Wojna w Syrii zabrała dzieciństwo najmłodszym. Sytuacja tysięcy dzieci jest tragiczna
Podczas wojny najbardziej cierpią bezbronni. Nie inaczej jest w Syrii, gdzie tysiące dzieci, takich jak siedmioletni Nur, pilnie potrzebują pomocy, nie tylko humanitarnej, ale też psychologicznej. O wsparciu dla najmłodszych, które organizuje w Libanie stowarzyszenie Alwan, czytamy w reportażu "Dzieci Aleppo" w najnowszym numerze dwutygodnika "Forum".
10.05.2013 | aktual.: 10.05.2013 15:07
Według Centrum Dokumentacji Naruszeń w Syrii, które zajmuje się monitorowaniem łamania praw człowieka w tym kraju, od początku wojny zginęło 6052 dzieci, a 951 jest w więzieniach. Mowa tutaj wyłącznie o przypadkach udokumentowanych imieniem, nazwiskiem i datą urodzenia, bo prawdziwa liczba może być znacznie wyższa. Żadne statystyki nie pokazują jednak tysięcy najmłodszych, którzy muszą zmagać się z wojennymi traumami.
Przerwane dzieciństwo
Siedmioletni Nur widział śmierć swojej starszej, ciężarnej siostry. Chłopczyk był świadkiem starań rodziny, która bezskutecznie próbowała ratować życie dziewczyny i jej nienarodzonego dziecka. Dziś Nur mieszka w Libanie, dokąd wyemigrował z bliskimi. Ciężko doświadczony przez życie, nie potrafił bawić się z rówieśnikami, był agresywny i bił inne dzieci. Otworzył się dopiero po kilku miesiącach, po tym, jak pomogli mu wolontariusze. - Dziecko, które niedawno widziało poszarpane, zakrwawione ciało najbliższej osoby, po prostu nie może żyć normalnie - tłumaczy koordynatorka projektu Alwan, który ma na celu pomoc syryjskim dzieciom.
Wojna sprawiła, że nawet dzieci w wieku przedszkolnym potrafią odróżnić po samych odgłosach ostrzał artyleryjski od bombardowania samolotów. - Boję się czołgów i samolotów. Czołgi robią "bum, bum", a gdy leci samolot, najpierw słychać buczenie - opowiada sześcioletnia Lin.
Dzieci, które przeżyły wojnę, z początku nie chcą rozmawiać i są zamknięte w sobie. Wolontariusze z Alwan mają na to sposób. Zachęcają najmłodszych do rysowania, jednak nie są to niewinne, dziecięce bazgroły. - Dzieciaki zazwyczaj rysują abstrakcyjne kształty. Gdy do nich podchodzisz i pytasz: "A co to?", patrząc na ciebie wielkimi oczami, odpowiadają: "Pocisk" - mówi wolontariusz Jusef. Gdy dzieci zaczynają opisywać rysunki, wtedy zaczynają też otwierać się na rozmowę.
Przerwana nauka
Wiele dzieci w Syrii nie chodzi do szkół. W warunkach wojennych nauka schodzi na dalszy plan. Niektóre szkoły zostały zrównane z ziemią, brakuje też nauczycieli, którzy często uciekają z rejonów ogarniętych wojną. Według UNICEF-u dziś w Aleppo tylko sześć proc. dzieci uczęszcza do szkół. - Poważnie myślę, żeby wysłać je (swoje dzieci - przyp.) do szkółki przy meczecie, bo tylko ona działa. Niech się chociaż nauczą Koranu, bo o matematyce i biologii przestaję marzyć - mówi doktor Muhib, który uciekł z Aleppo do Atmy.
W większych skupiskach uchodźców syryjskich, takich jak Gaziantep w Turcji, uchodźcy biorą sprawy we własne ręce i sami organizują szkoły, które pękają w szwach - klasy często liczą po ponad 40 uczniów. Wolontariusze z projektu Alwan zdają sobie sprawę, że pomoc w powrocie do normalnego życie jest wciąż niewystarczająca. Niestety, wielkie organizacje charytatywne wolą bardziej "policzalne" wsparcie, jak paczki żywnościowe czy dobra materialne.
Więcej o ciężkim losie syryjskich dzieci w najnowszym numerze "Forum".