Polska"Wprost": Historia czystek w TVP

"Wprost": Historia czystek w TVP

Jacek Kurski, polityk o pieszczotliwym przydomku Bulterier, od piątku rządzi TVP. Wiadomo było, że jego nadejście zwiastowało wielkie zmiany kadrowe w telewizji. Podobny wstrząs przejdzie publiczne radio - pisze Eliza Olczyk w nowym numerze tygodnika "Wprost".

"Wprost": Historia czystek w TVP
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk

11.01.2016 | aktual.: 12.01.2016 18:33

Kurski jest 15. prezesem od czasu likwidacji w 1993 r. Radiokomitetu, reliktu PRL, i powołania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która wybiera radę nadzorczą TVP, a ta z kolei zarząd, czyli prezesów.

Zmianom na szczytach władzy towarzyszyły zawsze zmiany dziennikarzy, którzy przychodzili i często odchodzili wraz z prezesami. Dlatego historia TVP to rachunek krzywd pracowników przyjmowanych i wyrzucanych, przywracanych i ponownie wyrzucanych z publicznych mediów.

Ekipa pampersów

Gdy Wiesław Walendziak został pierwszym prezesem TVP, przyprowadził z sobą grupę młodych dziennikarzy - był wśród nich Jacek Kurski - o prawicowych poglądach, którzy zmienili oblicze telewizji publicznej. Z medium dworskiego uczynili medium zaczepne, patrzące na ręce władzy, czyli koalicji SLD-PSL. Starzy pracownicy TVP nazwali ich "pampersami" z racji wieku i niewielkiej wiedzy o mechanizmach rządzących telewizją.

- Od początku czuliśmy wszechobecną wrogość ze strony reszty zespołu, a gdy nas wyrzucano, nikt się za nami nie ujął - opowiada jedna z dziennikarek, która przyszła do TVP z ekipą Walendziaka.

Była to pierwsza wielka zmiana w TVP od lat. Młodzi dziennikarze szybko się wyrobili, ale gdy nastał prezes Ryszard Miazek związany z PSL, przestali być akceptowani. Kadencja Walendziaka miała trwać cztery lata, a została zakończona po dwóch, co po raz pierwszy pokazało, że poprzez zmianę ustawy można wymusić zmianę prezesa, teoretycznie nieodwoływalnego w czasie kadencji.

Niewygodny "Puls dnia"

Flagowy program telewizji Walendziaka „Puls dnia” został zdjęty z anteny, a jego redakcję rozwiązano. Jedna z ówczesnych dziennikarek telewizyjnych opowiada, że gdy nowy prezes pojawił się w redakcji „Pulsu dnia”, obiecywał dziennikarzom złote góry – pozostanie na antenie, nowe, bardziej lukratywne kontrakty. Byle tylko zgodzili się na zwolnienie szefa programu Marka Budzisza.

Przeczytaj również: Pokochali ryzyko, choć mogliby się delektować luksusem

- A potem trochę sobie z nami pogrywali, obiecywali programy, robili próby kamerowe, a na koniec wszystkich nas i tak wyrzucili - mówi. Choć przyznaje, że jedni ludzie odeszli sami, bo po zamknięciu programu nie mieli nic do roboty, inni przez lata pozostawali na etacie, co jakiś czas robiąc jakiś program. Tak czy inaczej wiadomo było, że pampersi pod nową władzą długo nie przetrwali.

Rafał Kasprów, były dziennikarz „Pulsu dnia”, kilka dni temu na Facebooku opisał zdarzenia w TVP podczas zmiany władzy w 1996 r. Przypomniał, że to szef Urzędu Rady Ministrów zażądał uchwalenia nowej ustawy, która wyeliminowałaby zarząd TVP z gry i nakazała obowiązkowe dwugodzinne programy rządowe.

"Serio, dziennikarze mieli realizować to, co zlecił im rząd, i tak miało wyglądać dziennikarstwo, taką ustawę przygotował Michał Strąk" - napisał Kasprów.

Według niego nagonkę na niewygodnych dziennikarzy realizowali politycy rządzącej wówczas koalicji SLD-PSL, a dołączyła się do tego również Unia Wolności.

"Wkrótce kontrola nad TVP przeszła w ręce koalicji Unia Wolności-PSL. Wiosną 1996 r., po dwóch latach, odwołano ze stanowiska prezesa Wiesława Walendziaka. Jego miejsce zajął Ryszard Miazek, rzecznik Waldemara Pawlaka. Szefem Programu 1 został Tomasz Siemoniak, w miejsce Maćka Pawlickiego" – wylicza Kasprów.

On również wspomina o likwidacji „Pulsu dnia”, co potrwało kilka tygodni. Przygotowane już materiały trafiły na półkę.

"'Rosyjska Warszawa', mój film o przejętych przez prywatne firmy nieruchomościach pozostawianych w Warszawie w spadku po ZSRR, czekał na emisję dwa lata" – napisał Kasprów. "Na nasze miejsca do TVP napłynęli ludzie, którzy nie chcieli widzieć, że przychodzą w miejsce dziennikarzy zwalnianych z mediów publicznych, bo nie podobali się rządowi i patrzyli władzy na ręce” - dodał.

