ŚwiatWszyscy jesteśmy rasistami

Wszyscy jesteśmy rasistami

Uprzedzenia i nietolerancja wpisane są w naszą naturę. Nie są żadną patologią, tylko naturalną cechą zdrowej ludzkiej psychiki. Rasizm ułatwia rozumienie świata i życie w społeczeństwie, ale to tolerancja cywilizuje nasze życie.

Wszyscy jesteśmy rasistami
Źródło zdjęć: © Przekrój

15.11.2007 | aktual.: 15.11.2007 12:35

Uważasz się za tolerancyjnego. Nie byłeś co prawda na Paradzie Równości, ale gdybyś tylko mógł, to na pewno byś poszedł. Wkurza cię Młodzież Wszechpolska. Nie masz nic przeciwko homoseksualistom. Czarnoskórzy też ci nie przeszkadzają. Na studiach miałeś nawet kolegę z Konga.

Więc pewnie poczujesz się rozczarowany, kiedy ci powiem, że to wszystko na nic. W głębi duszy jesteś rasistą, homofobem i seksistą. Jak my wszyscy. Nietolerancja – oto ciemna część naszej natury. Druga strona altruizmu, efekt uboczny życia w społecznych grupach, wynik kooperacji nastawionej na osiąganie wspólnych korzyści.

Uprzedzenia to nie patologia

– Przyzwyczailiśmy się traktować nietolerancję jako patologię – oświadczył tygodnikowi „New Scientist” antropolog Francisco Gil-White. – Czas zmienić zdanie. To naturalna cecha naszego umysłu. Wynik ewolucji. Co więcej – nietolerancja bywa społecznie pożyteczna.

Brzmi jak herezja? Z tym poglądem zgadza się wielu naukowców. – Jeśli chcemy zakończyć etniczne spory, zlikwidować rasowe uprzedzenia, musimy dokładnie zrozumieć naturalne psychologiczne mechanizmy, które za nimi stoją – argumentują. Ludzka skłonność do formowania się w grupy na podstawie dziwnych przesłanek – od koloru skóry po styl ubierania – znana jest w psychologii nie od dziś. – Nasze umysły muszą być tak zorganizowane, że dzielą świat na grupy niemal automatycznie – mówi psycholog Lawrence Hirschfeld z University of Michigan. Potwierdza to wiele eksperymentów. I pokazuje, że zwykliśmy faworyzować członków swojej grupy, nawet jeśli stanowi ona zupełnie przypadkowy zbiór osób.

Najlepiej obrazują to eksperymenty psychologa społecznego Henri Tajfela. W jednym z nich podzielił on ochotników na fanów malarstwa Kandinskiego i Klee. Okazało się, że nawet taki podział powodował faworyzowanie członków swojej grupy (co oznaczało łatwiejsze wybaczanie błędów i wyższe wynagradzanie za pracę). Ten sam mechanizm pokazywały opisane w książce „Psychologia i życie” Philipa Zimbardo doświadczenia Jane Elliot, nauczycielki. Pewnego dnia podzieliła swoją klasę według koloru oczu, mówiąc, że dzieci jasnookie są mądre, miłe, uczynne, a dzieci ciemnookie złe, głupie i niefajne. W ciągu kilkunastu minut doprowadziło to do powstania dwóch zwalczających się minispołeczności. Dzieci przedstawione jako lepsze dręczyły kolegów z drugiej grupy. Następnego dnia nauczycielka powiedziała, że się pomyliła i że to jasnookie dzieci są gorsze. Sytuacja natychmiast się odwróciła.

Głupie? Może. Ale typowe dla wszelkich ludzkich grup. Jednak nie czyni to z nas jeszcze rasistów. Właściwie to nawet wcale nie takie złe: badania psychologiczne z ostatniego roku pokazują przynajmniej jedną pozytywną cechę wynikającą z tego dzielenia się na grupy i trzymania ze swoimi.

