WP: PiS chciał wyrzucić Instytut Rodziny do kosza. Kulisy rozgrywki między konserwatystami a fundamentalistami
Władze PiS dały zielone światło, by w pierwszym czytaniu odrzucić projekt ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii, którego twarzą jest poseł partii rządzącej Bartłomiej Wróblewski. Został on jednak obroniony jednym głosem ze względu na brak obecności polityków opozycji i ich problemy z systemem do głosowania. Jak ujawnia Wirtualna Polska, władzom PiS nie podoba się, że Bartłomiej Wróblewski gromadzi wokół siebie coraz liczniejszą grupę radykałów, których nie akceptują nawet partyjni konserwatyści.
To nie przypadek, że aż 19 posłów partii rządzącej wstrzymało się od głosu, kiedy Sejm decydował, czy już w pierwszym czytaniu wyrzucić do kosza projekt ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii. Wśród nich byli m.in. Marek Suski czy rzeczniczka PiS Anita Czerwińska. To politycy bliscy Jarosławowi Kaczyńskiemu, często w klubie określani jako "wyraziciele woli prezesa".
10 posłów PiS nie wzięło udziału w tym głosowaniu. Wśród nich wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Paweł Szefernaker, który w czasie głosowania był obecny na sali plenarnej. Głosował minutę wcześniej – za odrzuceniem obywatelskiego projektu, który całkowicie miałby zakazywać aborcji w Polsce.
Z kolei dwóch posłów: Elżbieta Duda i Tadeusz Cymański poparli wyrzucenie projektu do kosza, choć oficjalnie w rozmowie z WP przekonują, że po prostu się pomylili. – To była pomyłka, wynikająca z zamieszania. Bardzo żałuję, bo podpisałam się pod tym projektem – mówi nam Elżbieta Duda. – To jest bardzo cenna inicjatywa – dodaje Tadeusz Cymański.
Nawet jeśli rzeczywiście głosy za odrzuceniem projektu w pierwszym czytaniu były błędem, to nikt w PiS nie ma wątpliwości, że uchylenie się od głosowania lub wstrzymanie się, przypadkowe nie były. Politycy PiS, z którymi rozmawiamy, ujawniają, że wynik głosowania miał być ostrzeżeniem dla Bartłomieja Wróblewskiego, który – jak mówią - "próbuje budować swoją frakcję radykałów". – Oczywiście wszystko było uzgodnione z władzami partii i klubu – dodaje nasze źródło.
Frakcja radykałów w klubie PiS
Przedstawiciele PiS wyjaśniają, że przy okazji niepewnej arytmetycznie większości klubu PiS w Sejmie - która jednak w praktyce wystarcza do wygrywania głosowań m.in. ze względu na nieobecności posłów opozycji – o swoją pozycję postanowili zawalczyć radykałowie. - Konserwatyści w PiS, którzy nie są oszołomami, nie mogą dopuścić do sytuacji, że będziemy się ścigać na to, kto jest większym fundamentalistą. W ostatnim czasie obserwujemy dość liczną grupę w naszym klubie, która chce przyciągać skrajnie radykalny elektorat. Jeśli tego nie ukrócimy, staniemy się ich zakładnikami – mówi nasze źródło.
Według posła część tych osób gromadzi się właśnie wokół Bartłomieja Wróblewskiego, który jako prawnik i niedawny kandydat na Rzecznika Praw Obywatelskich klubu PiS jest "łagodniejszym obliczem" tej grupy. - Radykałowie, w tym osoby, które chcą się budować na antyszczepionkowcach, zaczynają być dla nas problemem – potwierdza kolejny poseł partii rządzącej.
Nasi rozmówcy obawiają się, że Instytut Demografii i Rodziny stanie się siłą napędową m.in. dla osób blisko związanych z Ordo Iuris, fundacji zrzeszającej radykalnie konserwatywnych prawników, którzy popierają m.in. całkowity zakaz aborcji. Brak wsparcia dla projektu Bartłomieja Wróblewskiego miał być również formą kary za to, że tak wielu posłów PiS chciało dalszych prac nad obywatelskim projektem ustawy, który nie tylko miałby całkowicie zakazać aborcji, ale dawałby też możliwość wymierzenia zgwałconej kobiecie, która podda się aborcji, surowszej kary niż gwałcicielowi.
Ostatecznie obywatelski projekt prezentowany przez Marcina Dzierżawskiego trafił do kosza, ale aż 41 posłów PiS chciało nad nim dalszych prac, 12 wstrzymało się od głosu, a 20 nie głosowało. Dalszych prac chcieli również posłowie Konfederacji oraz walczący o przetrwanie w rządzie wiceminister sportu Łukasz Mejza.
