PolskaWściekła fala - najgorsze powodzie w historii Polski

Wściekła fala - najgorsze powodzie w historii Polski

Powodzie w historii Polski zdarzały się niezwykle często, a ich przebieg i skutki były zawsze niezwykle dramatyczne. O najgorszych powodziach w naszym kraju pisze felietonistka Wirtualnej Polski Marta Tychmanowicz.

Wściekła fala - najgorsze powodzie w historii Polski
Źródło zdjęć: © PAP

„Łzy nieszczęśliwych zostaną osuszone wtedy dopiero, gdy przenikną one do wszystkich serc” – to hasło towarzyszyło powodzi, jaka nawiedziła Gdańsk i Żuławy Gdańskie w kwietniu 1829 roku. Żuławy zostały zalane w ciągu kilku godzin, a wieczorem woda wlała się na ulice Gdańska i zalała trzy czwarte jego powierzchni. Na wyspie Ołowianka stan wody osiągnął 3,36 m ponad średni poziom morza. Następnego dnia na znak klęski powodziowej zabrzmiał dzwon sztormowy. Każdego wieczora na Bramie Żuławskiej rozpalano ognisko z drewna i smoły, żeby wskazać ekipom ratowniczym znajdującym się na łodziach kierunek do miasta. W sumie zalanych zostało 47 wsi i 340 km kwadratowych, 11 tys. osób pozostało bez domów, kilkanaście osób zginęło. Woda w Gdańsku utrzymywała się przez dwa tygodnie. Koncertujący wówczas w Berlinie skrzypek Nicolo Paganini dochody ze swoich występów przeznaczył na wsparcie poszkodowanych w tej powodzi.

W sierpniu 1903 r. Centralny Komitet Robotniczy Polskiej Partyi Socyalistycznej wydał ulotkę, w której nawoływał do niepłacenia podatków, oskarżając władze o tragiczne skutki powodzi z tego roku. Wielka powódź, która wówczas ogarnęła wiele z ziem polskich, w części zaboru rosyjskiego była rzeczywiście katastrofalna.

„Towarzysze! – pisał CKR PPS – Straszna klęska nawiedziła nasz kraj. Woda zalała ogromne przestrzenie, zniszczyła bezlitośnie owoce krwawej pracy ludu roboczego. Zmarnowało się dobytku naszego za dziesiątki milionów rubli. Wiele tysięcy gospodarzy straciło cały swój majątek, wiele tysięcy robotników chodzi bez zajęcia, bez środków do życia. Jakgdyby niedość [pisownia oryg. – przypis MT] było tej zwykłej, codziennej nędzy, co się z nami pokumała i nigdy nas nie odstępuje – jeszcze przyszła ta klęska okropna! Rozpacz i zgroza idzie po kraju... Głód zagląda w oczy... Czają się przeróżne choroby, żeby się rzucić na wynędzniałe ciała ludzkie...”. Nic nie zapowiadało nagłej zmiany pogody i kilkutygodniowych opadów. Prognozy meteorologiczne były optymistyczne i zapowiadały, że lipiec 1903 r. będzie raczej miesiącem suchym. Tymczasem wtedy zdarzyła się powódź długo uznawana za największą w dziejach tego regionu.

Po kolejnej powodzi z 1927 roku, która objęła cztery województwa, aż 1500 rodzin zostało bez jedzenia oraz bez dachu nad głową. 250 tys. hektarów gruntów uprawnych zalały wody, a straty wyceniono na 20 mln zł. Zginęły 64 osoby. Na zalanych terenach zaczęły rozwijać się choroby zakaźne i powołano doraźne szpitale w celu zapobiegnięcia epidemii.

