"Wprost": Bartosz Arłukowicz - mistrz szybkich romansów
"Wprost" dotarł do planów ministra zdrowia, który na polecenie premiera musi w ciągu pół roku uporać się z problemem kolejek do lekarzy. O szczegółach tych pomysłów i kulisach odwołania prezes NFZ Agnieszki Pachciarz w najnowszym wydaniu tygodnika pisze Agnieszka Burzyńska.
Wtorek tydzień przed świętami. W gabinecie szefowej NFZ dzwoni telefon. Minister zdrowia zaprasza Agnieszkę Pachciarz na pilne spotkanie w sprawach bieżących. Jest osiemnasta. Prezes jest nieco zdziwiona, ale odpowiada, że oczywiście przyjedzie na Miodową. Dwie i pół godziny później jest już w ministerstwie zdrowia. Bartoszowi Arłukowiczowi towarzyszą dwaj współpracownicy. Pierwsze pół godziny to rozmowa o drobiazgach. Nagle szef resortu wypala: - Chciałem cię też poinformować, że złożę wniosek o twoje odwołanie.
W gabinecie zapada kłopotliwa cisza. Przerywa ją Arłukowicz, który sugeruje, by Pachciarz odwołała zapowiedzianą na następny dzień konferencję prasową. Szefowa Funduszu lekceważy sugestię, zaczyna się natomiast dopytywać o powody dymisji.
Tyle wiadomo na pewno, bo taki przebieg wypadków potwierdzają obie strony konfliktu. Od tego momentu relacje zaczynają się jednak różnić. Współpracownicy Pachciarz i ona sama przekonują, że minister nie podał żadnego uzasadnienia odwołania. Otoczenie Arłukowicza twierdzi, że drobiazgowo wytłumaczył powody rozstania i ma na to świadków. - Gdyby Agnieszka wiedziała, że to rozmowa o jej dymisji, też zabrałaby kogoś z Funduszu. Tyle że dla niej było to całkowite zaskoczenie. Do tej pory na pytania, czy ma jakieś zastrzeżenia do jej pracy, minister zawsze odpowiadał wymijająco - kpi współpracownik Pachciarz.
Jedno jest pewne: szefowa NFZ opuszcza ministerstwo rozżalona.
Plan Arłukowicza
W ministerstwie zdrowia krąży dowcip: do przychodni dzwoni facet i chce się zapisać do okulisty. Rejestratorka podaje mu datę 20 lipca 2018 r. Facet ze spokojem w głosie pyta, o której godzinie. - Po co panu godzina, skoro to za ponad cztery lata? - rzuca podirytowana rejestratorka. - Muszę wiedzieć, bo tego dnia o dwunastej mam już gastrologa. Dowcip najwyraźniej nie śmieszy Donalda Tuska, który o służbie zdrowia przypomniał sobie 14 grudnia podczas ostatniej Rady Krajowej Platformy. Premier publicznie postawił ministrowi ultimatum, że ten do wiosny ma przedstawić konkretne rozwiązania, które skrócą kolejki do specjalistów.
Przed Arłukowiczem zadanie niemal niewykonalne. Teoretycznie najprościej byłoby wprowadzić dopłaty pacjentów do wizyt u lekarzy lub dodatkowe ubezpieczenia. Pierwszy pomysł jest nierealny, bo idą wybory i nikt się nie odważy na takie niepopularne posunięcie. Drugi będzie miał sens wtedy, gdy zakończy się informatyzacja w służbie zdrowia. Czyli teoretycznie dopiero za rok. Tym bardziej, że już dziś urzędnicy ministerstwa przyznają, że ten termin jest nierealny.
Jak ustalił "Wprost", Arłukowicz wymyślił więc, żeby zabrać lekarzom z Podstawowej Opieki Zdrowotnej tak zwaną stawkę kawitacyjną. To pieniądze, które medycy dostają za każdego zapisanego pacjenta, niezależnie, czy rzeczywiście przyjdzie on na konsultacje, czy nie. Według propozycji resortu, pieniądze mieliby dostawać wyłącznie za realnie udzielone porady. Po drugie, aby rozładować kolejki do specjalistów, ministerstwo zamierza zróżnicować dla nich stawki. I tak, za wizytę nowego pacjenta, byłyby one wyższe, zaś za tego, który już nie wymaga specjalistycznego leczenia, a jedynie konsekwentnego podawania leków - niższe. Ma to skłonić specjalistów, by pacjentów, którzy nie wymagają ich opieki, odsyłali do lekarzy rodzinnych.
Więcej o pomysłach Bartosza Arłukowicza i o samym ministrze zdrowia w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Czytaj także na Wprost.pl: Mistrz szybkich romansów