Wszyscy jesteśmy uzależnieni
Ludzkość pije i narkotyzuje się od zarania, ale dopiero XX wiek nazwał to nałogiem. O uzależnieniach normalnych i nienormalnych mówi psycholog Andrew Tatarsky*.
25.05.2009 11:02
Pan jest od czegoś uzależniony?
– Od wielu rzeczy. Niedawno kupiłem nowy komputer i miałem problem z zainstalowaniem PowerPointa. Jak sobie zdałem sprawę, że na drugi dzień pójdę na konferencję bez PowerPointa, wpadłem w panikę, nie mogłem spać. Typowy syndrom odstawienia.
I co w takiej sytuacji? Leczenie?
– Konferencja jakoś poszła, a na drugi dzień zainstalowałem PowerPointa i poczułem się lepiej. Wróciłem do nałogu. Jestem też oczywiście uzależniony od kawy.
* Jak większość. Czy codzienne picie kawy pasuje do definicji uzależnienia?*
– Narkotyk, PowerPoint, kawa, seks, pieniądze, jedzenie, bieganie – wszystkie te aktywności mogą uzależniać. W tradycyjnym ujęciu uzależnienie to używanie substancji (lub wykonywanie czynności) mimo negatywnych konsekwencji. Konieczna jest terapia, w przeciwnym razie stan uzależnionego będzie się pogarszał. Ale badania przekonują, że sprawa jest bardziej skomplikowana. W teorii używamy kategorycznych definicji – zażywanie eksperymentalne, dla towarzystwa, potem nadużywanie, wreszcie uzależnienie. W praktyce ludzie poruszają się po całej tej osi. Uzależnienie nie musi być statyczne. Ludzie dość płynnie wchodzą w nałogi i z nich wychodzą.
Ale niektórzy potrzebują leczenia.
– Zgoda, tylko nie wiemy kto, bo uzależnieni nie są jednolitą grupą. Część z nich wychodzi z uzależnienia bez jakiejkolwiek terapii. Przykładem jest tytoń – najbardziej śmiertelny nałóg świata, z którego tysiące ludzi wychodzi bez żadnego leczenia. Amerykański rządowy instytut badań nad alkoholem śledził grupę alkoholików. Po roku 15 procent z nich przestało pić – część bez żadnej terapii, a kolejne 15 procent piło dalej, ale o wiele bardziej umiarkowanie. Rząd zmienił definicję wyleczenia z alkoholizmu i teraz poza abstynencją obejmuje ona też odzyskanie kontroli nad umiarkowanym spożyciem. Oczywiście są ludzie, którzy po uzależnieniu nie potrafią wrócić do umiarkowanego spożycia i potrzebują leczenia. Sęk w tym, że z góry nie wiemy, z jakim typem pacjenta mamy do czynienia. W nowoczesnym podejściu pacjent sam musi wybrać, jaki jest dla niego najbezpieczniejszy stosunek do substancji. Ja mu w tym tylko pomagam.
Jak pomoże pan takiej rodzinie: mąż po pracy wypija kilka piw, nieraz mocno upija się w weekend. Z jego punktu widzenia rodzina funkcjonuje normalnie. Ale żona się skarży – twierdzi, że on nadużywa, a przez to zaniedbuje ją, dzieci, bywa agresywny
. – W tradycyjnym podejściu sprawa jest jasna: mamy alkoholika trwającego w zaprzeczeniu, który dla picia zaryzykuje nawet rozpad rodziny. Trzeba więc przebić się przez jego zaprzeczenie i zmusić go do terapii. Stop! Jeśli na starcie skupimy się na alkoholu, tak jak żona, nie dostrzeżemy, że jego picie może być wtórne wobec problemów, które ma z osobowością, ich związkiem czy nawet z nią samą. * Więc pozwala mu pan dalej pić i rozpoczyna śledztwo, które ustali, co jest nie tak?*
– On mówi, że wcale nie ma problemu z alkoholem, tylko nie zgadza się z żoną co do roli ojca, męża. Nie ma między nimi komunikacji. Wtedy pytam: czy byłbyś zainteresowany terapią, która poprawi komunikację w waszym związku? Jeśli on powie „tak” – mam go na terapii. Nie walczę z nim, żeby zaakceptował punkt widzenia żony, tylko szukam punktu kontaktowego dającego start terapii. I dopiero wtedy pytam: dlaczego żona martwi się twoim piciem, a ty nie? Odpowiedzi mogą być różne i w końcu może się okazać, że problem rzeczywiście tkwi w piciu, ale nie musi. To samo dotyczy całych społeczności. Dlaczego nagle w miasteczku w Montanie 80 procent młodych ludzi uzależnia się od metaamfetaminy? Ktoś zrzucił tonę darmowego narkotyku? A może nie ma perspektyw, nie ma autorytetów, jest bieda i złość? W nowoczesnym ujęciu uzależnienie to proces psychobiospołeczny. Czynniki psychiczne, biologiczne i społeczne – unikalne dla każdej jednostki – współdziałają, tworząc podatność na niekontrolowane spożywanie substancji.
Skoro mówimy o społecznościach – czy epidemię otyłości w USA można rozpatrywać w kategoriach masowego uzależnienia od niezdrowego jedzenia?