Psycholog polityczny Ross Hammond z Brookings Institution w Waszyngtonie i Robert Axelrod z University of Michigan przeprowadzili symulację, z której wynikło, że to promuje kooperację. Co więcej, współpraca w ramach grup przebiega znacznie efektywniej, gdy jest jakiś czynnik łączący ludzi – choćby był to losowo przyporządkowany im kolor, który obiektywnie zupełnie nic nie znaczy.

Naukowcy zaobserwowali, że współpraca w społeczeństwie podzielonym na kolorystyczne getta przebiega sprawniej niż w dużej, „bezbarwnej” grupie. Grupy kolorowe są lepiej wewnętrznie zorganizowane, a wszelkie zachowania aspołeczne polegające na wspieraniu kogoś „innego koloru” są piętnowane. – Etnocentryzm napędza kooperację – wysnuli wniosek badacze.

Dawniej przynależność grupowa ułatwiała funkcjonowanie. Pewne było, że członek tej samej rodziny, plemienia, rodu będzie dzielił ze mną te same normy, przez co łatwiej będzie z nim współpracować – wiadomo, czego się po takim spodziewać. Z tego powodu zaczęto odrębność grup zaznaczać zwyczajami lub ubiorem.

W nowoczesnym świecie postrzeganie społeczeństwa przez grupy to ewolucyjna zaszłość. Niechęć do obcych dostajemy razem z nią w pakiecie. Wszak każdy spoza grupy groził zaburzeniem norm i był przez nią sekowany. Dlatego mamy tendencję do postrzegania obcych nie jako innych, ale jako oszustów, złych, skorumpowanych, zepsutych, pozostających wobec nas we wrogim układzie. By szybko reagować na niebezpieczeństwo grożące ze strony takiego obcego, nauczyliśmy się rozpoznawać go w ułamku sekundy. Pomogła nam w tym inna cecha naszego umysłu – skłonność do klasyfikowania świata za pomocą stereotypów.

Pracowity jak Murzyn

Słowo „stereotyp” ma greckie korzenie. „Stereos” znaczy stanowiący bryłę, stężały, „typos” – odbicie, obraz. Mówiąc najprościej, stereotyp to utrwalony obraz czegoś, który nosimy w umyśle. Jak do niego wnika?

Następuje to we wczesnym dzieciństwie. Im wcześniej stereotyp trafia do naszej głowy, tym trudniej go stamtąd wyrzucić. Stereotypy przyswajamy sobie bardzo wcześnie, ucząc się i poznając świat. Mózg za ich pomocą upraszcza rzeczywistość, co pomaga mu segregować dane. Każdy z nas ma w swojej głowie stereotypowy obraz otaczających nas przedmiotów, ludzi i zjawisk. Dzięki temu umiemy odpowiedzieć na pytanie: co to jest piłka, dom, mama, co robi lekarz. Stereotyp powstaje w rezultacie bezrefleksyjnego przyjmowania opinii rozpowszechnionych w danym środowisku. A ponieważ przekazywane treści są zawsze zabarwione ocenami i emocjami, powoduje to, że stereotyp jest przekaźnikiem zarówno społecznej sympatii oraz aprobaty, jak i uprzedzeń, dezaprobaty lub antypatii. – Stereotypy dosięgają nas wszystkich, przyswajamy je w procesie uczenia się. Ich rola polega na upraszczaniu rzeczywistości, redukowaniu niepewności – twierdzi profesor Deborah Best pracująca w Wake Forest University w Winston-Salem w Karolinie Północnej.

Dzięki myśleniu stereotypami możemy objąć rozumem otaczający nas świat. Jednak to szufladkowanie ma także złe strony. Najlepiej wiedzą o tym blondynki, które nie są głupie, hojni Szkoci, uczciwi Cyganie i pracowici Murzyni.

