"Wprost": Walka o duszę świata
Dziesięć lat temu Rosja wydała Zachodowi nowoczesną wojnę propagandową. Dzisiaj jest w tym starciu górą - pisze Jarosław Giziński w najnowszym numerze tygodnia "Wprost".
25.02.2016 14:39
Występując podczas tegorocznej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa (MSC), Dmitrij Miedwiediew wywołał żywą reakcję, gdy ostrzegł przed możliwością wybuchu nowej zimnej wojny między Rosją i Zachodem. Część obecnych analityków polityki bezpieczeństwa wysłuchała przemówienia rosyjskiego premiera z ironicznymi uśmiechami: dla nich owa zimna wojna toczy się już od dawna. Znany brytyjski dziennikarz Edward Lucas swoją książkę zatytułowaną właśnie „Nowa zimna wojna” wydał już latem 2014 r. Nieprecyzyjna może być jedynie cezura czasowa – niektórzy twierdzą, że Władimir Putin postawił na konfrontację z NATO i całym Zachodem w chwili powrotu na fotel prezydenta, inni skłonni są uznać za rzeczywisty początek konfliktu dopiero rosyjską aneksję Krymu i wojnę na wschodzie Ukrainy.
Medialny atak hybrydowy
Głównym polem starcia stały się przede wszystkim media. – Toczy się wojna informacyjna i my ją przegrywamy – mówił niedawno litewski minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius w rozmowie z portalem The Washington Times. Wytknął Stanom Zjednoczonym i Europie Zachodniej nieporadność informacyjną. Najlepszym przykładem jest sposób informowania świata o rosyjskim zaangażowaniu w Syrii. Moskwa zdołała skutecznie wmówić dużej części międzynarodowej opinii publicznej, że walczy z terrorystami. Wielu ludzi uwierzyło w to przede wszystkim w wyniku zniesmaczenia kunktatorstwem i bezsilnością działań państw zachodnich na Bliskim Wschodzie.
Przeczytaj również: Wałęsa zniszczył swój pomnik
Kolejny przykład to propagandowe wykorzystanie kryzysu imigracyjnego. O ile twierdzenie, że Rosja przyczynia się do sprowokowania coraz większej fali uchodźców, to sfera nieudokumentowanych domysłów, o tyle propagandowe wykorzystywanie kryzysu jest dość oczywiste. Przez pewien czas Europa Zachodnia robiła dobrą minę do złej gry, ale pod koniec stycznia okazało się to już dłużej niemożliwe. Powodem stała się afera z rzekomym zgwałceniem przez bliskowschodnich imigrantów pochodzącej z Rosji 13-letniej dziewczynki. Ostatecznie sprawa okazała się dętą prowokacją celowo nagłośnioną przez rosyjskie media i rozpowszechnioną w Niemczech przez mieszkających tam przesiedleńców z Rosji. Niemieccy politycy nagle przejrzeli na oczy, media nie posiadały się z oburzenia. „Czy on jest tak perfidny, czy może my jesteśmy tacy głupi?” – pytał „Die Zeit” w tekście opatrzonym zdjęciem Putina.
To prawda, że sowiecka i rosyjska propaganda ma długą historię, jednak działając przez całe dekady jako przekaźnik oficjalnych komunikatów władzy w Moskwie, nie mogła zdobyć na Zachodzie odbiorców poza nawiedzonymi miejscowymi komunistami. Inna rzecz, że zachodni pożyteczni idioci już w epoce ZSRR przekonali część społeczeństw do „radzieckiej polityki pokoju”. Po upadku sowieckiego imperium pierwszym polem walki propagandowej stały się oderwane od Moskwy dawne republiki związkowe. Na Kremlu szybko zauważono, że biedne i ograniczone do spraw lokalnych media w uzyskujących niepodległość krajach nie są specjalnie atrakcyjne, więc postawiły na wspieranie swoich telewizji nadających nadal na obszarze całego byłego Związku Radzieckiego pod pozorem zapewniania informacji ludności rosyjskojęzycznej.
Wzorcowym polem telewizyjnej agresji stały się kraje bałtyckie. Tylko na Litwie, gdzie odsetek rdzennych Rosjan nie przekracza 10 proc., w sieciach kablowych można odbierać 29 programów rosyjskich. W dużej mierze z rosyjskich produkcji składa się też oferta kilku litewskich kanałów komercyjnych. Analitycy w Wilnie tłumaczą, że nie są to już napuszone treści rodem z „Prawdy”, ale miękka propaganda pokazująca najpierw kopiującą najlepsze zachodnie wzorce rozrywkę, a niejako przy okazji atrakcyjną, wzbudzającą zaufanie Rosję. Prawdziwe treści propagandowe sączone są w tle, tak by uniknąć nieznośnej nachalności. Niekiedy jednak propagandowe kłamstwa okazywały się tak oczywiste, że rząd Litwy musiał zareagować. Dwukrotnie wydawano zakaz nadawania na terenie kraju programów rosyjskich telewizji Channel One i NTW. Co z tego, skoro ograniczenie dla kablówek trwało jedynie trzy miesiące, a zakaz odbioru satelitarnego jest fikcją.
