacja, w której uniewinnia się winnego, niż skazuje niewinnego - dodał.
Pokrętna i długa droga do sprawiedliwości
Czwartego procesu w tej samej sprawie spodziewa się natomiast przywódca strajku w "Wujku" Stanisław Płatek. Podejrzewam, że nie będzie to ostatni proces, strona przeciwna na pewno będzie wnosiła apelację i dopiero sąd apelacyjny rozstrzygnie, czy ten wyrok zostanie utrzymany w mocy, czy sprawa zostanie skierowana do ponownego rozpatrzenia. Myślę, że będzie czwarty proces. Droga do sprawiedliwości jest niestety pokrętna i długa - powiedział dziennikarzom.
Dodał, że choć czekał na skazanie zomowców, a zwłaszcza ich dowódcy Cieślaka już prawie 26 lat, nie znaczy to, że czwartkowy wyrok napawa go satysfakcją. Bardziej satysfakcjonujące będzie dla mnie, jeśli zostaną osądzeni faktyczni twórcy stanu wojennego i ci, którzy sprawców posłali z bronią palną na obydwie kopalnie, żeby jej użyć - dodał.
Wyrok jest sprawiedliwy, adekwatny do tego co zrobili. To bardzo trudny dzień, jeszcze trochę muszę odczekać, by wreszcie spokój zagościł w mym sercu. Nie można od razu tego wszystkiego - jak kurtkę zrzucić - mówiła Janina Stawisińska, matka jednego z górników zabitych w "Wujku". Żona innego, Krystyna Gzik, podkreślała, że najważniejsze, iż sąd uznał winę tych, którzy strzelali do górników, abstrahując już od tego, jakie kary wymierzył.
Wyroku nie chcieli komentować b. minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak i b. wicepremier Mieczysław Rakowski.
Ludzi manifestowali radość z triumfu sprawiedliwości
Profesor Wojciech Polak, historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu uważa, że wyrok w sprawie pacyfikacji kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy jest dowodem na to, że była to akcja planowana. Nie można mówić o działaniu zomowców na własną rękę.
Opisy wydarzeń wskazują na to, że nie można tu mówić o przypadkowości. Raport taterników, w którym ZOMO-wcy opisują, że strzelali do ludzi, a ludzie znikali jak kukiełki na strzelnicy... to nie wskazuje na użycie broni, ot tak - w sytuacji zagrożenia czy w wirze toczących się walk. Wskazuje to na zwyczajną premedytację - powiedział.
Profesor Polak podkreślił również, że symboliczne było odśpiewanie hymnu państwowego po ogłoszeniu wyroku. Ludzie chcieli po prostu zamanifestować swoją radość, nie z powodu skazania tych ludzie, ale z powodu triumfu sprawiedliwości, że jesteśmy normalnym państwem w którym zbrodnie się osądza - tłumaczył.