Świadomość, że stereotypy na stałe osiedlają się w naszych mózgach, nie jest taka najgorsza. Znacznie poważniejsze jest to, że mogą one bezpośrednio wpływać na nasze zdolności poznawcze i zdrowie. Przekonali się o tym Jeffrey Hausdorff z Beth Israel Deaconess Medical Center w Bostonie i Becca Levy z Yale University. Przez 10 minut pokazywali oni starszym osobom wywołujące stereotypowe skojarzenia słowa: „murzyn”, „głupi”, „mądry”, „doświadczony” itp. Po tym krótkim praniu mózgu badani mieli rozwiązać serię zadań matematycznych. Po ciągu słów wywołujących negatywne skojarzenia badani zareagowali stresem – ich praca serca, ciśnienie krwi, przewodnictwo skórne nasiliły się, pozostając w tym stanie przez 30 minut. Badani mieli także problemy z koncentracją. Tymczasem osoby pokrzepione pozytywnymi wyrazami przebrnęły przez matematyczne wyzwanie bezstresowo.

– Chroniczny stres związany jest często z pojawianiem się chorób – mówi Levy. – Dlatego uważam, że wielokrotne, powtarzające się wzbudzanie negatywnych stereotypów na przestrzeni lat może znacznie pogarszać zdrowie starszych osób. O tym należy jednak pamiętać już za młodu. Wtedy bowiem stereotypy osiedlają się w naszych umysłach. W tym czasie jesteśmy też bardziej podatni na ich wpływ.

Że co, że to niby nieprawda?

Naukowcy sprawdzili, że film reklamowy przedstawiający emocjonalną, nieumiejącą logicznie myśleć, bezradną kobietkę pogarsza zdolności umysłowe oglądających go studentek. Bardzo dobre studentki matematyki po projekcji takiej reklamy miały problemy z rozwiązywaniem zadań. Zaczynały także unikać roli lidera podczas rozwiązywania problemów z partnerem. Efekt „zagrożenia stereotypem” wzbudził wątpliwości wśród studentek co do ich możliwości intelektualnych. Sparaliżował je lęk przed powieleniem stereotypu. Przyczyn niewykonania zadań doszukiwały się w sobie, nie biorąc pod uwagę stopnia ich trudności.

Skazani przez imię

O zgrozo, na stereotypy nie są odporni nawet ci, którzy teoretycznie powinni wydać im walkę. Dowiódł tego psychiatra Luke Birmingham- z University of Southampton. Poprosił on 464 brytyjskich kolegów po fachu o diagnozę na podstawie jednostronicowego opisu 24-latka, który poturbował konduktora. Opinie lekarzy okazały się znacznie bardziej przychylne, gdy analizowali młodzieńca o imieniu Matthew, niż gdy diagnozie poddawali tego samego chłopca, ale o imieniu Wayne. Ponad 75 procent lekarzy podeszło bardziej wyrozumiale do osoby zwanej Matthew, doszukując się w jego przypadku schizofrenii i zalecając mu pomoc medyczną.

Wayne został obdarzony przez psychiatrów bardziej negatywnym charakterem. Dwa razy częściej niż Matthew był diagnozowany jako symulant, narkoman i cierpiący na zaburzenia osobowości. Imię Wayne jest bardziej popularne wśród ludzi z niższym statusem socjoekonomicznym, któremu często towarzyszy zaniedbanie środowiskowe. Wskutek stereotypowych skojarzeń, jakie te imiona wywołują w Wielkiej Brytanii, zniekształciły one rozpoznanie lekarskie!

Czy ze stereotypami można walczyć? To bardzo trudne. „Badania nad tłumieniem myśli wskazują, że trudno jest celowo nie myśleć na jakiś temat – pisze psycholog społeczny Todd Nelson w książce „Psychologia uprzedzeń”. – Z tej przyczyny niezmiernie trudno jest unikać stereotypowych myśli podczas formułowania ocen innych ludzi. Jak na ironię podobne wysiłki wzmagają często naszą skłonność do przypominania sobie niechcianych stereotypów!”.