Zaciężne pułki telewizyjne
Dekadę temu nowa rosyjska propaganda wyszła na szerokie międzynarodowe wody. Jej głównym narzędziem stała się założona w 2005 r. telewizja Russia Today (dziś tylko RT). Tworzony w profesjonalny sposób program tej telewizji miał za wszelką cenę unikać kojarzenia z siermiężną rosyjskością. Przede wszystkim dobrze opłacono native speakerów, co powoduje, że perfekcyjny pod względem językowym przekaz nabiera cech wiarygodności. Relacje pod względem technicznym nie odbiegają od poziomu prezentowanego przez inne telewizje informacyjne na świecie, takie jak CNN, France24 albo Al-Jazeera.
Niemal jednocześnie ruszyła ofensywa propagandowa w internecie. Początkowo tworzono portale informacyjne promujące wygodną dla Rosji wersję świata w jak najatrakcyjniejszy sposób, a jednocześnie ukrywające swoje prawdziwe korzenie. Zupełnie odmienną, znacznie bardziej agresywną formę przybrała rosyjska propaganda internetowa dopiero dwa-trzy lata temu. Rosyjscy dziennikarze jako pomysłodawcę ofensywy trolli zalewających fora dyskusyjne i komentarze medialne wulgarną propagandą wskazują Wiaczesława Wołodina, zastępcę szefa administracji prezydenta Putina. To jego pomysłem miało być utworzenie w Petersburgu Agencji Badań Internetowych, która szybko zdobyła miano „fabryki trolli”. Jak zdradziła pracująca tam przez pewien czas Ludmiła Sawczuk, agencja rekrutowała tysiące ludzi – zarówno znających języki obce Rosjan, jak i obcokrajowców – za granicą. Ich zadaniem było wyszukiwanie publikacji niezgodnych z oficjalną linią Moskwy i dyskredytowanie ich wszelkimi dostępnymi środkami.
Najnowszą rosyjską redutą w walce o internet stała się utworzona jesienią 2014 r., należąca do państwowego operatora medialnego Rossija Siegodnia agencja internetowa Sputnik i portal multimedialny o tej samej nazwie (od prawie roku Sputnik ma także polską wersję internetową i radiową). Specjalnością Sputnika stało się serwowanie dobrze opakowanych półprawd i wykorzystywanie lokalnych przyjaciół Rosji, mających wzmacniać przekazywane treści.
Tania, skuteczna ofensywa
Niezależnie od kanału przekazu najważniejsza jest taktyka sączenia propagandy. W odróżnieniu od rozgłośni amerykańskich Rosjanie odeszli od sztywnego języka i słusznych referatów rodem z lat 80. i 90. Sięgają po stylistykę quasi-tabloidową, bardziej się starając zasiać u odbiorcy wątpliwości, niż przedstawiać mu jedyny słuszny punkt widzenia. Jak to działa, widać było w 2012 r., kiedy w globalnym odbiorze Julian Assange i Edward Snowden wykreowani zostali przez rosyjskie i prorosyjskie media na bohaterów walki o wolność słowa, choć starano się unikać pisania o nich dosłownie w taki sposób.
Co ciekawe, Moskwa potrafi prowadzić swoją wojnę propagandową niskim kosztem. MIA Rossija, firma medialna odpowiedzialna za publikacje Sputnik News, dysponuje rocznym budżetem w wysokości 75 mln dolarów. Z kolei telewizja RT nadaje w kilku językach, dysponując budżetem w wysokości ok. 300 mln dolarów. To dość niskie sumy w porównaniu ze środkami, jakie posiada np. amerykańska BBG (The Broadcasting Board of Governors), federalna agencja zajmująca się informacją medialną dla świata zewnętrznego (w jej gestii są rozgłośnie Głos Ameryki i Radio Liberty/Radio Wolna Europa). Amerykanie wydają na propagandę zagraniczną ponad 750 mln dolarów, a administracja prezydenta Obamy zaproponowała zwiększenie tej sumy o dalsze 30 mln.
Niestety, nakłady te nie przekładają się już na szerokie oddziaływanie na świecie. Schematyzm i mało atrakcyjna forma cechują też inne przekazy zachodnie dla zagranicy (np. niemiecką Deutsche Welle). Problem nie leży tylko w pieniądzach, lecz przede wszystkim w sposobie działania. Amerykanie zbyt długo żyli w przekonaniu, że wystarczy podtrzymywać mit kraju o nieskończonych możliwościach ukształtowany w Europie w XX w. Dziś taki sposób informowania połączony z dość mało porywającą prezentacją oficjalnego punktu widzenia rządu nie jest już specjalnie atrakcyjny. Nic dziwnego, że, jak wskazuje Helle Dale, analityk dyplomacji publicznej w Heritage Foundation, Głos Ameryki – niegdyś istotne źródło informacji dla opozycyjnie nastawionych mieszkańców dawnego ZSRR – dziś odgrywa rolę marginalną nawet dla rosyjskich opozycjonistów.
Oficjalnie Rosja tymczasem prowadzi bardzo konkretne akcje propagandowe, wykorzystując wątpliwości i krytycyzm, a czasami wręcz brak orientacji i naiwność zachodniego odbiorcy. Nie szczędzą przy tym pieniędzy i bacznie obserwują, co dzieje się w globalnym świecie medialnym. Jeden z polskich dziennikarzy opowiada, jak otrzymał propozycję wystąpienia w studiu rosyjskiej telewizji w Moskwie. Okazało się, że kupno biletu lotniczego w obie strony z dnia na dzień i bardzo atrakcyjne honorarium za udział w godzinnym programie nie byłyby dla redakcji żadnym problemem. Nie skorzystał z propozycji, jednak wystarczy włączyć kanał RT, by przekonać się, że nie wszyscy mają takie opory.