Wstrząsająca relacja spod Kijowa. Rosjanie zbombardowali wszystko
- Nie wiem, czy mój dom jeszcze stoi. Nie wiem też, czy niektórzy moi znajomi z Irpienia i Buczy jeszcze żyją. Wiem natomiast, że rosyjscy terroryści dopuszczają się tam zbrodni - mówi WP Petro Tsymbal, ukraiński filmowiec, który wraz z rodziną, zdołał ewakuować się spod kijowskiej miejscowości.
10.03.2022 | aktual.: 10.03.2022 14:09
Zobacz także
39-letniego Tsymbala, montażystę i producenta filmowego, ojca trójki dzieci w wieku 11, 15 i 17 lat, wojna zastała w Irpieniu, leżącym nieopodal Kijowa. Wkrótce po tym, jak Rosjanie zaczęli ostrzeliwać miasto, wysłał dwie córki i syna do wuja pod Winnicę. Sam z żoną został na miejscu jeszcze przez kilka dni. Widział, jak żołdacy reżimu Władimira Putina niszczą jego ukochany Irpień.
- Bomby spadły na domy, budynki mieszkalne, na gazownię i ciepłownię. Irpień został też odcięty od sieci elektrycznej. Po przeprowadzeniu ostrzału Rosjanie wjechali czołgami i transporterami opancerzonymi. Wykorzystywali cywilne zabudowania jako osłonę, żeby ukraińskie wojsko nie mogło używać przeciwko nim artylerii - opowiada.
Od 4 marca z Irpienia zaczęły kursować pociągi ewakuacyjne do Kijowa. Już dzień później pełna ludzi stacja kolejowa została ostrzelana. Jak relacjonuje nasz rozmówca, ogień artyleryjski nie był bardzo agresywny. Jego celem było wywołanie chaosu i paniki. Zniszczone zostały jednak tory kolejowe i jedyną drogą ucieczki stał się nieczynny most, prowadzący do wsi Romaniwka.
W sobotę Petro i jego żona poszli właśnie w kierunku tego mostu. Część trasy pokonali samochodem dzięki wolontariuszom, którzy pomagają uciekającym z miasta. Po deskach, które ułożono na zniszczonych fragmentach mostu, przedostali się na drugą stronę rzeki Irpień.
Pociski lecą w stronę cywilnych budynków
W Romaniwce wsiedli do autobusu, którym ukraińska gwardia narodowa zabiera ludzi na dworzec kolejowy w Kijowie. - Na tym dworcu nie jest aż tak niebezpiecznie, bo dobrze działa obrona przeciwlotnicza. Zestrzeliwuje rakiety, które lecą w stronę budynków. Kilka dni temu jednego pocisku nie udało się strącić, trafił w magistralę ciepłowniczą i część Kijowa była bez ogrzewania - tłumaczy Tsymbal.
- W Kijowie wsiedliśmy w pociąg do Winnicy. Następnego dnia rano pojechaliśmy autem do wioski, w której mieszka mój wuj. Zabraliśmy dzieci, wróciliśmy do Winnicy i wsiedliśmy w pociąg do Lwowa. Na miejsce dotarliśmy w środku nocy. Zadzwoniliśmy po taksówkę i nią dojechaliśmy do mieszkania mojego przyjaciela. Cała podróż z Irpienia przez Winnicę do Lwowa zajęła nam dwa dni.
Filmowiec z Irpienia mówi, że teraz jego miasto w części kontrolują Rosjanie, a w części Ukraińcy. Linią rozgraniczającą obie strefy są tory kolejowe. Żadna droga, którą można wydostać się do miasta, nie jest przejezdna.
- Nie wiem, czy mój dom jeszcze stoi. Nie wiem też, czy niektórzy moi znajomi z Irpienia i Buczy jeszcze żyją. To osoby, które mają problemy ze zdrowiem i nie są w stanie się stamtąd wydostać. Nie mają jedzenia, wody, prądu - wymienia.
- Wiem za to, że rosyjscy terroryści dopuszczają się w Irpieniu zbrodni. W tej części miasta, którą kontrolują, żołnierze strzelają do cywilów, którzy próbują się ewakuować. Rosjanie i Białorusini nie są tak agresywni, jak kadyrowcy, ale jak dostają rozkaz, że mają strzelać, to strzelają.
- Miasto niszczyła nie tylko artyleria, bomby zrzucano też z samolotów. I wyglądało na to, że pociski nie spadały w przypadkowe miejsca. Wybuchały tam, gdzie gromadzili się ludzie albo na szlaki, którymi próbowali wydostać się z miasta.
- Na jednym z takich szlaków jest kościół, w którym można się schronić. Wolontariusze zabierają stamtąd uchodźców samochodami do mostu do Romaniwki. Ten kościół został ostrzelany z haubic, które wykorzystują 120-milimetrowe pociski. Most w Romaniwce też ostrzeliwano, a przecież Rosjanie wiedzieli, że nie ma tam wojska, że to droga ewakuacyjna. Oni nie chcą, żeby cywile uciekali z takich miast jak Irpień, bo jeśli zostaną, ukraińskiej armii trudniej będzie wszystkich bronić.
Tsymbal, tak jak wszyscy jego rodacy, prosi o pomoc w doprowadzeniu do zamknięcia nieba nad Ukrainą. - Nasze wojsko radzi sobie bardzo dobrze, nasze morale jest wysokie. Ludzie nie kryją się po domach, tak jak chciałby tego Putin. Zachowują spokój, pomagają sobie, przekazują sobie ważne informacje. Mówią wolontariuszom o miejscach, w których mogą być osoby potrzebujące pomocy. Jednak bez stworzenia strefy zakazów lotów nasi cywile nadal będą ginąć - tłumaczy.
- Chcemy także, żebyście informowali, przekazywali prawdę o tym, co dzieje się w Ukrainie, żebyście dementowali kłamstwa rosyjskiej propagandy. Ze wszystkim innym damy sobie radę sami - dodaje.
Wiele informacji traktujących o rzekomych atakach i agresji ze strony ukraińskiej, które podają rosyjskie media, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony Federacji Rosyjskiej.