Uczłowieczać uprzedzenia

Jak widać, to duża naiwność sądzić, że nasza tolerancja zależy jedynie od odpowiedniego wychowania. Ludzie są biologicznie skazani na uprzedzenia. Na szczęście pocieszające jest to, że co naturalne i biologiczne, wcale nie musi być moralne i dozwolone. Wielu mężczyzn odczuwa podniecenie na widok atrakcyjnej 15-latki. To także biologicznie normalne. Ale w większości społeczeństw kontakty z dziewczynkami w tym wieku są zabronione i mężczyźni (w ogromnej większości) potrafią kontrolować swoją chuć. Podobnie powinno być z nietolerancją.

No cóż, jednak gadanie gadaniem, a mózg swoje wie. Grupie ochotników, których mózgi podglądano za pomocą magnetycznego rezonansu funkcjonalnego, pokazywano zdjęcia przedstawiające zapuszczonych i brudnych bezdomnych. Ku zaskoczeniu prowadzącej badanie Susan Fiske z Princeton University u oglądających, którzy sami siebie określali jako tolerancyjnych i otwartych na inność, uaktywniały się obszary mózgu odpowiadające za rozpoznawanie obiektów, a nie ludzi. „Śmieć nie człowiek” – myślało im się bezwiednie.

Czy można to jakoś zmienić? Na szczęście okazuje się, że tak. Rozmaite kampanie społeczne mogą przynosić czasem pozytywne efekty. Fiske powtórzyła swój eksperyment. Pokazując obrazy bezdomnych, tym razem zadała oglądającym jedno pytanie: „Jak myślisz, jakie warzywa lubi ta osoba?”. Na te słowa aktywność mózgu badanych przeniosła się do części „dla ludzi”. A zatem poznając bliżej grupy, co do których czujemy uprzedzenia, możemy walczyć ze swoją nietolerancją.

Skoro bowiem w naszej psychice tkwi ziarno rasizmu, tak samo jest w nas miejsce dla tolerancji i empatii. Kiedy dowiemy się i zrozumiemy, jakie sytuacje uwalniają w nas konkretne instynkty, łatwiej nam będzie dopuszczać do głosu lepszą część naszej natury.

Olga Woźniak

Spier... stąd, czarnuchu!

Cudzoziemiec w Polsce to najczęściej Ukrainiec. Innych rzadko spotykamy nad Wisłą. I dlatego nie mają łatwo. Za bardzo się wyróżniają
Oficjalnie jest ich mniej więcej 40 200. Ilu naprawdę? Nie wiadomo. Szacuje się, że blisko 300 tysięcy. Nie za wielu na tak duży kraj jak Polska. Być może dlatego cudzoziemcy wciąż budzą w nas zdziwienie. Czasem ciekawość. Częściej – niechęć. Wielu miało nadzieję, że przyjęcie Polski do Unii Europejskiej zmieni ich sytuację na lepsze. Zmieniło się tylko tyle, że od 2004 roku obcokrajowcy dzielą się u nas na dwie kategorie: obywateli krajów Unii Europejskiej – tolerowanych – oraz przybyszów z tak zwanych krajów trzecich, którzy nie są zbyt mile widziani.

Łatwiej z legalnym

Statystyki mówią, że przypadki przemocy na tle rasowym zdarzają się w Polsce rzadko. Według danych- policji w 2006 roku wszczęto postępowanie w 155 przypadkach. Również instytucje zajmujące się ochroną praw obywatelskich rzadko dostają skargi od cudzoziemców (Rzecznik Praw Obywatelskich rocznie otrzymuje ich około 30). Jak to jednak często bywa, rzeczywistość nieco różni się od statystyk. - Leke, który do Polski przyjechał z Nigerii, został napadnięty - w autobusie. – Zgłosiłem się na policję, powiedziałem, że zabrano mi telefon i portfel – opowiada. – Ale policjant powiedział, że nic nie może zrobić, i nie przyjął zgłoszenia. Większość cudzoziemców w ogóle na policję nie dociera. – Po pierwsze, dlatego że wielu z nich to uchodźcy, którzy z władzą wiążą raczej złe wspomnienia – tłumaczy Zuzanna Ronowicz, doradca- zawodowy z Międzykulturowego Centrum Adaptacji Zawodowej. – Po drugie, poszkodowani obcokrajowcy nie wierzą, że zgłoszenie szkody przyniesie jakiś skutek. Po trzecie wreszcie, wielu obcokrajowców w
ogóle nie ma pojęcia, że może coś zgłosić.