Z kolei w połowie lipca 1934 r. deszcz miał lać się strumieniami, a ulicami płynęły rzeki. Przebywający w Brzesku ks. Jan Szczerbiński wspominał: „Po kilku dniach woda opadła, ale jakiż straszny wprost upiorny widok przedstawiały pola i osiedla ludzkie, przez które przeszła woda. Stosy drzewa, gdzieniegdzie całe domy zwalone bezładnie, sprzęty domowe i gospodarcze, pierzyny, kufry, skrzynie, wszystko cokolwiek służyło człowiekowi przyniosła woda. Np. cały nowy dom osiadł na polach w Wesołowie, a w nim przypłynął właściciel aż z Grodka nad Dunajcem”.

Jeszcze pół roku po tej klęsce Komitet Pomocy Powodzianom pod patronatem prezydentowej Marii Mościckiej organizował zbiórki darów dla 100 tys. powodzian. Zorganizowano np. loterię fantową. Los kosztował jedynie złotówkę, a można było wygrać: „aparaty radjowe, fotograficzne, serwisy porcelanowe, bronzy, kryształy, majoliki, obrazy, wina, perfumy, kakao, kawę, herbatę itp.”.

Wezbrania rzek o charakterze klęsk żywiołowych miały też miejsce w roku 1960 i 1970. Szczególnie ta pierwsza była dotkliwa, zalanych bowiem wówczas było aż 350 tys. hektarów ziemi.

Pamiętna i przywoływana teraz powódź zwana powodzią tysiąclecia miała miejsce w 1997 roku i poza Polską objęła też kilka innych krajów. U nas od 5 lipca przez 70 godzin padało nieustannie na obszarze 14 tys. km. kw. Relacje we wszystkich mediach zmobilizowały ogólnonarodową pomoc dla powodzian Dolnego Śląska. Odra zalała Kłodzko, Racibórz i Opole. Jednym z bardziej dramatycznych wydarzeń było wylanie się wody na ulice Wrocławia w sobotę 12 lipca. Fala pędziła z natężeniem przepływu 3400 m3/sek. 20 tys. wrocławian walczyło z żywiołem i własnym zmęczeniem, żeby uratować miasto. Ułożono prawie 500 tysięcy worków z piaskiem. W niektórych dzielnicach woda sięgała drugiego piętra, zalane zostało 30% miasta. Nad Wrocławiem latało 30 helikopterów, a media informowały, w jaki sposób komunikować się z ich załogami: kolor biały – potrzebna ewakuacja, czerwony – potrzebna żywność i woda, niebieski – potrzebna pomoc lekarska.

Przez cały czas wszyscy czekali na wieści z Trestna, gdzie znajduje się najważniejszy dla Wrocławia wodowskaz. Średni poziom wody w tym miejscu wynosi zazwyczaj ok. 350 cm, kiedy przekroczy 430 cm – ogłasza się stan alarmowy. W lipcu 1997 r. wynosił 724 cm. Gen. Andrzej Matejuk, Komendant Wojewódzki Policji we Wrocławiu wspominał: „Dostaliśmy zgłoszenie, że w jednym z zalanych sklepów na Kozanowie pozostał człowiek. Po wysłaniu tam amfibii z patrolem, okazało się, że w sklepie zamkniętym od wewnątrz, zabezpieczonym żelazną kratą, pływa na pontonie człowiek. Woda cały czas przybierała, a on był już blisko sufitu. Policjanci próbowali dostać się do środka, mężczyzna wewnątrz nie reagował. Postanowiliśmy rozciąć przeszkodę i wówczas człowiek się poruszył i zaczął krzyczeć. Okazało się, że był to właściciel sklepu, który postanowił pilnować swojego dobytku w napompowanym profilaktycznie pontonie, w którym zasnął. Ta interwencja uratowała mu życie”. Straty po powodzi 1997 r. wyniosły około 15 mld złotych.

Szacuje się, że w wyniku powodzi z tego roku, która nie wiadomo czy już się zakończyła, straty wyniosą nie mniej niż 10 mld zł, a poszkodowanych jest blisko 100 tysięcy gospodarstw.

Wiosenny żywioł po raz kolejny uświadomił nam, że choć mamy XXI wiek, to nadal nie potrafimy przeciwdziałać powodziom, a jedynie zwalczać ich skutki.

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (229)