Wrzenie w opolskim magistracie
Do wczoraj prezydent Opola twierdził, że mobbingu w ratuszu nie ma. Teraz zdecydował, że ma to sprawdzić specjalny zespół.
18.06.2004 | aktual.: 18.06.2004 08:24
O mobbingu w opolskim ratuszu piszemy od poniedziałku. Prezydent Ryszard Zembaczyński upierał się jednak, że to "dmuchany problem". Ale wczoraj w jego gabinecie odbyły się dwie rozmowy, które zmieniły sytuację.
Na pierwszy ogień poszły urzędniczki z komisji zakładowej NSZZ Solidarność. W drzwiach kobiety minęły się z budzącym strach pracowników Grzegorzem Małeckim, naczelnikiem wydziału kontroli. Wszystkie urzędniczki zamilkły.
- Na spotkaniu powiedziałyśmy prezydentowi o wszystkim, co leży nam na sercu, rozmawialiśmy też o dużym obciążeniu urzędników obowiązkami - mówi Nina Barwiak, rzecznik prasowy ratuszowego związku.
Potem do gabinetu Zembaczyńskiego wszedł Stanisław Głębocki, naczelnik wydziału inżynierii miejskiej. Nie chciał rozmawiać z prezydentem w cztery oczy. W spotkaniu uczestniczyli związkowcy, Agnieszka Jurowicz, szefowa wydziału organizacyjnego, oraz Dariusz Smagała, przewodniczący komisji rewizyjnej, i pracownicy inżynierii. Naszego reportera wyproszono.
Przypomnijmy, że pod koniec maja to właśnie urzędniczka z tego wydziału popełniła samobójstwo. W ratuszu zaczęto wiązać tę tragedię z nękaniem niektórych pracowników i przesłuchiwaniem ich przez kontrolerów. Według oficjalnego sprawozdania z działalności wydziału kontroli (można je przeczytać w internecie www.opole.pl) w inżynierii sprawdzano wydawanie zezwoleń na usuwanie odpadów komunalnych.
Prezydent i naczelnik Małecki zaprzeczają jednak, by w wydziale odbywała się jakakolwiek kontrola. Tymczasem pracownicy wydziału twierdzą, że od marca do kwietnia była sprawdzana dokumentacja zamówień związanych z oświetleniem miasta, a tym zajmowała się Danuta Cz. Kobietę wzywano na "przesłuchania".
- Miała bardzo wiele dodatkowej pracy w związku z kontrolą - potwierdza Dariusz Kudryński, kierownik referatu. - Staraliśmy się ją odciążać w obowiązkach.
- Tam nie było kontroli, to mylenie pojęć - upiera się prezydent. W środę pisaliśmy, że urzędnicy prosili naczelnika Stanisława Głębockiego o dwa dodatkowe etaty, które rozwiązałyby problem przeciążenia pracą. Ten prosił o nie prezydenta. Nadaremnie. W poniedziałkowej "NTO" znajoma Danuty Cz. mówiła, jak bardzo kobieta bała się zwolnienia z pracy. Nadmiar obowiązków sprawiał, że żyła w strachu, iż nie podoła.
Tymczasem w problem wmieszał się radny Prawicy Janusz Kowalski. Stwierdził, że pracowników inżynierii nękał... naczelnik Głębocki. - To nami poruszyło, bo to nieprawda! - podkreśla Dariusz Kudryński z inżynierii.
- Na spotkaniu swój punkt widzenia przedstawił naczelnik, a pracownicy niczego nie potwierdzili ani niczemu nie zaprzeczyli - twierdzi tymczasem Zembaczyński.
Jak się dowiedzieliśmy, Głębocki rzeczywiście miał okazję obronić się przed każdym zarzutem Kowalskiego. O szczegółach spotkania nie chce jednak mówić żaden z jego uczestników. Dowiedzieliśmy się tylko, że "zostały poczynione ustalenia wymagające dyskrecji". Medialny szum miałby im zaszkodzić.
- Zadecydowałem, że sytuację w wydziale wyjaśni zespół ekspertów składający się psychologów i urzędników - mówi Zembaczyński. - Szczegółów nie podam, nie chcę, by pracowali pod presją prasy. Urząd musi wrócić do swoich zadań. Ludzie mają pracować, pracować i jeszcze raz pracować.
Agata Jop, Artur Janowski
NIE ROZUMIEMY SIĘ
Grzegorz Małecki, naczelnik wydziału kontroli: - Nie będę już więcej rozmawiać o tej sprawie. Mam wrażenie, że mój czas przeznaczony na rozmowy o tym jest czasem straconym. Dlaczego? Bo się nie rozumiemy. Udostępniacie swoje łamy na oszczerstwa i brednie, a przecież można przyjść do wydziału i zobaczyć dokumenty, gdzie są tylko fakty. Dziś moi ludzie są zaszczuci i już nigdy nie wrócimy do tej efektywności kontroli, jaka była w ratuszu. Urzędnicy nie będą z nami rozmawiali.