Trudno się zatem dziwić, że – mimo naszych statystyk – według badania unijnej Agencji Praw Podstawowych (FRA) z siedzibą w Wiedniu sytuacja przedstawia się tak: „Liczba aktów przemocy i przestępstw na tle rasowym wzrosła w ciągu ostatnich sześciu lat w ośmiu krajach Unii Europejskiej, w tym w Polsce – głosi wydany przez nią dokument. – W trzech państwach: Czechach, Szwecji oraz Austrii liczba takich przypadków spadła, a pozostałe 16 państw w ogóle nie prowadzi badań w tym kierunku”. Od 1989 roku liczba obcokrajowców w Polsce stale rośnie. Większość przebywa tu nielegalnie. Dla prawa nie istnieją.

Największą grupą obcokrajowców przybywających do Polski są obywatele byłego Związku Radzieckiego (Ukrainy, Białorusi i Rosji-). Zbliżona do naszej kultura oraz brak wyraźnych różnic w wyglądzie pozwalają im na dość szybką adaptację.

Gorzej mają ci, po których od razu widać, że są nie nasi. Ciemnoskórzy, Azjaci, Czeczeni.

Wolny od obcokrajowców

Pierwsze słowa, które poznają Afrykanie w Polsce, to „kurwa” i „spierdalaj”. – „Spierdalaj stąd, czarnuchu” to częsta odzywka pod moim adresem – mówi Leke z Nigerii. „Murzyn” – uważane przez czarnoskórych za obelgę – to jedno z łagodniejszych określeń. W tramwaju starsze panie odsuwają się ostentacyjnie. Afrykanom ciężko też wynająć mieszkanie. Czy Polska jest pod tym względem nietypowa? Nie. W Europie takich problemów doświadcza wielu emigrantów. W prasie zachodniej standardem są ogłoszenia „wynajmę nie dla obcokrajowców”. Rzadkością są sprawy takie jak w Belgii, gdzie w 2006 roku sąd wydał wyrok trzech lat więzienia w zawieszeniu za publikację ogłoszenia, w którym znalazła się informacja, że oferowane mieszkanie znajduje się w „budynku wolnym od cudzoziemców”.

W efekcie cudzoziemcy żyją w gettach. Pedro, który pochodzi z Peru, mieszka w Polsce od trzech lat. Ożenił się z Polką. Trudno mu jednak chwalić swoich polskich sąsiadów. – Stale ktoś przebija mi opony w samochodzie – opowiada. – Jestem straszony policją i szykanowany: „Nie jesteś stąd, nie należy ci się miejsce na parkingu”. Sąsiedzi przychodzą do nas pod byle pretekstem, żeby obejrzeć mnie jak jakiś egzotyczny okaz. Najczęściej powodem wizyt jest podejrzenie, że kradnę im prąd. Rodzina żony nie utrzymuje z nimi kontaktu. Spotykają się tylko z małżeństwami mieszanymi – takimi, w których jedno z małżonków jest obcokrajowcem.

– Oceniamy cudzoziemców, kierując się stereotypami, a to bardzo niebezpieczne narzędzie. To coś niby obraz, ale to tylko fragment wiedzy, w dodatku bardzo złudny – mówi ksiądz Edward Osiecki z Ośrodka Migranta, duszpasterz uchodźców. – Daje człowiekowi poczucie, że coś wie, ale w rzeczywistości nie wie nic. I na tym „nicniewiedzeniu” buduje dalsze opinie. Częsty jest na przykład stereotyp, że azjatyckie grupy są bardzo zamknięte. Tymczasem to my zamykamy się przed nimi. Nie chcemy o nich nic wiedzieć.

