"Wojsko nie jest niczyim prywatnym podwórkiem"
Znowu mamy powtórkę smutnego i żenującego spektaklu publicznego poniewierania kandydatów do awansów generalskich w imię walki politycznej. Taką wymowę ma bowiem trzecia już „przepychanka” wokół nominacji generalskich. Bardzo źle się dzieje, że pozamerytoryczne, jawnie ambicjonalne i międzypartyjne spory wprowadzone zostały do ściśle wewnętrznych procedur kadrowych w siłach zbrojnych. Tracimy w ten sposób największą wartość, jaką wojsko uzyskało wraz z zakończeniem PRL – oddzielenie go od polityki partyjnej.
10.11.2008 | aktual.: 10.11.2008 16:13
Należy mocno podkreślić, że w nowoczesnych, demokratycznych systemach państwowych wszelkie awanse na kolejne stopnie wojskowe nie są kwestią uznaniową, nie są nagrodą, lecz najzwyklejszym odzwierciedleniem usytuowania żołnierza w strukturze wojskowej, wyrazem roli, jaką dany żołnierz spełnia w całym systemie wojskowym i obowiązków, jakie wykonuje na zajmowanym stanowisku służbowym. Noszenie dystynkcji odpowiednich do pełnionej funkcji to nie przywilej, to nie łaska czyniona żołnierzowi przez jego przełożonych, lecz bardzo praktyczna zasada. Ma to szczególne znaczenie w dowodzeniu w sytuacjach bojowych.
Wojsko nie jest prywatnym podwórkiem ani ministra, ani zwierzchnika sił zbrojnych. Jest systemem, który powinien funkcjonować wedle czytelnych, zawczasu ustanowionych przez ustawodawcę reguł i mechanizmów. Przełożeni polityczni powinni w to ingerować poprzez zmianę owych reguł i mechanizmów, a nie przez indywidualną dowolność w decyzjach bieżących. To, co się dzieje w ostatnich procesach nominacyjnych jest nie tylko krzywdzące dla odrzuconych kandydatów. Być może jeszcze bardziej deprymujące jest dla tych, którzy akurat awanse otrzymali w sposób jak najbardziej zasłużony. Źle muszą się czuć patrząc w oczy kolegom, których wnioski zostały z niejasnych powodów odrzucone.
Co w tej sytuacji można zrobić? Myślę, że inicjator procesu nominacyjnego i wnioskodawca, czyli Ministerstwo Obrony Narodowej, ma cztery możliwe strategie. Pierwsza - kontynuowanie dotychczasowej metody wnioskowania i bierne godzenie się na tego typu sytuacje. To strategia „strusia”. W dodatku szkodliwa dla sił zbrojnych, zwłaszcza dla autorytetu korpusu generalskiego, który będzie postrzegany jako kształtowany w wyniku selekcji politycznej, a nie fachowej.
Druga - wstrzymanie się z wnioskowaniem o kolejne awanse do czasu doprecyzowania procedury tak, aby wyeliminować tego typu sytuacje. To byłaby radykalna reakcja, ale chyba lepsza niż strategia kontynuacji. Pociąga za sobą jednak groźbę dezorganizacji funkcjonowania wojska w wyniku nie obsadzenia sporej liczby stanowisk o etatach generalskich. Wymagałoby to stosowania doraźnych, tymczasowych rozwiązań organizacyjnych (przedłużanie kadencji, zastępstwa, czasowe powierzanie pełnienia obowiązków, czasowe zmiany etatów itp.).
Trzecia - zdecydowanie się na wstępne uzgadnianie propozycji z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego jeszcze przed ich wysłaniem. Ale to oznaczałoby powrót do starego systemu, w którym awanse zależały od uznania, a nie od obiektywnej drogi zawodowej żołnierza. Awans żołnierza znów byłby wynikiem przetargów ośrodków politycznych, uzgadniania, kompromisów pozamerytorycznych (awansuję tego, jeżeli jednocześnie zaproponujesz tamtego). Znamy to z przeszłości i chyba lepiej do tego nie wracać.
Czwarta - wysłanie od razu wszystkich wniosków na wszystkich (kilkudziesięciu) oficerów i generałów, których stopnie wojskowe nie są jeszcze zgodne z etatowym stopniem generalskim na stanowisku, jakie zajmują. To strategia pełnego przekazania w ręce zwierzchnika sił zbrojnych odpowiedzialności za stan kadrowy systemu dowodzenia na najwyższych szczeblach, w tym za ewentualne dezorganizowanie funkcjonowania wojska, gdyby nie awansował proponowanych oficerów i w wyniku tego nie byłyby obsadzone funkcje dowódców i szefów na stanowiskach generalskich.
Wydaje się, że z punktu widzenia dobra sił zbrojnych optymalna byłaby strategia czwarta, w połączeniu z jednoczesnym przygotowaniem nowelizacji prawa tak, aby wyznaczenie na stanowisko oznaczało jednoznacznie awans na stopień wojskowy przewidziany na tym stanowisku. Być może po prostu ten, kto ma prawo wyznaczać na stanowisko, ten jednocześnie powinien mieć prawo awansu żołnierza na stopień przewidziany na tym stanowisku. Nie może dalej być tak, że o jednym decyduje jeden decydent wedle jednych kryteriów, a o drugim inny wedle innych kryteriów. To jest niczym nie uzasadnione skomplikowanie sprawy prostej i – jak pokazuje praktyka – rozwiązanie poważnie dezorganizujące dowodzenie siłami zbrojnymi oraz wciągające wojsko w spory partyjne.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski