"Wprost": Głaskanie niemieckiego smoka
Możemy to nazwać polityką suwerenności, czy - jak woli prezydent Andrzej Duda - "korektą" w naszych relacjach międzynarodowych. Ale każda nowa doktryna polskiej polityki zagranicznej będzie musiała zaczynać się i kończyć na relacjach z Niemcami. To one kontrolują dziś wszystkie zawory bulgocącego kotła europejskiej polityki - czytamy w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost".
Pomysł, jaki prezydent Duda będzie miał na kształtowanie stosunków z naszymi zachodnimi sąsiadami i zręczność naszej dyplomacji, zdefiniują miejsce Polski w Europie. Może i zabrzmi to podniośle, ale będzie to też niezmiernie ważne dla bezpieczeństwa i kształtu przyszłej Europy.
Wielki europejski projekt powstał po to, żeby zeuropeizować Niemcy. Po II wojnie zachodnie mocarstwa doszły do wniosku, że nie wystarczy upokorzyć Berlin. Niemców trzeba obłaskawić, muszą się wtopić w inne narody. Dziś mamy wrażenie, że to Europa wtopiła się w Niemcy i coraz bardziej działa pod dyktando Berlina niż w harmonii z nim.
Unia Europejska, do jakiej przystępowaliśmy 11 lat temu, powstała wzdłuż osi Berlin – Paryż. Tradycji francuskiej demokracji i z drugiej strony – niemieckiego cudu gospodarczego. Razem te dwa narody tworzyły siłę napędową dalszej integracji.
Czytaj także: Technologie, które wymyślili Polacy
Rok 1990 i zjednoczenie Niemiec zakłóciły równowagę. Dalsza ekspansja Unii na wschód, a zwłaszcza na terytorium Polski, zapewniły Niemcom uprzywilejowane miejsce w Europie. Geopolityczna stolica kontynentu z unikalnym dostępem do ogromnego rynku i taniej siły roboczej. Coś, co kolejne rządy w Berlinie wykorzystały po mistrzowsku.
Po kryzysie 2009 r. proces przyspieszył. Oś Berlin – Paryż straciła na znaczeniu. Francja uginała się pod ciężarem rosnącego deficytu i bezrobocia. Wszystkie inne kanały współpracy, jak Grupa Wyszehradzka, czekały na niemiecką inicjatywę. W Berlinie rodziły się wszystkie nowe koncepty integracyjne i inicjatywy zmian w strukturach europejskich. Niemcy były jedynym państwem strefy euro stymulującym wzrost gospodarczy. Kryzys spowodował, że Europa tak naprawdę jedzie dziś na tym jednym silniku.
Kraje nowej Europy, z Polską na czele, znalazły się w ścisłej zależności od niemieckich sukcesów. Chętnie mówimy o naszym wzroście gospodarczym i zielonej wyspie, ale dla niemieckiej Europy jesteśmy ważnym zapleczem produkcyjnym, ogromnym rynkiem zbytu i przestrzenią inwestycyjną dla zaawansowanych niemieckich produktów.
W Polsce okres europejskiej ekspansji Niemiec zbiegł się w czasie z rządami koalicji PO-PSL. Na doskonałych relacjach z Berlinem Donald Tusk oparł całą swoją politykę zagraniczną. Zarówno rozwój gospodarczy, jak i relacje z resztą świata. Co zresztą Niemcy skwapliwie wykorzystały, poszerzając swoje wpływy w Polsce. Dotyczy to nie tylko gospodarki, lecz także myślenia o ustawodawstwie, o wdrażaniu unijnych regulacji i zachowania w ramach samej UE. Niemiecki kapitał rozlał się nad Wisłą. Na dobre i na złe, dotykając niemal wszystkich branż. Z jednej strony oferując nam nowe technologie, ale z drugiej większe uzależnienie społeczno-polityczne. Niemieccy wydawcy stali się równorzędnym graczem na polskim rynku opinii. Niestroniącym od kształtowania linii redakcyjnej, gustów i potrzeb polskich czytelników. Dość unikalna w świecie, tak głęboka infiltracja rynku wydawniczego przez obcy kapitał charakterystyczna jest nie tylko dla Polski, lecz także dla wszystkich postsowieckich państw Europy Środkowej.
Uzależnieniem od Niemiec Donald Tusk płacił za spokój, miejsca pracy, pomoc w ściąganiu unijnych funduszy. Oś Warszawa-Berlin była istotą polityki zagranicznej. Nasza współpraca miała uwiarygodniać Polskę w Europie. Nie tylko szeroko otworzyć drzwi do europejskich instytucji, lecz także stworzyć ideologiczną osnowę ugrupowania Tuska. Podziału na nowoczesną, przedsiębiorczą część społeczeństwa kroczącą do Europy i tych, którzy chcieli nas cofnąć z powrotem do zaścianka – w orbitę Moskwy.