Rządy Kwiatkowskiego

Rachunki krzywd mają też dziennikarze, którzy zostali wypchnięci z telewizji publicznej za rządów Roberta Kwiatkowskiego popieranego przez lewicę. Gdy Kwiatkowski, który nastał w telewizji po Miazku, kilka dni temu w TVN z oburzeniem komentował PiS-owską ustawę medialną, mówiąc, że sprowadzi ona TVP do pozycji medium rządowego, prowadząca program Katarzyna Kolenda-Zaleska, niegdyś dziennikarka tego medium, chłodno stwierdziła, że doskonale pamięta jego rządy. I że za czasów jego prezesury w telewizji publicznej stosowano takie same praktyki.

- Przypominam sobie, że gdy SLD wygrał wybory [w 2001 r. - przyp. red.] było tak samo. Pracowałam wtedy w TVP i pan był moim szefem, wtedy odeszłam - powiedziała dziennikarka.

Kolenda-Zaleska odeszła z TVP w 2003 r., po tym jak została odsunięta od relacjonowania prac komisji śledczej ds. afery Rywina. Dziennikarka opowiadała o tych zdarzeniach w 2006 r. podczas procesu o zniesławienie, który Kwiatkowski wytoczył Tomaszowi Nałęczowi. Kolenda-Zaleska zeznała, że w redakcji panowała opinia, iż odsunięto ją od robienia materiałów z prac komisji śledczej, bo „ktoś inny pozwoli sobą manipulować”. Dziennikarka mówiła też, że Kwiatkowski zdecydował o zdjęciu jej gotowego materiału na temat pożyczki, którą ówczesny premier Leszek Miller zaciągnął w banku Aleksandra Gudzowatego.

Powrót prawicy

Pierwsze rządy PiS w mediach publicznych również miały swoje ofiary. Pod rządami Bronisława Wildsteina w TVP nastąpiły duże zmiany. W 2006 r. pracę stracili najpierw dyrektorzy, a potem dziennikarze. Zwolniony został np. Jan Ordyński, który współpracował z TVP od 1995 r. Wrócił do telewizji w grudniu 2009 r., a teraz – jak sam mówi – jest typowany do zwolnienia w pierwszej kolejności.

Słynne były też rządy w publicznym radiu wiceprezesa Jerzego Targalskiego (prezesem był wówczas obecny wiceminister kultury Krzysztof Czabański)
. Maria Szabłowska, wieloletnia dziennikarka radiowa, specjalistka od programów muzycznych, miała usłyszeć od Targalskiego, że jest "złogiem gierkowsko-gomułkowskim" i że nie może być tak, iż on idąc korytarzem, widzi same stare kobiety. Sprawa trafiła do sądu po tym, jak została opisana przez „Gazetę Wyborczą”. Sąd w 2010 r. dał wiarę Szabłowskiej, argumentując, że sądząc po stylu Targalskiego, mógł on wypowiedzieć takie słowa. On sam twierdził, że padł ofi arą nagonki. Szabłowską przywrócono do pracy po odejściu tej ekipy z radia.

Ale lata 2005-2010 w ogóle były w mediach publicznych okresem burzy i naporu. Prezesi TVP zmieniali się jak w kalejdoskopie, a wraz z nimi dziennikarze. Przykładowo w 2009 r., gdy posadę stracił Piotr Farfał, szefem Agencji Informacyjnej przestał być Jan Piński, a na chwilę zastąpił go Jacek Karnowski, który później został szefem "Wiadomości". Media już wówczas spekulowały, że z TVP mogą odejść: Tomasz Lis, Piotr Kraśko czy Dorota Wysocka-Schnepf. Gdy ponownie zmienił się prezes, jesienią 2010 r. szefową „Wiadomości” została Małgorzata Wyszyńska. O niej z kolei Presserwis napisał, że odsunęła od pracy reporterów zatrudnionych przez Karnowskiego, m.in. Marcina Wikłę i Marka Pyzę, których nazwiska przewijały się w obecnych przymiarkach kadrowych do TVP. Sama Wyszyńska straciła stanowisko w 2012 r. już za prezesury Juliusza Brauna.

Według trzech raportów NIK obejmujących lata 2006-2010 zwolnienia w Telewizji Polskiej kosztowały ponad 22 mln zł. A w Polskim Radiu 10 mln 250 tys. zł. W radiu pracę straciło kilkaset osób i mniej więcej tyle samo zostało przyjętych.

Kurski, czyli pluralizm

Krzysztof Luft , członek KRRiT, uważa, że za prezesury Juliusza Brauna, czyli od 2011 r., sytuacja kadrowa w mediach publicznych zdecydowanie się uspokoiła. Do czystek personalnych nie dochodziło.

Ale wspomniana Małgorzata Wyszyńska może mieć inne zdanie na ten temat. Z kolei Krzysztof Ziemiec, dziennikarz telewizyjny, niedawno wspominał, jak to w 2011 r. pod rządami prezesa Brauna o mało nie stracił pracy w telewizji. – Wybronił mnie zespół „Wiadomości” – mówił Ziemiec w swoim programie „Woronicza 17”. I dodał, że każda władza traktowała telewizję jak polityczny łup, a telewizyjni dziennikarze informacyjni nieustannie podlegali presji.

Tym razem przypuszczalnie będzie tak samo. PiS głosi potrzebę odpolitycznienia mediów publicznych i ich spluralizowania. Pod takimi hasłami będą się dokonywały zmiany w radiu i telewizji.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (550)