Wrocławscy lekarze ratują zagrożonych wylewem
Lekarze ze Szpitala Wojskowego we Wrocławiu jako pierwsi na Dolnym Śląsku przeprowadzili zabiegi ratujące życie pacjentom zagrożonym wylewem krwi do mózgu - obwieszcza "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska".
Udar mózgu przytrafia się w ciągu roku pięciu tysiącom Dolnoślązaków. Dzięki nowoczesnemu leczeniu ryzyko ponownego wylewu wynosi u nich zaledwie dwa procent. Wcześniej było pięciokrotnie wyższe
Co bardzo ważne, operacja trwa zaledwie 40 minut. Tradycyjna operacja trwała w takich przypadkach znacznie dłużej. W trakcie zabiegu pacjent jest całkowicie przytomny. Może nawet rozmawiać z lekarzem. Już pięciu chorych przeszło pomyślnie rozszerzenie tętnicy szyjnej tą metodą.
Krzysztof Reczuch, kardiolog interwencyjny ze Szpitala Wojskowego, pod którego kierunkiem wykonano w ostatnim tygodniu pięć zabiegów, uczył się przeprowadzać je m.in. we Włoszech Tam to jest już standardem. Kiedy Włosi usłyszeli, że na 3 miliony ludzi, których leczymy, dopiero teraz zaczynamy takie operacje, złapali się za głowę - mówi lekarz.
W trakcie zabiegu (zwanego fachowo neuroprotekcją proksymalną) poszerzane jest zablokowane wcześniej naczynie krwionośne. Dzięki temu można się pozbyć drobinek skrzeplin i blaszek miażdżycowych.
Wszystkie są wysysane pod koniec operacji razem z około 60 mililitrami krwi - tłumaczy doktor Reczuch. Kiedyś w 10% takich zabiegów ponownie dochodziło do wylewów, czasem nawet w ich trakcie. Teraz ryzyko jest znacznie mniejsze - zapewnia doktor Reczuch. Zoperowani pacjenci czują się doskonale. Wszyscy są już w domu.
Według profesora Wojciecha Witkiewicza, wojewódzkiego konsultanta ds chirurgii naczyniowej, aż 20% wylewów można byłoby uniknąć, gdyby zabiegi rozszerzania tętnicy szyjnej były przeprowadzane częściej - U nas i tak nie jest źle, choć powinniśmy wykonywać około tysiąca takich operacji rocznie. Na razie robimy ponad połowę - tłumaczy. Co ważne, do tej pory Narodowy Fundusz Zdrowia nie odmówił pieniędzy na żaden z wykonanych zabiegów.
Udar mózgu zdarza się Polakom równie często jak mieszkańcom Europy Zachodniej. Niestety, u nas z tego powodu umiera 2 razy więcej ludzi. Poza tym dla naszych pacjentów 3 razy częściej kończy się to kalectwem.(PAP)