To wygodniejszy podział dla rządzących niż powiedzieć, że społeczeństwo dzieli się na tych, którym powiodło się w transformacji, i tych, którzy zostali pominięci. Alternatywa jest fałszywa i podział został zakwestionowany w wyborach prezydenckich, ale wspominam o tym, żeby podkreślić, jak ważna była dla Tuska proniemiecka doktryna. Uwiarygodnienia go w świecie, ale i w kraju. Na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy, jak bardzo nią przesiąkliśmy – zarówno na szczeblu kancelarii premiera, jak i poszczególnych ministerstw czy władz samorządowych. Dziś trudno sobie wyobrazić podejmowanie decyzji, które mogłyby być nie w smak politykom czy niemieckim koncernom.
Doskonale obserwujemy to na przykładzie polityki energetycznej, uzależnionej od wizji Berlina. Planów budowy autostrad, które na zachodzie Polski konkurowałyby z niemieckimi. Coraz częściej musimy się godzić z tym, że Niemcom wolno więcej. To za sprawą Angeli Merkel NATO nie zdecyduje się na rozmieszczenie amerykańskich wojsk w Polsce. A amerykański Kongres odmówił rozmieszczenia na stałe baterii Patriot. Prezydent Komorowski z dumą mówił o porozumieniu na magazyny sprzętowe dla amerykańskiej armii w Polsce. Pewnie i to dobre, ale to tylko zaplecze logistyczne, a nie armia. Prezydent Duda wiąże pewnie spore nadzieje ze zbliżającą się zmianą w Białym Domu, ale warto pamiętać, że Republikanie w kwestii rozmieszczenia wojsk w Polsce również chcą zdawać się na decyzje NATO – patrz Niemcy. I to może być pierwszy raz w powojennej historii, że najkrótsza droga do Pentagonu również prowadzi przez Berlin.
Czytaj także: Rosja pamięta ich do dziś. Lisowczycy rabowali, gwałcili i mordowali
Kryzys grecki uświadomił skalę niemieckiej hegemonii. Determinację Berlina do realizowania swojej wizji Europy. Nawet jeżeli oznacza to wykręcanie rąk mniejszym i słabszym rządom. Włochy, Hiszpania, Francja, a ostatnio nawet Holandia – coraz częściej i głośniej mówią o koniecznej dywersyfikacji władzy. Większej przejrzystości wewnątrz eurobiurokracji i zwiększenia wpływu wyborców na najważniejsze decyzje polityczne.
Brytyjczycy z kolei nie ustają w szukaniu w Europie narodów gotowych porzucić unię polityczną na rzecz wspólnego rynku „wolnych państw”. Brytyjska dyplomacja, przez lata bezradna wobec bardzo bliskich relacji Polski z Niemcami, teraz zdaje się szeroko uśmiechać do PiS i nowego prezydenta. Nic dziwnego, że Londyn obok Berlina i Paryża ma być jedną z pierwszych stolic, które odwiedzi Duda. Zupełnie inaczej naszą przyszłość widzi niemiecki minister finansów, jedna z najpotężniejszych postaci w Europie. Wolfgang Schäuble chce, żeby rządy dobrowolnie zrzekły się kontroli nad swoimi budżetami.
Bernard Coure z Europejskiego Banku Centralnego w wywiadzie dla „Le Monde” poszedł dalej, zaproponował, żeby wszyscy europejscy przywódcy „zostali uwolnieni od jakiejkolwiek zależności od rodzimego elektoratu”. Co, jak twierdzi, ułatwiłoby euroelitom podejmowanie decyzji w interesie „wielkiego projektu”, „unijnej solidarności”, a nie narodowych interesów. Bruksela przypominałaby świecki Watykan. Strukturę zamkniętą i całkowicie niezależną od lokalnych władz. Rzecz w tym, że wierni katoliccy mają wybór, a obywatele stają się zakładnikami narzuconych elit. Biorąc pod uwagę wpływ, jaki na europejskie finanse i struktury ma Berlin, musielibyśmy założyć, że powstanie model państwa totalnego pod silną kuratelą Niemiec.
