Wojsko i policja strzela do tłumu - 17 zabitych
Co najmniej 17 uczestników antyprezydenckiej demonstracji zostało zastrzelonych przez wojsko i policję w mieście Taizz, w południowo-zachodnim Jemenie - poinformowała agencja AFP, powołując się na źródła szpitalne.
04.04.2011 | aktual.: 04.04.2011 15:35
Lekarz, z którym rozmawiała francuska agencja, powiedział, że zabici zginęli od kul; ponadto są "dziesiątki rannych" - wskazał. Dodał, że żołnierze i funkcjonariusze sił bezpieczeństwa w dalszym ciągu strzelają do manifestantów, którzy domagają się ustąpienia prezydenta Alego Abd Allaha Salaha.
Jak poinformowali uczestnicy manifestacji, protestującym udało się dotrzeć do siedziby gubernatora prowincji i tam powitały ich strzały. Strzelali m.in. snajperzy ukryci na dachach. Według agencji AP, część ofiar, w tym ludzie starsi, zostali zadeptani lub ranni, kiedy tłum zaczął uciekać.
Przedstawiciel sił bezpieczeństwa w Taizz, Abdullah Kiran, jest oskarżany przez demonstrujących o przeprowadzanie bardzo brutalnych działań przeciwko manifestującym, zwłaszcza w Adenie, gdzie przebywał kilka tygodni temu.
Według świadków uzbrojeni mężczyźni ubrani po cywilnemu otworzyli także ogień do protestujących w portowym mieście Al-Hudajda. Nie ma na razie informacji o poszkodowanych.
Marsz solidarności z mieszkańcami Taizz przeprowadzono także w mieście Al-Mukalla na wschodzie Jemenu.
Natomiast w stolicy Jemenu Sanie żołnierze, bez uciekania się do przemocy, nie dopuścili około 200 policjantów do placu, gdzie zaczęły się protesty. Pomocy tej manifestującym udzielili żołnierze pierwszej dywizji pancernej, której dowódca Ali Mohsen 21 marca zadeklarował wsparcie dla protestujących.
Jemeńska opozycja w sobotę zażądała, by prezydent Salah ustąpił na rzecz wiceprezydenta, z którym gotowa jest negocjować porozumienie o okresie transformacji w kraju.
Pod koniec stycznia Jemen ogarnęła fala protestów przeciwko Salahowi, rządzącemu krajem od 32 lat. 25 marca prezydent po raz kolejny zapowiedział, że jest gotów przekazać władzę następcy wyłonionemu w wyborach, które miałyby się odbyć przed końcem tego roku.
Jemen, jeden z najbiedniejszych krajów arabskich, oprócz szyickiej rebelii na północy boryka się również z separatystycznym ruchem na południu oraz wzrostem wpływów i wzmożoną działalnością Al-Kaidy.
65-letni Salah jest sojusznikiem USA, które wspierają finansowo Sanę z zwalczaniu Al-Kaidy. Prezydent, mimo że porzucony przez część wojska oraz przywódców plemiennych i religijnych, ostrzega przed groźbą chaosu w kraju, jeśli zostanie siłą zmuszony do oddania władzy.
Jak pisze agencja Reutera, USA wywierają na Salaha coraz większą presję, bu ustąpił. Poniedziałkowy "New York Times" pisze, że Waszyngton "cicho zmienił stanowisko" i "doszedł do wniosku, że jest mało prawdopodobne, by (Salah) przeprowadził konieczne reformy" w związku z czym musi odejść. Do tej pory administracja prezydenta Baracka Obamy nie wezwała publicznie Salaha do ustąpienia.
Według Reutera Waszyngton w zeszłym tygodniu dał mu ultimatum, by zgodził się przekazać władzę na warunkach wynegocjowanych przez amerykańskiego ambasadora w Sanie.
Obecna fala protestów w Jemenie została zainspirowana podobnymi wystąpieniami m.in. w Tunezji i Egipcie, które doprowadziły do ustąpienia przywódców tych krajów: Zina el-Abidina Ben Alego i Hosniego Mubaraka. Jak pisze Reuters, na ich ustąpienie wpływ wywarły publiczne apele władz USA.