Sprawa Łukasza Mejzy. Wiemy, jak zareagował Kaczyński
– Ustaliliśmy, że jako klub odrzucimy ten projekt w pierwszym czytaniu. Spodziewaliśmy się, że będą głosy odrębne, ale skoro poseł Wróblewski nie reprezentuje stanowiska klubu PiS, to ja nie czułem się zobowiązany, by wspierać jego projekt. Tym bardziej, że nie zorganizował on spotkania, na którym szczegółowo by wyjaśnił, jak ma działać nowy instytut – mówi WP ważny poseł PiS.
Kontrowersyjny projekt
Bartłomiej Wróblewski przyznaje w WP, że nie spodziewał się takiego wyniku głosowania w swoim klubie. - Jestem zaskoczony, bo wydawało mi się, że sprawy rodziny i demografii są dla całej Zjednoczonej Prawicy absolutnym priorytetem – mówi. Poseł zapewnia, że powołanie instytutu – przez prowadzone badania - ma w konsekwencji doprowadzić do zwiększenia dzietności w Polsce.
Już po publikacji tekstu Bartłomiej Wróblewski w rozmowie z Wirtualną Polską zapewnił, że projekt ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii został osobiście zaakceptowany przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, a jego finansowanie zostało zapewnione przez Kancelarię Premiera. Poseł podkreśla, że jest konserwatystą, a nie fundamentalistą, a przytoczone wypowiedzi posłów PiS, którzy chcieli zachować anonimowość, uważa za nieuczciwe. Wolałby też, żeby te osoby przedstawiły wprost swoje zarzuty pod imieniem i nazwiskiem. - Prawo i Sprawiedliwość zawsze powinno stać po stronie wartości, spraw rodziny, szczególnie w obecnej niełatwej sytuacji - dodaje.
Polityk mówi też, że PiS jest "partią wielkiego namiotu", która skupia wiele grup. - Istnieje grupa posłów konserwatystów i wolnościowców do której należę, są również osoby o poglądach narodowych, ludowych, a także o bardziej liberalnym światopoglądowo, a także podejście i tych dla których najważniejszą wartością jest pragmatyka. Nasze zwycięstwa były możliwe dzięki lojalnym, wspólnym działaniom mimo różnorodności, a anonimowe ataki i złośliwości na pewno nie służą współpracy - dodaje.
Projekt ustawy ma jednak szereg kontrowersyjnych przepisów. Wątpliwości budzą m.in. uprawnienia prokuratorskie dla prezesa nowego instytutu. Mógłby on – jak czytamy w projekcie - "żądać wszczęcia postępowania w sprawach cywilnych dotyczących rodzin oraz w sprawach rodzinnych, w szczególności w sprawach ze stosunków między rodzicami a dziećmi, dotyczących wykonywania władzy rodzicielskiej oraz brać udział w toczącym się już postępowaniu – na prawach przysługujących prokuratorowi".
Funkcjonowanie Instytutu Rodziny I Demografii miałoby kosztować 30 mln zł rocznie. W rządzie za politykę demograficzną odpowiada Ministerstwo Rodziny, a w szczególności pełnomocnik rządu ds. polityki demograficznej, którym jest Barbara Socha. W swojej opinii do projektu ustawy Związek Powiatów Polskich stawia pytanie, czy tworzenie takiej instytucji jest konieczne, jeśli jej kompetencje powinny być realizowane obecnie przez Główny Urząd Statystyczny, Ministerstwo Rodziny, a także Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka i prokuratorów. Związek zwraca również uwagę, że prezes instytutu miałby być wybierany przez Radę Instytutu w głosowaniu tajnym, a zwycięzca pełniłby swoją funkcję wyjątkowo długo, bo aż przez 7 lat.
Ostatecznie projekt ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii został wybroniony dwoma głosami i trafi do dalszych prac w sejmowej komisji. W głosowaniu nie wzięło udziału m.in. ośmiu posłów Koalicji Obywatelskiej. Tymczasem dwie posłanki opozycji, które według systemu były nieobecne, oświadczyły później, że w rzeczywistości głosowały za odrzuceniem, ale doszło do awarii systemu. Posłanka Iwona Hartwich z PO wydała oświadczenie: "Uprzejmie informuję, że uczestniczyłam w tym głosowaniu. System nie zadziałał. Wystosowałam do Pani marszałek Witek odpowiednie pismo w tej sprawie".
O błędzie systemu poinformowała również Bożena Żelazowska z PSL, która także została zakwalifikowana do nieobecnych, mimo deklaracji, że zagłosowała za wyrzuceniem projektu do kosza.