Prezydent Duda chce oprzeć polską politykę zagraniczną na mocnych relacjach z wieloma państwami. Wspomina o konieczności wzmocnienia relacji z krajami Europy Środkowej. I ma rację, mówiąc, że to naturalny kierunek polskich ambicji politycznych. Idea nie jest nowa i nie wymaga głębokich analiz geopolitycznych. Wystarczy popatrzeć na mapę Europy, na strukturę PKB, żeby wiedzieć, że powinniśmy ze sobą ściśle współpracować. Pamiętajmy jednak, że dziś kraje Europy Środkowej mają coraz mniej wspólnych interesów. W każdym z państw zmieniają się koalicje, partie i ideowe sympatie. I tak twarde stanowisko Polski w sprawach Rosji będzie trudne do pogodzenia z postawami niektórych rządów.
Węgry, z mocno izolowanym Orbánem, wielokrotnie wyciągały do nas rękę. Ale ich braterskie relacje z Putinem mocno to utrudniają. Jarosław Kaczyński odmówił spotkania z premierem Węgier podczas jego wizyty w Warszawie.
Pod tym względem rzecz może być jeszcze trudniejsza w przypadku Słowacji. Prorosyjska postawa premiera Fico i ogromne uzależnienie jego kraju od Moskwy praktycznie uniemożliwiają stworzenie szerokiego programu współpracy. Rozmaicie rozkładają się również te sentymenty w Bułgarii i Rumunii.
To oznacza, że prezydent Duda będzie musiał bardziej zogniskować współpracę regionalną. Mała szansa, żeby udało się szybko wypracować wspólną linię w sprawie Ukrainy. Mało który kraj Europy Środkowej podziela nasz entuzjazm dla oderwania Ukrainy od Rosji. Współpraca powinna wykorzystywać istniejące już mechanizmy stworzone na potrzeby połączeń gazowych północ – południe. Od Bałtyku po Adriatyk.
Koncentrując się dalej na budowie interkonektora gazowego z Ukrainą i dalszych transferach na zachód, możemy pewnie więcej uzyskać dla wzmocnienia Ukrainy, niż domagając się jej szybkiej ścieżki wejścia do UE czy NATO, na co z pewnością nie zgodzi się Merkel. Nowa Realpolitik oparta na stopniowym zwiększaniu wzajemnych zależności i budowie gospodarczej siły będzie mozolną, ale pewnie najlepszą z możliwych, jaką może obrać Duda.
Ważniejsze jest pozyskiwanie sojuszników dla konkretnych projektów, a nie dla sztywnych umów na kruchym papierze. Doskonałą płaszczyzną współpracy może być polityka imigracyjna. Twarda postawa Polski w sprawie przyjmowania uchodźców z Afryki pokrywa się ze stanowiskiem Węgrów, Bułgarów czy Rumunów. Ostatnie zamieszki w Czechach i zdecydowana postawa rządu przy rozbijaniu buntu w obozie dla uchodźców pokazują, że wkrótce wszyscy znajdziemy się po tej samej stronie barykady, jeżeli chodzi o niezwykle liberalną politykę UE wobec nielegalnej imigracji. I próbę akomodacji uchodźców w Europie Środkowej.
Kryzys na wiele lat zatruł relacje Niemiec z Europą i Europy z Niemcami. Napięcia, niezależnie od sytuacji gospodarczej, będą narastały. Prezydent Duda będzie musiał zaproponować nam zupełnie inny pomysł na relacje z zachodnim sąsiadem. Nie tylko z uwagi na nowe otwarcie polityczne i tradycyjnie zbyt bliskie relacje Niemiec z Rosją, lecz także z uwagi na układ sił w samej Europie. Zachodnie media relacjonujące zaprzysiężenie nowego prezydenta szczególną uwagę zwracały na możliwy zwrot w polskiej polityce zagranicznej.
„Centralnym pytaniem są przyszłe stosunki z sąsiadami – z Niemcami” – pisał tygodnik „The Economist”. Jak zmienić wzajemne relacje bez narażania relacji wewnątrz NATO? Jak korzystać z tego, co najlepsze w relacjach z Niemcami, nie antagonizując jednocześnie potężnego sąsiada? Jak wzmacniać nasz potencjał gospodarczy i zarazem zwiększyć naszą niezależność? Jak wzmacniać niezależność polskich mediów czy polskiego kapitału w sektorze bankowym, bez narażania naszej konkurencyjności na szwank? Jak utrzymać się w centrum europejskiej sceny politycznej, ale nie być wykorzystywanym w grze Berlina przeciwko stolicom domagającym się bardziej demokratycznej Unii?
Ułożenie relacji z Berlinem będzie czymś więcej niż tylko składową naszej polityki zagranicznej. Czy nam się to podoba, czy nie – to pozostanie istotą naszej racji stanu.
Tomasz Wróblewski, Wprost