Ksiądz Osiecki wspomina historię Wietnamczyka, który wiedząc, że Boże Narodzenie to dla Polaków wyjątkowe święto, przygotował prezenty dla sąsiadów. Niewielu otworzyło mu drzwi. Prawo polskie określa, że osoby ze statusem uchodźcy lub zgodą na pobyt tolerowany mają nieograniczony dostęp do pracy w naszym kraju. Mogą się zarejestrować jako bezrobotni w powiatowym urzędzie pracy, nie muszą spełniać żadnych dodatkowych warunków. Niestety, pracodawcy nie chcą ich zatrudniać. – Jeśli dostają pracę, to najczęściej prostą, fizyczną – mówi Zuzanna Ronowicz. Najtrudniej na rynku pracy mają ci z imionami takimi jak Mahomet czy Ahmed. - Polacy myślą: „Arab terrorysta”.- Nie tylko zresztą Polacy. Ze względu na dyskryminację rząd szwedzki wprowadził projekt zatrudnienia na podstawie anonimowych podań o pracę. Pracodawca ma decydować tylko na podstawie danych o doświadczeniu i umiejętnościach kandydata. Podobne pomysły pojawiły się w wielu krajach Unii Europejskiej.

Większość legalnie pracujących obcokrajowców w Polsce (około 70 procent) prowadzi własną działalność gospodarczą. Niektóre grupy, Arabowie czy Wietnamczycy, zatrudniają się – często na czarno – u swoich rodaków.

70 procent imigrantów arabskich stanowią współmałżonkowie obywateli polskich. Nierzadkie są jednak historie takie jak Rabbiego z Maroka, któremu odmawia się możliwości odwiedzenia żony w Polsce. Ania jest zdruzgotana. – W styczniu wzięliśmy ślub w Maroku, a Rabbi do tej pory nie dostał wizy – mówi. – Oto jak rozdziela się rodziny z powodu innej wiary i narodowości.

Arabów raczej nikt nie zaczepia w Polsce na ulicy. Im życie uprzykrzają urzędnicy. – Świat ogarnął strach związany z terroryzmem. Tylko czy to powód, żeby w taki sposób traktować muzułmanów? – pyta retorycznie ksiądz Osiecki. – Terrorysta nie będzie się narażał, żeby czekać na paszport. Ma pieniądze i papiery.

Samir z Tunezji o niechęci Polaków do Arabów dowiaduje się z forów internetowych.

– Dziwi mnie, że administratorzy forów nie zwracają uwagi na to, co wypisują internauci – mówi. – Nikt mi w oczy nie powie, że mnie nie lubi. A jednak rano w wózku dziecka znajduję śmieci. Kiedy lecieliśmy samolotem z rodziną, żoną i małym dzieckiem, zostaliśmy bardzo dokładnie przeszukani.

Mirosław Bieniecki, socjolog z Instytutu Spraw Publicznych, potwierdza nadgorliwość polskich władz w stosunku do Arabów: – Po jednym z alarmów bombowych - w warszawskim metrze w ciągu godziny w centrum Warszawy policjanci zatrzymali 17 Arabów. Skąd oni ich tylu wzięli? – zastanawia się.

Polska wciąż jest krajem stosunkowo jednorodnym etnicznie. Czy powinniśmy obawiać się zalewu cudzoziemców?

– Nie zatrzymamy ich na granicy – mówi ksiądz Osiecki. – Ale zamiast się ich bać, możemy skorzystać na ich obecności. Globalizacja jest wielką szansą, mimo że niesie mnóstwo problemów. Każde ścieranie się jest trochę konfliktogenne. Na szczęście te konflikty nie dotyczą rzeczy ogólnoludzkich, najistotniejszych. Ja nie muszę zmieniać swoich przekonań religijnych pod wpływem cudzoziemców. Nie muszę zmieniać mojej kultury, natomiast dzięki obcokrajowcom – ludziom tak innym ode mnie – muszę spojrzeć na nią z pewnym dystansem. A to rozwija.

