Wszyscy sojusznicy Rosji. Co da Moskwie zwrot ku Azji?
Strategiczne partnerstwo z Chinami, porozumienia z Indiami, zbliżenie z Turcją i Iranem. Rosja chce pokazać, że wbrew deklaracjom Zachodu nie jest izolowana - i zamierza zbudować nowy, "wielobiegunowy" porządek świata. Realia nie zawsze przystają jednak do ambicji Kremla.
30.01.2015 | aktual.: 30.01.2015 19:02
- Iran i Rosja są w stanie przeciwstawić się ekspansjonistycznej interwencji i chciwości Stanów Zjednoczonych przez współpracę, synergię i uaktywnienie potencjałów strategicznych - oznajmił z pompą minister obrony Iranu Hosejn Dehkan na konferencji prasowej po zeszłotygodniowej wizycie swojego rosyjskiego odpowiednika, Siergieja Szojgu. Wizyta Szojgu - pierwsza taka wizyta od 2002 roku złożona przez rosyjskiego oficjela tej rangi - była jasnym sygnałem: podczas gdy Zachód zastanawia się nad właściwym podejściem do Iranu i problemu jego atomowych ambicji, Rosja podobnych wątpliwości nie ma - i jest gotowa dogadać się i sprzymierzyć się z każdym, kto sprzeciwia się obecnemu status quo w rozkładzie sił na świecie.
Efekt był o tyle znaczący, że lista poruszonych spraw podczas spotkania brzmiała imponująco: wspólne ćwiczenia wojskowe, współpraca w dziedzinie przeciwdziałania terroryzmu i regionalnej stabilności, zniesienie wiz, a nawet utworzenie wspólnego irańsko-rosyjskiego banku do rozliczeń w handlu dwustronnym, z pominięciem dolara. Problem w tym, że to tylko deklaracje, a żaden z wymienionych problemów nie znalazł swojego wiążącego potwierdzenia na papierze. Tymczasem nierozwiązane pozostały najbardziej palące problemy w stosunkach między państwami, w tym niezrealizowany kontrakt na dostawę rosyjskich systemów przeciwlotniczych S-300.
Podobnie - czyli imponująco w retoryce, lecz nie zawsze skuteczne w praktyce - wyglądały jak dotąd inne rosyjskie próby pozyskania sojuszników przeciw Zachodowi.
Sojusz smoka i niedźwiedzia
Cel tych poszukiwań jest jeden: rewizja międzynarodowego układu sił i detronizacja Stanów Zjednoczonych z roli największego mocarstwa. - Rosja jest zdeterminowana, aby grać czołową rolę w nowym, wielobiegunowym porządku(...) Będziemy działali w tym kierunku aż do osiągnięcia swoich celów - oznajmił niedawno MSZ Rosji Siergiej Ławrow.
Największe nadzieje na Kremlu budzi w tym kontekście perspektywa zbudowania strategicznego partnerstwa z Chinami. Zwrot w stronę Pekinu był od lat największym marzeniem moskiewskich strategów.
- Rosja od dawna bardzo intensywnie działa na rzecz tego zbliżenia i robiła to nawet przed obecnym kryzysem w stosunkach z Zachodem - mówi w rozmowie z WP Andrew Monagham, ekspert brytyjskiego think-tanku Chatham House - Media nie zwracały jednak wtedy na to takiej uwagi, a powinny. Kiedy w 2010 roku Putin przybył na bardzo ważny szczyt NATO do Lizbony, rosyjska delegacja była dużo mniejsza niż ta, która pojechała z nim kilka tygodni wcześniej do Pekinu - mówi.
Jeśli jednak poprzednie próby zbliżenia Moskwy z Pekinem pozostawały niezauważane, nie można tego samego powiedzieć o obecnych czasie. Widać to przeglądając rosyjskie media: informacje o kolejnych rosyjsko-chińskich próbach współpracy w zeszłym roku pojawiały się niemal każdego tygodnia. Nagłówki brzmiały imponująco: "Pekin i Moskwa porzucą dolara", "2015 będzie stał pod znakiem współpracy Rosji i Chin", "Pogłębienie współpracy wojskowej". Kiedy zaś najpierw w maju, a potem w listopadzie doszło do uzgodnień w sprawie dostaw rosyjskiego gazu do Państwa Środka, warty 400 miliardów dolarów kontrakt został ogłoszony mianem "megaporozumienia" i największego geopolitycznego zwrotu tego wieku.
Gdy jednak wczytać się w szczegóły "megaporozumienia", wygląda ono dla Rosji dużo mniej imponująco. Eksperci wskazywali, że majowy kontrakt był - przynajmniej pod względem ekonomicznym - korzystny głównie dla Chin, zaś listopadowe memorandum było niewiążącą deklaracją dalszej współpracy, którą znacząco komplikuje w dodatku niska cena ropy naftowej (i powiązanej z nią ceny gazu).
Nie oznacza to jednak, że znaczenie rosyjsko-chińskiego zbliżenia można zlekceważyć.
- To nie tylko gaz. W ostatnich latach podpisanych zostało mnóstwo umów i to w tak ważnych sektorach jak zbrojenia i wojsko. Nie zapominajmy też o udzielonych Rosji kredytach, które pomagają jej w obliczu obecnych sankcji - mówi Monagham. - Owszem, wiele interesów tych krajów jest sprzecznych, choćby ze względu na długą wspólną granicę i chińskie interesy na Syberii. Ale główny geopolityczny cel obu krajów jest ten sam: ustanowienie "wielobiegunowego" świata. Nie oznacza to, że Rosja będzie działać w sojuszu z Chinami, ale że oba kraje będą "biegunami" w porządku światowym - dodaje ekspert.