– No właśnie: czy uzależnienia od narkotyków albo alkoholu są tak fundamentalnie różne od innych uzależnień, które uznajemy za normalne? Dlaczego wyodrębniamy uzależnienia od pewnych substancji, skoro można rozpatrywać uzależnienie od cukru czy przepracowania jako bardziej zgubne dla społeczeństwa? Ludzie już u progu cywilizacji używali substancji psychoaktywnych, ale nie nazywali tego uzależnieniem, tylko lekarstwem, jedzeniem, rytuałem religijnym. Społeczności postrzegały te substancje jako użyteczne, choć na pewno nie było to zdrowe. To się nie zmieniło – jest użyteczność: dobra zabawa, uśmierzenie bólu, w wielu kulturach nadal rytuał. Pozostała też problematyczność. Ale na początku XX wieku dodaliśmy do tego koncept uzależnienia, patologii czy – jak w wypadku narkotyków – przestępstwa. Obawiam się, że nic przez to nie zyskaliśmy. Skoro niektórzy ludzie w relacjach z rzeczywistością potrzebują pewnych substancji, które są problematyczne, nie stygmatyzujmy tych ludzi, tylko twórzmy alternatywy dla samych
substancji. * Jakie?*
– Odpowiem tak: Byłem niedawno w Meksyku, w małym miasteczku. Burmistrz mnie oprowadza i widzę same otumanione kobiety, dzieci i starców. Większość mężczyzn między 15. a 40. rokiem życia wyjechała do USA. Miasteczko jest bez ojców, synów i braci. W reakcji na taką sytuację kobiety wpadły w coś w rodzaju zbiorowej depresji i zaczęły dużo pić, a co gorsza, dawać alkohol dzieciom. To przykład, gdzie czynnik społeczny (brak mężczyzn) wpłynął na czynnik emocjonalny (depresja) i w połączeniu z biologicznym (wpływ alkoholu na organizm) uzależnił całe miasteczko.
Ten model można odwrócić i stworzyć odporność na uzależnienie. Buduje się ją przez zwiększanie zdolności radzenia sobie z rzeczywistością, ze stresem, z depresją. Trzeba tworzyć w rodzinie i społeczeństwie warunki, które obniżają podatność ludzi na substancje. Rodzice muszą uznać, że ich dzieci będą wystawione na zagrożenie – stres, kontakt z użytkownikami i dilerami narkotyków. Powinni sami się edukować i mówić dzieciom o prawdziwym ryzyku, jakie niosą narkotyki. Ale nie straszyć, tylko dostarczyć im jak najwięcej informacji. Dzieciaki uwielbiają przyjmować informacje. Kluczowa jest otwarta relacja. Karalność i kategoryczny zakaz zamykają komunikację. Wyedukowani młodzi ludzie, którzy czują się dowartościowani, mają poczucie godności, będą bardziej odporni na uzależnienia. Tak powinno się budować alternatywę dla problematycznych substancji w rodzinie i w społeczeństwie, bo tak osłabiamy dwa czynniki procesu uzależnienia: społeczny i psychologiczny.
Walce z uzależnieniami ma też pomagać prawo. W zachodnim świecie alkohol i tytoń są legalne, a narkotyki nielegalne. Czy taki model jest słuszny?
– Prohibicja narkotykowa nie ma sensu. Alkohol i nikotyna są o wiele bardziej zabójcze niż większość nielegalnych narkotyków. Nikotyna zabija na przykład 300 tysięcy Amerykanów rocznie.
To dlaczego dodatkowo mielibyśmy spuścić ze smyczy narkotyki?
– Ale one nie są na smyczy! Prohibicja nie blokuje dostępu do narkotyków ludziom, którzy chcą je zdobyć. Świetnie zorganizowane, wielonarodowe siatki przestępcze dostarczają na rynek coraz więcej substancji. Badania wśród nieletnich pokazują, że zdecydowana większość na pytanie: „Czy wiesz, gdzie w twoim mieście można zdobyć narkotyki?”, odpowiada albo „tak”, albo „znam kogoś, kto wie”. W Stanach nieletnim łatwiej jest zdobyć kokainę niż piwo, bo diler dowodu nie sprawdza. Prohibicja nie chroni naszych dzieci. Uderzająca jest też hipokryzja: zgadzamy się, że uzależnienie to choroba, ale zapewniamy bardzo mało funduszy na leczenie, edukację i prewencję, a miliardy na kryminalizację narkomanów.
Skąd ten upór, by trwać przy systemie, który nie działa?
– Pozwolę sobie na wyjaśnienie filozoficzne. Dlaczego tak często cywilizacja Homo sapiens stygmatyzuje albo karze swoich najbiedniejszych, najsłabszych członków, którzy cierpią – tak jak narkomani – z powodów społecznych czy zdrowotnych? Może jest w nich coś, co rozpoznajemy podświadomie w nas samych? Boimy się tego i nie chcemy na to patrzeć.
Maciej Jarkowiec
- - Andrew Tatarsky, doktor psychologii klinicznej, specjalista psychoterapii uzależnień, współpracownik City University of New York i Washington Institute of Addictions. W dniach 13–15 maja gościł w Polsce na konferencji zorganizowanej przez Krajowe Biuro do spraw Przeciwdziałania Narkomanii