Wojsko ujawniło szczegóły ataku na polski patrol
Wojsko potwierdza, że już podczas poniedziałkowego ataku talibów w Afganistanie polscy żołnierze stwierdzili śmierć kpt. Daniela Ambrozińskiego. Jego ciała - które odnaleziono we wtorek - nie zabrali od razu, bo kolejnych trzech żołnierzy zostało rannych. Na żołnierzy wracających po ciało poległego przygotowano zaś kolejną zasadzkę.
12.08.2009 | aktual.: 12.08.2009 08:02
We wtorek nad ranem znaleziono ciało żołnierza - o którym wojsko w poniedziałek informowało jako o "zaginionym" po poniedziałkowym ataku talibów na kilkudziesięcioosobowy polsko-afgański patrol pieszy w dystrykcie Ajristan. Pytany, czemu wojsko mówiło wtedy o "zaginionym", skoro wiadomo było, że nie żyje, rzecznik dowództwa operacyjnego ppłk Dariusz Kacperczyk wyjaśnił dziennikarzom, że "nie można, nie mając 100% pewności, a tylko ciało ją daje, przekazać rodzinie najtragiczniejszej informacji".
Jak poinformował Kacperczyk, od 11 lipca do 30 sierpnia Polskie Siły Zadaniowe na prośbę ministra obrony Afganistanu prowadzą w dystrykcie Ajristan trzyetapową operację "Over the top", mającą na celu zapewnienie bezpieczeństwa w regionie. Jej głównym celem jest wsparcie Afgańskich Sił Bezpieczeństwa w zapewnieniu względnej stabilizacji przed planowanymi wyborami. - Jest to realizowane w wyjątkowo trudnych warunkach terenowych, uniemożliwiających użycie sprzętu bojowego, zwłaszcza transporterów opancerzonych i śmigłowców - podkreślił Kacperczyk. Dodał, że są tam liczne załomy skalne i tereny pokryte zaroślami, stwarzającymi możliwość organizowania zasadzek i utrudniającymi lokalizację przeciwnika.
W ramach tej operacji w poniedziałek działania prowadził polski patrol w składzie: 12 żołnierzy Polskich Sił Zadaniowych, 25 - Armii Afgańskiej i 25 - funkcjonariuszy Afgańskiej Policji. Głównym zadaniem patrolu było sprawdzenie rejonu prawdopodobnego składowania broni i materiałów wybuchowych. Maszerując po drodze lokalnej biegnącej przez środek miejscowości Usmankhel, o godz. 7.30 lokalnego czasu patrol został zaatakowany z broni strzeleckiej przez siły przeciwnika, mogące według wcześniejszych informacji liczyć nawet od 50 do 100 bojowników - podał Kacperczyk.
Według niego siły afgańskie zajęły pozycje obronne i odpowiedziały ogniem. - Po zauważeniu, że nie mogą one poradzić sobie z przeciwnikiem, polscy żołnierze przemieścili się mniej więcej o 200 m w kierunku ich pozycji; po zajęciu nowych stanowisk ogniowych nasi żołnierze zostali zaatakowani przez rebeliantów z tyłu - poinformował Kacperczyk.
Polscy żołnierze byli podzieleni na dwie grupy. W związku z ostrzałem z tyłu dowódca patrolu zdecydował się na ich połączenie i w takiej postaci wycofanie do pobliskich zabudowań. Zajęto pozycje obronne wokół dwóch budynków oddalonych od siebie ok. 30 m. Jednocześnie wezwano wsparcie powietrzne, które o godz. 8.20 rozpoczęło działanie. Samoloty bojowe zrzuciły bombę na pozycje przeciwnika.
Na jednym z budynków znajdował się rebeliant, prawdopodobnie wyposażony w karabin strzelca wyborowego, który strzelał do żołnierzy znajdujących się przy drugim budynku. Kpt. Ambroziński, który wraz z drugim oficerem wspierali siły afgańskie, próbował "zlikwidować" strzelca. - Oddał w jego kierunku strzały, a następnie wychylił się ponownie, by sprawdzić rezultaty prowadzonego ognia i w tym czasie otrzymał postrzał w klatkę piersiową - podał Kacperczyk. Dowódca patrolu próbował ewakuować kpt. Ambrozińskiego, odciągnął go o 30 m i wezwał ratownika medycznego, a sam przystąpił do reanimacji. O godz. 8.30 wezwano śmigłowiec ewakuacji medycznej, początkowo podając informację o jednym rannym w klatkę piersiową polskim żołnierzu. Następnie dowódca patrolu, razem z ratownikiem, przeciągnął rannego o 10 m, gdzie zostali ponownie ostrzelani przez rebeliantów. Po kolejnej próbie reanimacji ratownik medyczny stwierdził, że kpt. Ambroziński nie żyje.
Dowódca patrolu nakazał wycofanie za budynek; stwierdziwszy, że kolejni trzej żołnierze zostali ranni, podjął decyzję o wycofaniu, przebijając się przez otaczających ich rebeliantów. Rannych żołnierzy o godz. 9.45 zabrał amerykański śmigłowiec ewakuacji medycznej, który dostarczył ich do Ghazni.
Dowódca patrolu zdecydował o powrocie śmigłowcem wraz z czterema żołnierzami po kpt. Ambrozińskiego. - Żołnierze dostrzegli zwłoki bez butów z założoną na gołe ciało kamizelką, a wokoło leżały zawleczki od granatów - powiedział Kacperczyk. Stwierdzono, iż nie są to zwłoki Polaka. Według niego, pod ciałem prawdopodobnie były podłożone odbezpieczone granaty. Ciało leżało na brzuchu, podczas gdy żołnierze zostawili ciało Polaka na plecach. Żołnierze rozpoczęli wycofanie do śmigłowca; dowódca zdecydował się jeszcze raz sprawdzić ciało i powtórnie stwierdził, że nie są to zwłoki kpt. Ambrozińskiego.
Kacperczyk powiedział, że zwłoki kpt. Ambrozińskiego znaleziono potem "w rejonie prowadzonych działań". Nie ujawnił okoliczności ich odnalezienia.
Decyzją dowódcy PSZ skierowano w rejon działania patrolu polskie śmigłowce Mi-17 wraz ze wsparciem 20 żołnierzy. Do wsparcia patrolu skierowano także dwa amerykańskie śmigłowce AH-64, które początkowo (z powodu trudnych warunków terenowych) wykonały tylko pokaz siły. Następnie śmigłowce te zostały ostrzelane z granatnika i odpowiedziały ogniem.
Dwa śmigłowce Mi-17, które powróciły do Ghazni, zameldowały o ostrzelaniu maszyn. Stwierdzono ok. 20 "przestrzelin" w korpusie jednego śmigłowca. Drugi nie był trafiony. O godz. 12.45 patrol powrócił do bazy, a rannych ewakuowano.
Premier Donald Tusk zapewnił, że sprawa śmierci żołnierza jest badana, a on oczekuje "bardzo szczegółowego raportu". - Chcę mieć jak najszybciej pewność, że polskie dowództwo, wszyscy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszych żołnierzy w Afganistanie, wykonywali swoje zadania właściwie - dodał szef rządu. Premier uważa, że decyzję o ewentualnym wzmocnieniu polskiego kontyngentu w Afganistanie należy podjąć po przeanalizowaniu poniedziałkowego ataku.