Ewa Koszowska

Geny niewolników

Rasy ludzkie istnieją, naukowcy nie mają co do tego wątpliwości. Tylko że zdaniem jednych są one rzeczywistością biologiczną, a według drugich – kategorią społeczno-polityczną, która z biologią nie ma nic wspólnego

Nawoływanie do ignorowania rasy w diagnostyce i leczeniu jest nawoływaniem do ignorowania biologii – twierdzi Joel Buxbaum z Instytutu Badawczego Scripps w Kalifornii. – Badania z ostatnich 35 lat odkryły znaczące różnice między grupami rasowymi i etnicznymi w ich stopniu metabolizowania leków, w klinicznych odpowiedziach na nie i w ich ubocznych działaniach.

No więc istnieją te rasy czy nie? Co na to nauka?

Zacznijmy od zwolenników istnienia biologicznych ras ludzkich. Nie ma co kryć: dane, które przytaczają, są bardzo przekonujące. Szczególnie, kiedy dotyczą mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Po pierwsze, dlatego że jest to kraj, w którym prowadzi się najwięcej badań naukowych na świecie. A po drugie, amerykańskie społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane rasowo i etnicznie. Stanowi więc świetny poligon dla analiz. Wynika z nich, że – jak pisze Constance Holden w tygodniku „Science” – czarnoskórzy mieszkańcy USA aż 10 razy częściej cierpią na niewydolność nerek niż biali obywatele. Wśród Afroamerykanów odnotowuje się też trzykrotnie częściej przerost mięśnia sercowego. Ponaddwukrotnie częściej chorują na cukrzycę. Szybciej umierają z powodu chorób układu krwionośnego. „Science” podaje, że choroby, które tak często dotykają Afroamerykanów, są wynikiem niedoborów tlenków azotu w ich organizmach. Wykryto nawet konkretne wersje genów odpowiedzialne za ten stan. Jedna z nich w swej „zdrowszej” mutacji występuje aż u 60
procent białych mieszkańców USA i tylko u 30 procent czarnych obywateli. Inny z genów, którego obecność – jak się przypuszcza – aż dziesięciokrotnie podnosi ryzyko pojawienia się niewydolności serca, wykryto u 40 procent Afroamerykanów! Te różnice były tak wyraźne, że kilka lat temu w USA pojawiła się oficjalnie zatwierdzona „terapia rasowa”. Chodzi o BiDil reklamujący się jako „pierwszy lek dla Afroamerykanów z niewydolnością serca”. Drugą grupą przebadaną pod kątem różnic rasowych są Hindusi. Niezależnie od tego, gdzie mieszkają – czy w USA, czy w rodzimych Indiach – częściej zapadają na zawały serca w porównaniu z osobami pochodzenia europejskiego. Czterokrotnie częściej chorują też na cukrzycę i mają niższy poziom „dobrego” cholesterolu.

Dziedzictwo przodków

Jednak jak dowodzi Sharon Moalem w książce „Survival of the Sickest” („Przetrwają najbardziej chorzy”), sama rasa nie jest jeszcze pełnym wyjaśnieniem rozmaitych dolegliwości. „Wiele z różnic genetycznych wcale nie jest typowych dla »rasy czarnej« – pisze Moalem – ale wyłącznie dla Afroamerykanów. Czarni żyjący w Afryce nie mają takiego nadciśnienia jak Amerykanie o afrykańskich korzeniach”. Jak to możliwe?

Wysokie ciśnienie w dużej mierze zależy od ilości spożywanej soli (między innymi z tego powodu zwie się ją białą śmiercią). Z drugiej strony jednak bez soli nie moglibyśmy żyć. W pewnych skrajnych wypadkach organizmowi bardziej zależy na jej utrzymaniu niż na regulowaniu ciśnienia. Do takiej właśnie sytuacji dochodziło na... statkach niewolniczych, którymi przewożono Murzynów na amerykańskie plantacje. „[Niewolnicy] byli transportowani w okropnych warunkach – czytamy u Moalema – zwykle nie karmiono ich lub nawet nie dawano im wystarczającej ilości wody. Śmiertelność była bardzo wysoka. Możliwe, że ci, którzy posiadali naturalną zdolność do utrzymywania wysokiego poziomu soli w organizmie, mieli większą szansę przetrwania – dodatkowa sól pomagała utrzymać im dość płynów, by uniknąć śmiertelnego odwodnienia. (...) A kiedy połączy się tę zdolność z nowoczesną, bogatą w sól dietą, otrzymuje się podwyższony stopień nadciśnienia”.

Problemy Hindusów zaś – jak podaje „Science” – mogą wynikać z cyklicznych klęsk głodu, jakie dopadały mieszkańców Półwyspu Indyjskiego. Przetrwać mogli tylko ci, których organizm łatwo odkładał zapasowy tłuszcz. W dobie obfitości skutkuje to otyłością, cukrzycą i zawałami serca.

Inteligencja ras

Sharon Moalem ucieka od dyskusji o tym, czym jest rasa. „Zamiast martwić się, czy rasy są, czy ich nie ma, lepiej skupmy się na tym, co wie i czego używa zaawansowana nauka medyczna. A wiemy, że poszczególne populacje dzielą genetyczne dziedzictwo, które niemal na pewno jest rezultatem odmiennych nacisków ewolucyjnych, jakich rozmaici przodkowie doświadczyli, gdy podróżowali po Ziemi”.

Bardziej zdecydowany jest Jonathan Marks, antropolog z Uniwersytetu Karoliny Północnej w Charlotte. – Rasy są bardzo rzeczywiste jako doświadczenie społeczne i polityczne, ale całkowicie nierzeczywiste jako kategorie biologiczne – powiedział „Przekrojowi”. – Wszystkie populacje ludzi różnią się między sobą, tylko że pojęcie „rasa” ignoruje niektóre różnice, a wyolbrzymia inne.

Informacje o większej podatności Afroamerykanów na niektóre choroby kwituje ironicznie: – Z badań wynika, że kominiarze częściej chorują na raka moszny, mieszkańcy Afryki Środkowo-Zachodniej na anemię sierpowatą, Żydzi na chorobę Taya-Sachsa, mieszkańcy Europy Północnej na mukowiscydozę, a dzieci starszych matek – na zespół Downa. Ale to nie ma nic wspólnego z „rasą” w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. U ludzi występuje różne ryzyko zachorowań zależne od ich pochodzenia, stylu życia i pracy. Sprowadzanie dyskusji do pojęcia rasy to przecenianie zależności genetycznych.

Jako najbardziej wymowny przykład profesor Marks podaje wypowiedź jednego z najsłynniejszych genetyków świata, odkrywcy struktury DNA Jamesa Watsona. Parę tygodni temu oznajmił on, że czarni są mniej inteligentni od białych. Ale zdaniem Jonathana Marksa pokazuje to wyłącznie, jak mało wiemy o inteligencji. Na wyniki standardowych testów IQ mają bowiem wpływ nie tylko geny, ale też rodzina, wydatki na edukację, zdrowie czy poczucie własnej wartości. – Ktokolwiek podróżował po Afryce wie, że biedni i źle wykształceni ludzie często płynnie mówią kilkoma różnymi językami. Świadczy to o inteligencji, której nie wykażą jednak standardowe testy.

Na razie konsekwencje tych słów najdotkliwiej odczuł sam Watson. Za swą niefortunną wypowiedź został zwolniony z funkcji dyrektora Cold Spring Habor Laboratory. I w niczym nie pomogły mu lepsze – jego zdaniem – geny rasy białej.

Wojciech Mikołuszko

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)