BRICS: razem, ale osobno
Fundamentem nowego porządku - i siłą, która doprowadzi do jego ustanowienia - miałoby być forum BRICS, czyli blok łączący największe wschodzące potęgi: Brazylię, Rosję, Indię, Chiny i Południową Afrykę. Państwom BRICS udało się jak dotąd ustanowić wspólną organizację oraz dojśc do porozumienia w sprawie utworzenia wspólnego banku, mającego stanowić alternatywę dla głównych międzynarodowych instytucji tego typu, Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Bank BRICS ma zacząć swoje inwestycje w 2016 roku i mieć siedzibę w Szanghaju, lecz eksperci są sceptyczni co do jego potencjału. - Wszystko rozbija się o kryteria pożyczania, jakie przyjmie bank. Jeśli będą takie same jak w przypadku Banku Światowego, to nie będzie on konkurencją dla obecnego systemu. Jeśli kryteria będą luźniejsze - bank BRICS będzie finansową studnią bez dna, nieustannie tracącą kapitał - mówi WP prof. Mark Katz, profesor Uniwersytetu George'a Masona w Wirginii i autor wielu publikacji na temat polityki zagranicznej Rosji.
Katz wskazuje też na inne przeszkody ograniczające potencjał BRICS. O ile bowiem Rosja ma przyjazne relacje z każdym z krajów bloku (zaraz po umowie z Chinami, podpisała w grudniu szereg wielomiliardowych umów z Indiami), o tyle nie można powiedzieć tego samego o relacjach innych członkach klubu. Stosunki indyjsko-chińskie od dawna są bowiem bardzo trudne, a na granicy między państwami często dochodzi do napięć i incydentów.
- Indie spoglądają na Chiny z ogromną nieufnością i traktują je jako głównego rywala - mówi ekspert. - Nie mają wielkiego wpływu na rzeczywistość poza swoim bezpośrednim sąsiedztwem. Trudno zbudować globalną siłę na takim gruncie - mówi ekspert.
Turecki potok iluzji
Z punktu widzenia Zachodu i obecnego status quo, bardziej martwiące mogą być rosyjskie próby zdobycia innego sojusznika: Turcji.
Mimo, że historycznie oba państwa dzieli przepaść, to w ostatnich latach Moskwa starała się skrzętnie ją zasypywać kolejnymi gestami i inwestycjami, m.in. w sektor energetyczny (Rosja wybuduje pierwszą turecką elektrownię atomową) czy zbrojeniowy. Co więcej, tureckiego prezydenta Tayyipa Recepa Erdogana z Putinem łączy podobny styl sprawowania władzy oraz nieskrywany - i rosnący - sceptycyzm wobec działań państw zachodnich, dla których Turcja jest sojusznikiem w NATO. Sytuacji nie poprawia fakt, że największe państwa Unii Europejskiej blokują trwające wiele lat starania Ankary o akcesję do Unii.
O tym, że rosyjskie zabiegi zjednywania sobie Turcji mogą być skuteczne wskazywało m.in. powściągliwe zachowanie tureckich władz wobec aneksji Krymu. Było to o tyle zastanawiające, że Turcja uważa się za obrońcę Tatarów krymskich, którzy w następstwie rosyjskiej interwencji stracili dużą część swojej autonomii i praw politycznych.
Ostatnim aktem w zbliżeniu między Moskwą a Ankarą było natomiast ogłoszenie memorandum w sprawie budowy gazociągu (nazwanego "Turkish stream", czyli tureckim potokiem), którym miałby popłynąć rosyjski gaz z pominięciem Ukrainy. Dla Kremla oznaczałoby to nie tylko scementowanie nowej przyjaźni z Turcją, ale i osłabienie Ukrainy - a także wykreowanie kolejnych podziały w Unii.
Jednak i w tym przypadku realia nie przystają do szumnych zapowiedzi i nadziei Kremla. Eksperci wskazywali na nieopłacalność przedsięwzięcia, zaś wśród europejskich polityków rosyjski plan wywołał zdziwienie pomieszane z politowaniem.
- Rosjanie będą musieli przemyśleć ten plan i dopiero potem przedstawić nam realistyczną propozycję - skomentował komisarz UE ds. unii energetycznej Maros Sefcovic. Co więcej, pojawiły się sygnały, że sceptyczni są sami Turcy, którzy według doniesień mediów nie wierzą w możliwości sfinansowania projektu przez Moskwę, a na dodatek nie chcą poświęcać dla Rosji stosunków z Europą - ich głównym partnerem.
Gaz nie wystarczy
To właśnie ten ostatni wzgląd może się okazać zabójczy dla rosyjskich ambicji budowy antyzachodnich sojuszów. Jakkolwiek atrakcyjne będą rosyjskie propozycje, mogą one nie wystarczyć do tego, by jej partnerzy dokonali fundamentalnej zmiany swojej polityki.
- Rosja nie ma zbyt wiele do zaoferowania sojusznikom vis a vis Zachodu. Owszem, może dogadywać się z Indiami czy z Chinami na poszczególnych polach, ale tylko na tyle, na ile te działania nie naruszają stosunków tych krajów z Zachodem. Nikt nie będzie poświęcał dla Rosji swoich interesów z Europą i USA - mówi Katz. - Wystarczy spojrzeć na faktycznych sojuszników Rosji: państwa takie jak Białoruś, Kazachstan czy nawet Wenezuela. To są partnerzy z gatunku tych, którzy raczej biorą, niż dają: są po prostu od niej uzależnieni. To nie wystarczy, żeby zbudować pozytywną alternatywę dla Zachodu.
Oskar Górzyński, Wirtualna Polska
**Zobacz również: Państwa BRICS tworzą własny bank
**